Frankfurt- oszukana metropolia [cz.1]

[…] Wychodzimy z dworca głównego i klimat zmienia się w ułamku sekundy dramatycznie. Jesteśmy w Bahnhofviertel czyli fyrtlu dworcowym. To miejsce o którym pewnie Frankfurt wolałby zapomnieć i ukryć je w jakimś dalekim zakamarku…

8

Frankfurt nad Menem. Dodaję dla odróżnienia od Frankfurtu nad Odrą- małego miasteczka, no dobra, niech będzie, że miasta na granicy z Polską. Pierwsze skojarzenie z Frankfurtem to u każdego z nas las wieżowców i trzecie co do wielkości lotnisko w Europie. Ogromna metropolia, centrum niemieckich finansów, z giełdą na czele i siedzibą wielu wielkich koncernów. To również centrum komunikacyjne, z którego można się dostać w każdy zakątek Europy. No i niby wszystko się zgadza w tym opisie poza jednym. Frankfurt nie jest metropolią. Nigdy nie  rozumiałem fenomenu tego miasta. No bo jak to możliwe, że miasto wielkości Bydgoszczy (około 300 tysięcy mieszkańców), nie leżące wcale w centrum kraju, około 500 km od stolicy, funkcjonuje w świadomości ludzi jako centrum wszystkiego, co najważniejsze w Niemczech. Rzeczywiście, przyjeżdżając pociągiem do Frankfurtu, zwłaszcza od strony południowej, ma się wrażenie, że wjeżdża się do ogromnej, amerykańskiej metropolii, którą sami Niemcy nazywają Mainhattanem od rzeki Main ( Men), przepływającej przez miasto. W miarę zbliżania się do dworca głównego wieżowce jakoś rozrzedzają się i zamiast kilkudziesięciu nagle robi się ich kilkanaście. Mam wrażenie że Warszawa już dawno przegoniła Frankfurt pod względem ich ilości, chociaż trzeba przyznać, że naprawdę wysokich wieżowców ( powyżej 200 metrów) jest we Frankfurcie wciąż więcej. Co ciekawe miasto nie jest nawet stolicą landu (stolicą Hesji jest Wiesbaden), nigdy też nie było stolicą Niemiec. Owszem, po podziale Niemiec, były plany przeniesienia stolicy z Berlina, ale plotka głosi, że ówczesny kanclerz RFN miał bliżej ze swojego domu do Bonn i tak malutkie Bonn zostało wybrane przez przypadek na najważniejsze miasto zachodnich Niemiec.

Mniej standardowy widok Mainhattanu
Całkiem standardowy widok Mainhattanu

Spektakularny dworzec

Rzeczywiście, wychodząc z pociągu już można poczuć się jak w wielkiej metropolii. Budynek jest ogromny i naprawdę piękny. Świadczy o dawnej świetności miasta, które przed Drugą Wojną Światową posiadało największe w całej Europie średniowieczne stare miasto. Frankfurt Hauptbahnof to dworzec czołowy czyli wszystkie pociągi kończą tutaj swój bieg, a tory urywają się na końcu ogromnej, stalowej i bogato zdobionej hali. Taki typ dworca, w Polsce zupełnie niespotykany, bo wszystkie stacje są przelotowe, w Niemczech zdarza się dość często. Trzeba o tym pamiętać kiedy siada się w pociągu zgodnie z kierunkiem jazdy, a potem może się nagle okazać że siedzimy już tyłem. Dworzec stał się tłem do niezwykłej sesji zdjęciowej Michała, w której dwójka Amerykanów: Brandon i Kylene), którzy przyjechali do Frankfurtu na warsztaty taneczne, pokazywała swoje umiejętności na środku peronu. Ale o tym później. Skupmy się najpierw na naszej oszukanej metropolii. W podziemiach dworca znajduje się, jak na prawdziwą metropolię przystało, stacja metra. Metro bardziej jest dla mnie kolejką miejską, która w centrum jeździ pod ziemią, ale stacje oznaczane są jako U-bahn , co oficjalnie w Niemczech uznaje się za metro. Jedna z takich stacji (Ost End), ze względu na mega fajne grafitti, też była tłem dla zdjęć Brandona i Kylene, ale o tym też później.

Dworzec Główny

Niemiecki Hongkong

Wychodzimy z dworca głównego i klimat zmienia się w ułamku sekundy dramatycznie. Jesteśmy w Bahnhofviertel czyli fyrtlu dworcowym. To miejsce o którym pewnie Frankfurt wolałby zapomnieć i ukryć je w jakimś dalekim zakamarku. To dzielnia czerwonych latarni, ale nie taka jak w Hamburgu. Tam pełno barów, lokali nocnych i neonów zachęca turystów do całonocnego imprezowania. Tutaj po zmroku robi się mało bezpiecznie, a nieliczne neony zapraszają do bardzo podejrzanych klubów ze stripteasem, sex shopów albo zwykłych, podrzędnych burdeli. Dzielnicę przecina główna ulica Kaiserstrasse, nieco bardziej cywilizowana, przy ktorej można znaleźć lokale z kuchnią z całego świata, jednak nie polecam ich, bo i kuchnia tam przeciętna i ceny bardzo zawyżone. Na lewo od Kaiserstrasse jest najbardziej podejrzana dzielnica, gdzie byliśmy świadkami jak na środku chodnika narkomani wstrzykiwali sobie narkotyki, podczas gdy kilkadziesiąt metrów dalej przechodził policyjny patrol. Mam dwie teorie dlaczego tak się dzieje. Pierwsza jest taka, że być może wśród narkomanów są rozprowadzane czyste strzykawki i igły oraz substancje narkotyko- podobne, aby branie narkotyków odbywało się w bardziej cywilizowanych warunkach. Druga jest taka że policja przymyka oko na Bahnhofviertel i nie miesza się zbytnio w wewnętrzne sprawy dzielnicy. A jeśli już o policję chodzi to na Kaiserstrasse byliśmy świadkami zatrzymania około dwudziestu typków, którzy stali w równym rzędzie pod ścianami kamienic, kontrolowani przez chyba połowę frankfurckich policjantów, którzy tego wieczoru mieli zmianę. Na prawo od Kaiserstrasse jest nieco przyjemniej i ta część przypomina mi nieco? Hongkong. 🙂 Pełno tutaj spelunkowatych azjatyckich barów i smażalni ryb, a całość doprawiają różnego rodzaju smrodki. A wszystko kilkadziesiąt metrów od dzielnicy biznesowej. Pamiętacie jeszcze? Frankfurt. Las wieżowców,
siedziba giełdy, koncernów, stal, szkło…Tak. Zdecydowanie to miasto ma dwa zupełnie różne oblicza i na pewno bez Bahnhofviertel byłoby nudne.

Dzielnica dworcowa

Mainhattan

Idąc dalej z dworca w kierunku centrum dochodzimy w końcu do wieżowców. Dziwna ta okolica, zwłaszcza w niedzielę, kiedy korpoludki odpoczywają w domach, z dala od centrum Frankfurtu. Jest tutaj? pusto. Powiedziałbym nawet więcej: przeraźliwie pusto i to nie tylko w niedzielę, ale codziennie, kiedy tysiące ludzi uciekają stąd, po pracy, do domów. Nie ma tutaj sklepów, kawiarni, barów ani restauracji, poza kilkoma bardzo drogimi, w których można umówić się na biznesowy lunch. W ogóle niedzielny Frankfurt przypomina wielką scenografię jakiegoś filmu prosto z Hollywood, w którym całą ludzkość zaatakował wirus i nikt nie przeżył. 😉 Dziwne to sprawia wrażenie, ale jednocześnie fascynujące. Pewnie domyślacie się, że życie nocne we Frankfurcie również nie kwitnie, bo przecież trzeba rano wstać żeby rozpocząć kolejny wyścig szczurów i dostać nowe, lepsze biuro z widokiem na Men. Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. To znaczy nie o wyścigu, ale o zwiędłym życiu nocnym oszukanej metropolii. Nie, nie. Wcale to nie był środek nocy. Było w miarę wcześnie, coś koło 23. Najpierw ciężko było znaleźć jakikolwiek otwarty lokal. Kiedy w końcu się udało, bar okazał się ciemną piwnicą, w której naprawdę nie było zbyt czysto a i tłumów nie było, więc po jednym piwku zmyliśmy się. Ach, gdzie te nocne lokale Berlina, gdzie obojętnie o której godzinie i obojętnie w jaki dzień tygodnia można znaleźć miejsca, gdzie nie da się wcisnąć nawet szpilki. To tak na marginesie dodaję, żeby ktoś nie pomyślał przypadkiem, że Niemcy nie wychodzą z domu.

Centrum

Frankfurckie Pola Elizejskie

No to spacerujemy dalej. Gdy miniemy już wszystkie puste uliczki dzielnicy wieżowców dojdziemy do głównej ulicy Frankfurtu- Zeil. To jedna z najdroższych i najsłynniejszy ulic Niemiec, na której każda szanująca się sieciówkowa marka powinna mieć oddział. Apogeum konsumpcjonizmu osiągniemy w olbrzymiej, kilkupiętrowej galerii handlowej ?My Zeil?, gdzie koniecznie trzeba zajrzeć, ale nie ze względu na zakupy, ale na spektakularną architekturę, której główny punkt stanowi wielka dziura w fasadzie. Dziura wdziera się do środka i ciągnie przez wszystkie kondygnacje, a szklany dach przypomina nieco ?Złote Tarasy? w Warszawie, ale w znacznie lepszym wydaniu. Byliśmy tam w niedzielę więc, zgodnie z niemieckim prawem, wszystkie sklepy były zamknięte , ale i tak kręciło się tam mnóstwo ludzi i odbywała się nawet jedna sesja zdjęciowa. Może to sposób Frankfurtczyków na spędzanie niedzielnego popołudnia?

Futurystyczny sklep Samsunga przy Zeil
Bąblowaty dach galerii „My Zeil”

U wylotu Zeil znajduje się tradycyjne miejsce spotkań emigrantów, z których część namiętnie degustuje alkohol oraz miejscowych, okupujących kawiarniane stoliki, lub jeżdżących na deskorolkach. To miejsce, w przeciwieństwie do dzielnicy białych kołnierzyków, jest zawsze gwarne i mega brudne.Nieopodal znajduje się główny plac miasta- Römermarkt, jedyna odrestaurowana po wojnie część Frankfurtu. Kamieniczki i ratusz rzeczywiście robią niesamowite wrażenie i aż trudno uwierzyć, że mają około 30 lat. Strona placu bliżej rzeki wciąż jest rekonstruowana i ma tam powstać muzeum.

Roemermarkt

W centrum warto jeszcze przespacerować się nad rzekę, żeby popodziwiać najbardziej charakterystyczny skyline Frankfurtu i najlepiej zrobić to z przeciwległego brzegu, przy którym znajdują się oddziały prawie wszystkich frankfurckich muzeów.

Ostatnio do miasta zawitaliśmy bardziej zawodowo niż turystycznie, co zresztą robi pewnie 99% przyjeżdżających. ? Było to związane ze, wspomnianą już przeze mnie, sesją zdjęciową Michała. Z Brandonem umówiliśmy się pod jego hotelem. Hotel znajdował się w nowej dzielnicy na zachód od dworca, gdzie jeszcze niedawno rosła trawa, a w ciągu paru lat wyrosło tam mnóstwo hoteli i całe kwartały nowoczesnych kamienic. Całość robi bardzo przyjemne wrażenie, chociaż jest w typowo niemieckim stylu nowej, czasem zimnej architektury, hightec. Brandon pojawił się w towarzystwie koleżanki Kylene, która miała mu tylko dotrzymywać towarzystwa, ale jak się później okazało była super modelką, co Michał skrzętnie wykorzystał, szkoda, że dopiero pod koniec sesji. Pierwszą lokalizacją był wiadukt kolejowy, który znaleźliśmy w internecie jako jeden z najlepszych punktów na mapie miasta do robienia zdjęć. I rzeczywiście tak było. Cały skyline nie był widoczny od strony rzeki, jak na milionie innych zdjęć, ale od strony torów kolejowych i głównego dworca. Brandon powoli się rozgrzewał robiąc wygibasy na płocie z siatki a ja z Kylene urządzaliśmy sobie typowe amerykańskie small talk. Swoją drogą nie rozmawiałem nigdy z rodowitym Amerykaninem, więc byłem strasznie ciekawy jak odbierają oni Europę ze swojej perspektywy. I tak Kylene z małego miasteczka w Kentucky zdradziła mi, że nie miała bladego pojęcia, że Frankfurt będzie tak podobny do amerykańskich miast. Spodziewała się wąskich, brukowanych uliczek, kamieniczek, żywcem wyjętych z bawarskiego miasteczka, a tymczasem wszędzie dookoła była szklano- betonowa architektura. To co ją jednak najbardziej zaskoczyło to to, że w mieście jest tyle restauracji z kuchnią z całego świata. Nie mam pojęcia dlaczego, ale spodziewała się, że we Frankfurcie będzie można zjeść tylko kapustę, kiełbasę i golonkę, a Niemcy nie znają kuchni włoskiej, czy azjatyckiej. W dodatku była zaskoczona, że Europejczycy są tak szczupli pomimo, że jedzą takie niesamowite ilości pieczywa. Powiedziałem jej, że to pewnie dlatego, że jemy więcej od Amerykanów zup i warzyw. ?

Brandon

Kolejnym planem zdjęciowym była stacja metra Ost West. Do niedawna stacja była ponurym miejscem, pokrytym prawie w całości graffiti. Całkiem niedawno wpadnięto na pomysł , żeby brzydkie, przypadkowe, graffiti zastąpić artystycznym i ten sposób cała stacja stała się kolorowa, a jej motywem przewodnim wielkie dłonie, namalowane na ścianach. Brandon, już rozgrzany, pozował na tle przejeżdżających pociągów, a Kylene z zapałem tłumaczyła mi jak zbudowany jest amerykański Big Mac z Mc Donalda, myśląc, że menu w europejskim Macu jest zupełnie inne. Było to totalnie komiczne, kiedy ze skupieniem tłumaczyła mi że najpierw jest bułka potem sos, mięso, ser, potem znów mięso itd. Na moje stwierdzenie, że w Europie jest zupełnie tak samo stwierdziła, że może i tak, ale na pewno składniki są o niebo lepsze.

Stacja metra Ostendstrasse

Na koniec sesji wybraliśmy się z powrotem na dworzec główny i tutaj Brandon dał już totalnego czadu. Nie dość że na boso biegał po peronie to jeszcze miał na sobie coś, co dla mnie wyglądało jak slipki i podkoszulek, jednak według Brandona bielizną nie było. Zachęcona wyczynami Brandona Kylene też poszła ?w tany? i w ten sposób powstały najpiękniejsze zdjęcia tej sesji.

Kylene

Po sesji Brandon i Kylene poszli na pączki i kawę, a my wyruszyliśmy na odkrywanie Frankfurtu z dala od turystycznych atrakcji i oklepanego centrum. Ale o tym już w części drugiej.

D.

8 Comments

  1. Julian Julian

    Skąd Wy tę 300tys wzięliście, gdzie oficjalnie 2 x więcej jest (nie mówiąc o skali metropolii) a i powierzchniowo 1.5 razy taki jak wspomniana Bydgoszcz 😉

    1. Michał Bator

      Masz jak najbardziej rację. Frankfurt jest dużo większy niż myśleliśmy. Musimy ponownie zredagować tekst. Pozdrawiamy.:)

  2. Anna

    Mieszkańców jest około 700tys. I cały czas przybywa. Życie nocne jak najbardziej kwitnie, ale trzeba wiedzieć gdzie.
    Frankfurt jest miastem kontrastów, cały czas pokazuje nowe twarze. Obok mocnej kultury regionalnej istnieje wspomniane przez was multi kulti.
    Kilka dni nie wystarczy aby o tym mieście moc się wypowiadać.

    1. Michał Bator

      Zgadzamy się w 100%. Już wkrótce pojawi się u nas nowy post o Frankfurcie. Tym razem chcielibyśmy pokazać miasto z zupełnie innej strony, tej mniej oficjalnej i bardziej na luzie. A tymczasem zapraszamy do przeczytania innego posta o Sachsenhausen. Pozdrawiamy. 🙂

  3. Emily

    Jesli chodzi o podejrzana ulice i narkomanów , jest to jedyna ulica we Frankfurcie ( bodajże również w całych Niemczech leczę tego pewna nie jestem ) gdzie mozna legalnie spożywać narkotyki , dlatego wiec policja nic nie mogła z tym zrobić.

    1. Michał Bator

      Ooo, nie wiedziałem o tym. Dzięki za info. pozdrawiam.:)

    2. Witold Kos

      czy chodzi o Taunusstrasse? 😀

      1. Michał Bator

        Tak, również o Taunusstrasse czyli równoległej ulicy do Kaiserstrasse.?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *