Eger – gościnne miasto na Węgrzech

Prosto z Koszyc ruszyliśmy na Węgry, a dokładniej do miasta Eger. Jest ono oddalone od Koszyc o około 160km. Na Węgrzech obowiązuje winieta na autostrady, ale zauważyliśmy, że przejazd drogą krajową trwa niewiele dłużej, więc stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy winiety, a dodatkowym plusem jazdy drogami krajowymi są widoki. Z autostrady widać tylko pola i ekrany […]

0

Prosto z Koszyc ruszyliśmy na Węgry, a dokładniej do miasta Eger. Jest ono oddalone od Koszyc o około 160km. Na Węgrzech obowiązuje winieta na autostrady, ale zauważyliśmy, że przejazd drogą krajową trwa niewiele dłużej, więc stwierdziliśmy, że nie potrzebujemy winiety, a dodatkowym plusem jazdy drogami krajowymi są widoki. Z autostrady widać tylko pola i ekrany akustyczne. Tu mieliśmy okazję przejechać przez małe miejscowości i zobaczyć jak wygląda węgierska prowincja.

Po przyjeździe do Egeru, poszliśmy do wynajętego na Airbnb mieszkania, zrobiliśmy krótką drzemkę, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy najpierw na obiad. Padło na restaurację Excalibur, która jest w parku, tuż obok bloku, w którym mieliśmy mieszkanie. Wydała nam się być bardzo ciekawa. Lokal jest stylizowany na średniowieczny. Obsługa przebrana jest za rycerzy, z głośników leci zgodna z tamtymi czasami muzyka, a dania podawane na deskach. Dziwne było to, że jako dodatek do mięsa były domowej roboty chipsy. Spotkałem się już kiedyś z tym w Portugalii, gdy dostaliśmy chipsy do kalmarów, ale jestem zdania, że średnio to pasuje do obiadu. Przyznam jednak, że jedzenie nam smakowało, ale następnym razem poprosiłbym o frytki lub gotowane ziemniaki.

Gdy zjedliśmy obiad, ruszyliśmy w kierunku zamku, a po drodze wstąpiliśmy do sklepu po wodę. Niestety przy kasie okazało się, że nie można zapłacić kartą, a że nie mieliśmy jeszcze forintów, musieliśmy zrezygnować z zakupu i szukać bankomatu.

Eger

Eger – najważniejszy obiekt historyczny

Wybudowany w XIII wieku zamek jest jednym z najważniejszych historycznych monumentów Węgier. To tutaj, w 1552 roku, armia kapitana Istvána Dobó pokonała trzydziestokrotnie większe wojsko osmańskie. Wówczas w obozie tureckim krążyła plotka jakoby węgierscy żołnierze w zamku pili byczą krew, dzięki czemu mieli nadludzką siłę. Tak naprawdę było to czerwone wino, które znamy dziś właśnie pod nazwą „Bycza krew”.

Wejście na zamek jest płatne i normalny bilet kosztuje 2000 forintów, czyli około 25 złotych. Dokładny cennik znajdziecie TU. Strona zamku jest także w języku polskim, więc powinniście spokojnie ogarnąć. 😉

Tego dnia zdążyliśmy jeszcze tylko zobaczyć Plac Kapitana Dobó, który wieczorem wygląda niesamowicie, i pójść do lokalu, który głównie zajmował się sprzedażą wina. Eger słynie z wina, a więc jest to miejsce, w którym można popróbować trunki z okolic oraz z całych Węgier. Lokal ten nazywa się Petrény Wine Bank. Można się tam poczuć naprawdę luksusowo. Kelner, albo sommelier, gdy zamawiało się wino, to opowiadał o nim, ładnie nalewał przy gościach, a i koreczek zostawił. Wszystko tak jak powinno być. No a przede wszystkim wino wyśmienite i ten widok na oświetlony Plac Dobó.

Zamek
Spacer po zamku
Eger
Plac Dobo

Co zobaczyć w Egerze?

Kolejny dzień rozpoczęliśmy wizytą w bazylice. No dobra… wizytą to zdecydowanie za dużo powiedziane, bo jak to często bywa gdy podróżujemy, coś zawsze jest w remoncie. Tak było i tym razem i w związku z tym nie mogliśmy wejść do środka. Widzieliśmy ją tylko z Placu Eszterhazego, który był naszym kolejnym celem.

Plac jest nazwany na cześć arcybiskupa Karolya Eszterhazyego, dzięki któremu budynek liceum stojący przy placu jest piętrowy. Pierwotna wersja budynku była parterowa. Poza liceum, przy placu znajduje się też Pałac Arcybiskupi.  W tym miejscu zaczyna się podziemny system piwnic miasta.

Dalej poszliśmy do, tak zwanego, miasta pod miastem. Jest to system podziemnych korytarzy, który ma prawie 150km. Niestety z powodu pandemii nie było stałego oprowadzania w języku angielskim, a że my węgierskiego nie znamy, to mijałoby się to trochę z celem. Pan za kasą, zaproponował nam, żebyśmy wrócili za dwie godziny, bo wtedy będzie jakiś praktykant, który zna angielski i mógłby nas oprowadzić. Nie chcieliśmy tracić czasu więc zapytałem, czy możemy sobie tam pospacerować sami. Niestety nie jest to możliwe, ponieważ korytarze, jak już wspomniałem, są bardzo długie i poplątane i łatwo byłoby się tam zgubić, a szukanie wyjścia w 150 kilometrowych tunelach mogłoby zająć bardzo długo. Stwierdziliśmy więc, że będziemy zwiedzać dalej, a jeśli wystarczy nam czasu, to wrócimy. – Nie wróciliśmy.

Po drodze do centrum wstąpiliśmy na lody do Ipacs Fagylalt. W tym niepozornym okienku można kupić jedne z najlepszych lodów w mieście. Polecam jagodowe. Są cudowne!

Po słodkim ochłodzeniu poszliśmy na Plac Gordonyi Geza, na którym stoi wielki napis EGER. Znajdziecie go w guglowych mapasach pod nazwą „Eger sign”. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i poszliśmy zobaczyć minaret, który kiedyś był częścią meczetu. Dziś stoi samotnie i można na niego wejść. Ja nie wszedłem, bo mam lęk wysokości. 😛

Lody

Eger sign

Najlepsza kawiarnia

Kolejnym punktem na naszej liście jest wioska Noszvaj, która znajduje się niedaleko Egeru, i o której napisaliśmy osobnego posta, którego przeczytać możecie TU. Jest to wioska, w której zamiast domów, są groty mieszkalne wydrążone w tufie wulkanicznym. Bardzo interesujące miejsce. Takie flinstonowe. 😉 Zanim tam jednak pojechaliśmy, poszliśmy na kawę i ciasto do Kis sziget cafe and bar. Jest to urocza kawiarnia w starym drewniaku. Mają pyszną kawę i jeszcze lepsze ciasta, a w dodatku w ogrodzie siedzieć można na huśtawkach.

Kiedy wróciliśmy z wioski z Noszvaj, poszliśmy się zdrzemnąć na piętnaście minut. Takie intensywne zwiedzanie jest bardzo wyczerpujące.

Coffe
Kawiarnia

Dolina Pięknej Damy w Egerze

Po drzemce poszliśmy do „Doliny Pięknej Damy”. Oczywiście mapsy guglowe ostatnio coś szwankują i poprowadziły nas przez jakieś pola i krzaczory. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że Dolina Pięknej Damy, żyje bardziej niż cała reszta miasta. Jest tu mnóstwo ludzi. Nic dziwnego. W końcu to atrakcja turystyczna, i to nie byle jaka.  Znajduje się tutaj około 140 piwniczek z winami, a około 40 z nich jest otwarta dla turystów. Można w nich skosztować wina, albo upijać się na umór, czy robić imprezy. Piwniczki są różne. Droższe i tańsze, lepsze i gorsze. My byliśmy w trzech. W pierwszej jacyś Węgrzy robili imprezę i bardzo głośno śpiewali, w drugiej było cicho, a i wino takie sobie. Trzecia to była piwniczka o numerze 2. Przeczytaliśmy o niej w internecie i od razu wiedzieliśmy, że prowadzi ją starsza pani, która bardzo lubi Polaków.

Eger
Piwniczki w dolinie

Babcia jest bardzo gościnna i wesoła. Ma bardzo dobre wino, którego nie żałuje swoim gościom, a wręcz przeciwnie. Bardzo zasmakowało nam jej czerwone wino, za które otrzymała nagrodę i postanowiliśmy kupić butelkę dla siebie do domu. Babcia oburzyła się i powiedziała „Jezus maria! Tylko butelkę?”, i postawiła nam dwie na stole. Nie musiała nas namawiać na wzięcie drugiej. 😀

Kupiliśmy też jeden baniaczek trzy litrowy wina białego. W ogóle w tych piwniczkach popularne jest kupowanie wina na kanistry lub w plastikowych butelkach. W jednej widzieliśmy ekipę Polaków, którzy wpadli do środka i narobili rabanu. Byli głośni strasznie i przyszli z kilkoma wielkimi kanistrami. Nie wiem ile w sumie wzięli, ale na pewno było tego wina bardzo dużo. Brali je, bo jechali nad Balaton (największe jezioro na Węgrzech). W takich plastikowych pojemnikach wino nie może stać zbyt długo, także coś czuję, że przez cały urlop musieli chodzić na rzęsach.

Z Egeru to by było na tyle. Wrzucę niedługo listę miejsc do zobaczenia w tym mieście wraz z opisami.  Tymczasem zapraszam na nasz kanał na YouTube, na którym już jest film, w którym pokazuję Eger. Dajcie znać jak Wam się podoba i nie zapomnijcie subskrybować kanału, bo już niebawem Budapeszt.

Trzymajcie się ciepło!

M.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *