Marburg – Kraina baśni braci Grimm

Tak długo mieszkam w Niemczech, że wydaje mi się, iż w naszej „okolicy” wszystko już widziałem i że nie ma tu już więcej nic ciekawego do zobaczenia. Nawet nie mam ochoty wyszukiwać w internetach nowych miejsc w pobliżu, jednak Dawid jak zwykle mnie czymś zaskoczy. Tym razem zaskoczył mnie miejscowością Marburg oddaloną od nas o […]

0

Tak długo mieszkam w Niemczech, że wydaje mi się, iż w naszej „okolicy” wszystko już widziałem i że nie ma tu już więcej nic ciekawego do zobaczenia. Nawet nie mam ochoty wyszukiwać w internetach nowych miejsc w pobliżu, jednak Dawid jak zwykle mnie czymś zaskoczy. Tym razem zaskoczył mnie miejscowością Marburg oddaloną od nas o około 160km na północ.

Gdy zobaczyłem zdjęcia miasta w przeglądarce, stwierdziłem, że miasteczko jak każde inne, tyle że jakieś figurki i pomniczki sobie stoją… no ale dobra, pomyślałem sobie, jak chcesz to możemy jechać. Zawsze to jakaś przygoda.

Na miejscu okazało się, że to był strzał w dziesiątkę! Już na wjeździe do miasta, sam widok na zamek był bombastyczny!

Boska metka

Zaparkowaliśmy samochód na pierwszym lepszym parkingu, niedaleko centrum. Pojechalibyśmy dalej, ale droga była zablokowana, bo coś tam remontowali.

Nasz parking znajdował się przy ulicy Erlenring, pod sklepem Edeka. Tak właściwie to było takie mini centrum handlowe, bo był tam też Aldi, apteka i jakaś piekarnia. Za całodniowy postój zapłaciliśmy około 7-8€, więc ujdzie.

Po wyjściu z parkingu Dawid zobaczył plakat z bułką grubo nafaszerowaną metką z surowej wieprzowiny i oczywiście jako jej wielbiciel nie mógł sobie jej odmówić. Za około 4-5€ mieliśmy dwie bułki z mega olbrzymią ilością metki z cebulką. Niebo w gębie!

Studenckie życie braci Grimm

Jedząc buły, poszliśmy do informacji turystycznej, by wziąć mapkę ze szlakiem baśniowym, na którym zaznaczone były miejsca, w których znajdują się instalacje artystyczne związane z baśniami braci Grimm. Poszliśmy tam, Dawid złapał za mapkę i ruszyliśmy zwiedzać. Już przy pierwszym punkcie okazało się, że to nie ta mapka, ale nic nie szkodzi, bo przy każdej instalacji, obok opisu była też wspomniana wyżej mapka, a więc wystarczyło zapamiętać odcinek drogi między jedną a drugą.

Zastanawiacie się pewnie skąd w ogóle w jakiejś miejscowości taki szlak? My myśleliśmy, że pewnie się tam urodzili, mieszkali całe życie i stąd to wszystko. Nic bardziej mylnego. Bracia Grimm tylko tam studiowali i jeden z nich mieszkał tam trzy lata, a drugi pięć, ale samo to już wystarczyło władzo miasta, by owa historia stała się największą atrakcją ich miejscowości.

My zaczęliśmy zwiedzać od „pupy” strony, ponieważ poszliśmy do punktu pierwszego ze złej mapki. W tym samym miejscu był jednak szósty punkt szlaku Grimm, a był nim „Śnieżka i Różyczka”, następnie „Gwiazdy Dukaty”, który najlepiej jest oglądać po zmroku, bo wtedy się świeci.

Śnieżka i Różyczka
Gwiezdne Dukaty
Stary uniwersytet

Gigantyczny pantofelek

Tuż obok tej instalacji, był pomnik w kształcie krzeseł ze stolikami, a na nich otwarte książki z fragmentami tekstów w oryginalnym języku i tłumaczeniu na niemiecki. Nie były to jednak baśnie braci, a na przykład fragment „Hobbita”, J.R.R. Tolkiena oraz „Małego Księcia” Antoinea de Saint-Exupéry.

Poza tym, były też rzeźby związane z takimi baśniami jak „Kopciuszek”, „Królewna Śnieżka”, „Czerwony Kapturek”, „Jaś i Małgosia” oraz wiele innych. Poza tym wszystkim, jest tam też fajny zamek na wzgórzu, oraz niesamowite kościoły.

W centrum miasteczka są przepiękne kamienice, a wśród nich oczywiście te, w których mieszkali bracia. Na rynku był wtedy targ, na którym sprzedawali różne pyszności, ale najważniejsze było to, że można było sobie ich popróbować. Pojedliśmy więc i ruszyliśmy zwiedzać dalej.

Zobaczyliśmy zamek, a po drodze do Zamku zobaczyliśmy prawie wszystkie atrakcje z mapki. Jedna rzecz mnie zaskoczyła, a mianowicie pantofelek, albo raczej olbrzymie pantoflisko Kopciuszka wcale nie było szklane! Był różowy i plastikowy… No cóż. Ważne że pasował na jej girę (A ja myślałem, że to ja mam wielkie stopy 😀 ).

Zamek

Windą do nieba

Z zamku poszliśmy prosto do Ludwig Schuller Park, w którym znajdowała się ostatnia atrakcja, a gdy już zaliczyliśmy wszystko, wjechaliśmy windą z powrotem na rynek. Tak, windą, ponieważ Marburg, podobnie jak Lizbona, zbudowany jest na wzgórzu/ach i podobnie jak stolica Portugalii, posiada windy, dzięki którym nie trzeba się wspinać po schodach.

Gdy już byliśmy na górze, wybiła godzina 16, a więc najwyższa pora na obiad. Dawid upatrzył sobie wcześniej restaurację niemiecką na rynku, która niestety była zamknięta, bo mieli przerwę obiadową do godziny 17, albo 17:30, a więc poszliśmy szukać dalej i trafiliśmy na bardzo lokalną restaurację amerykańską, w której zamówiliśmy sobie burrito, a że stwierdziliśmy, że samo burrito będzie za mało, to zamówiliśmy sobie dodatkowo frytki oraz „grillowane” papryczki chili nadziewane serkiem.

Ku naszemu zaskoczeniu, porcje były tak wielkie, że część zabraliśmy na wynos do domu. Ku jeszcze większemu zdziwieniu, grillowane papryczki, okazały się być papryczkami w bułce tartej i smażone we frytkownicy. Tyle miały wspólnego z grillem, co pałac kultury z puszczą białowieską. 😉

W każdym razie wszystko poza tymi papryczkami było dobre. Nie jakieś wybitnie super, ale dobre. Restauracja nazywa się Felix i znajduje przy Barfüßerstraße 28. Jakbyście mieli ochotę, to polecamy.

Instalacja „Rybak i jego żona”
Żabi król
Żarełko!

Po obiedzie zrobiło się pochmurno i zimno, więc stwierdziliśmy, że na dziś wystarczy i ruszyliśmy do domu.

Wszystkim tym, którzy mieszkają gdzieś niedaleko Frankfurtu nad Menem i okolic Marburga, gorąco polecamy to miasto na weekendowy wypad.

Na dziś to wszystko. Wiem, że trochę mało atrakcji w tym wpisie, ale jeszcze będzie kolejny o samym szlaku Grimm.

M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *