Konstancja to jedno z najbardziej znanych i popularnych turystycznie miast w południowych Niemczech. To malownicze miasto leży u podnóża Alp nad Jeziorem Bodeńskim, które jest tak wielkie, że spacerując jego brzegiem, ma się wrażenie, że jest się nad morzem. Jednocześnie górujące nad nim ośnieżone szczyty gór, i średniowieczna architektura miasta tworzą niepowtarzalną kompozycję. Dosłownie jak z bajki. Jest to też miasto bardzo kontrastowe, choćby ze względu na to, że można w nim zobaczyć największy na świecie pomnik prostytutki, z drugiej zaś strony jest to bardzo ważne miejsce dla chrześcijańskiego kultu religijnego, gdyż to właśnie tam w XV wieku odbyło się konklawe, podczas którego wybrano papieża Marcina V. To swoją drogą, też było dość interesujące i kontrowersyjne, ale o tym później.
Co oferuje Konstancja?
Konstancję można odwiedzać przez okrągły rok, gdyż na każdą porę roku mają sporą ilość atrakcji. Latem można uprawiać niezliczoną ilość sportów wodnych, robić piesze wycieczki, jeździć gokartami, zwiedzać okoliczne wyspy i przepiękne ogrody. Zimą spacerować w śnieżnej scenerii pomiędzy klimatycznymi, drewnianymi chatkami na bożonarodzeniowym jarmarku, czy jeździć na nartach, bo nie zapominajmy, że góry są tuż za obok. Nie brakuje tam też różnego rodzaju doznań kulturowych, zabytków, muzeów czy teatrów. Ach! No i dla łasuchów też się coś znajdzie. Genialne restauracje serwujące pyszne, regionalne dania są oczywiście wspaniałą propozycją, ale taka kolacja na statku, na środku jeziora w towarzystwie dobrego wina, no i z widokiem na góry, to dopiero jest przeżycie!
Małe wpadki
Nie jestem Mariusz Max, ale mówię jak jest. Bez upiększania czy owijania w bawełnę. Niestety, mimo wszystkich wspaniałości, nie mogę nie wspomnieć o dwóch drobnych wpadkach, które nam się przydarzyły. Zacznijmy od tego, że Konstancję odwiedziliśmy na zaproszenie miasta, a dokładniej Marketing und Tourismus Konstanz GmbH.
Z domu wyjechaliśmy wcześnie rano, by być tam najpóźniej na godzinę dziewiątą rano. Wszystko szło zgodnie z planem, jednak po przybyciu na miejsce okazało się, że w hotelu nie ma parkingu, o czym niestety nas nie poinformowano, a parking w centrum kosztuje 18€ za dobę. Co nie jest wcale aż tak mało. Później, o godzinie 9:30 byliśmy umówieni z przewodnikiem na zwiedzanie miasta, jednak ten się nie zjawił. Nie odebrał też telefonu, więc nie wiedzieliśmy czy dalej czekać, czy też ruszać w miasto i odkrywać je samemu. Po około pół godziny oddzwonił i okazało się, że z jakiegoś powodu miał nas wpisanych na następny dzień. Na szczęście w naszym planie, między przewodnikiem, a kolejnym spotkaniem, mieliśmy godzinę przerwy, więc czym prędzej do nas dołączył i po prostu zwiedzanie przesunęło się o godzinkę.
W międzyczasie, czekając na pana przewodnika, skoczyliśmy zrobić sobie szybki test. Aby móc wejść do niektórych budynków oraz restauracji, potrzebny jest aktualny, negatywny wynik. W Konstancji jest wiele punktów, w których można taki test wykonać. Są one darmowe, jednak w niektórych trzeba zrobić sobie wcześniej termin online, więc warto to wcześniej sprawdzić.
Dobra. Test zrobiony, nasz przewodnik już z nami jest, więc zaczynamy teraz naszą konstancką przygodę.
Konstancja i Kobieca siła
Pan Ulrich Büttner, bo tak nazywał się nasz przewodnik, spotkał się z nami przy przystani, obok charakterystycznego zegara. Stamtąd już doskonale widać Imperię, która jest najsłynniejszą wizytówką miasta. To ona jest też pierwszym punktem zwiedzania, bo jakże inaczej. Muszę też powiedzieć, że jej historia od samego początku najbardziej mnie ciekawiła. Otóż Imperia, to pomnik kobiety, który nie dość, że sam w sobie jest niesamowicie piękny, stoi przy samym jeziorze na tle gór, to jeszcze się obraca wokół własnej osi i dumnie prezentuje swoją kobiecą moc.
Nasz przewodnik powiedział nam, że Imperia to prawdziwa postać, która żyła na przełomie XV i XVI wieku, z tym, że mieszkała ona we Włoszech i nigdy w Konstancji nie była. Kobieta ta była prostytutką, co oczywiście doskonale obrazuje jej pomnik, gdyż statua przedstawia kobietę ubraną jedynie w dolną część bielizny i rozpiętą halkę, pięknie eksponującą jej ponętny biust. No więc dlaczego włoska prostytutka stoi w Konstancji i co ma z nią wspólnego?
Inspiracją dla Petera Lenka (artysty, który wykonał rzeźbę) było opowiadanie francuskiego pisarza Honoré de Balzaca. W tym opowiadaniu Imperia była kurtyzaną, która przyjechała do Konstancji w czasie konklawe. Zjechali się tu wówczas najznamienitsi jegomoście, książęta, biskupi i inne ważności, a więc była okazja, by dobrze zarobić. Imperia miała więc zabawiać (wiadomo jak) biskupów i cesarza Niemiec.
Peter Lenk przedstawia więc Imperię, jako wielką kobietę, trzymającą w prawej dłoni nagiego króla, który ma symbolizować ówczesnego cesarza Zygmunta, a w lewej nagiego papierza Marcina V. Celem tego było ukazanie, jak bardzo kobieta może owinąć sobie mężczyznę wokół palca, by ten tańczył jak ona mu zagra. Kobiety, mimo swej delikatności, mają zatem niezwykłą siłę! Nie trudno się domyślić, że pomnik ten budził wśród mieszkańców wiele kontrowersji, jednak na szczęście nadal stoi tam gdzie stał, i na dodatek jest teraz wizytówką Konstancji.
Budynek konklawe i prostytucji ciąg dalszy
Kilkadziesiąt metrów od kurtyzany znajduje się budynek konklawe (niem. Konzilgebäude). To właśnie był kolejny punkt na mapie zwiedzania. Budynek powstał pod koniec XIV wieku i na początku służył jako magazyn na zboże. Następnie był siedzibą targów i jarmarków w Konstancji, a w latach 1414 – 1418 odbyło się w nim konklawe, które było jedynym w historii, na północ od Alp. Stąd też obecna nazwa budynku. Przyznacie, że długo tam balowali, co? Ponoć kandydatów było czterech i tak trudno im było zdecydować kogo wybrać. Po czterech latach narad i biesiad, wybrali ostatecznie kardynała Ottona Colonnę, który przyjął papieskie imię – Marcin V.
Dziś w budynku znajduje się restauracja i sale, które można wynająć na różnego rodzaju przyjęcia. Można więc zorganizować sobie w średniowiecznym budynku wesele, bal maturalny czy urodziny. Dodatkowo przepiękny widok na jezioro i Alpy z górnych pomieszczeń otrzymujemy w gratisie.
Jak obiecałem, Imperia to nie koniec historii prostytucji podczas naszego zwiedzania. Dorzucę jeszcze mały wątek. Otóż idąc z budynku konklawe w kierunku katedry, przy ulicy Hohenhausgasse, tuż obok pizzerii Pastis, znajduje się pierwszy dom publiczny w Konstancji. Oczywiście teraz już go tam nie ma, choć żeby było śmiesznie, są tam pokoje do wynajęcia, nawet na godziny. W każdym razie za czasów konklawe działał w tym budynku zwykły burdel. Zasada była taka, że mogli go odwiedzać tylko kawalerowie, a jak wiadomo, duchowni żonaci nie są, więc nieoficjalnie też im było wolno. Tak było w teorii, bo w praktyce żonaci mężczyźni wpuszczani byli tylnym wejściem. No bo przecie żaden grosz nie śmierdzi, a kto dobrowolnie rezygnowałby z zarobku? Natomiast żeby było jeszcze zabawniej, właścicielem przybytku był biskup. Ot co!
Teraz właścicielką jest staruszka, która od lat jest na emeryturze, i jak wspominał nasz przewodnik, lubi czasem, uchylając drzwi swojego domu, krzyknąć do oprowadzanych przez niego ludzi, że nie jest burdelmamą. Taka zabawowa starsza pani.
Katedra czy nie katedra?
Idąc dalej ulicą Hohenhausgasse, dochodzimy do katedry, czyli Konstanz Münster, bo tak jest tam nazywana. Już nie raz słyszeliśmy w Niemczech różne nazwy na katedrę. W jednym mieście mówi są Kathedrale, w drugim Dom, a w innym, jak w Konstancji, Münster. Zapytaliśmy naszego przewodnika: skąd te rozbieżności? Otóż wyjaśnił nam on, że Kathedrale to nazwa ogólna kościoła, w którym urzęduje biskup. W przypadku nazwy Dom oraz Münster, sprawa wygląda tak, że niekoniecznie musi tam urzędować biskup. Czyli tak jakby „eks katedra”, bo kiedyś tam był biskup, ale obecnie go tam nie ma. Mam nadzieję, że to co napisałem ma sens.
No więc jaka jest w takim razie różnica między słowem Dom, a Münster? Odpowiedź jest banalnie prosta – żadna. Po prostu słowa Dom używa się w północnych Niemczech, a Münster w Niemczech południowych. Ot cała filozofia.
Kościół ten pochodzi z wczesnego VII wieku, a pierwsze wzmianki o nim pojawiły się w roku 780. Budowlę tak naprawdę ukończono dopiero w XIX wieku, a więc łączy ona wiele różnych stylów architektonicznych. Romańska budowla została przekształcona na styl gotycki, ma neogotycką iglicę, a wnętrza łączą barok, klasycyzm i neogotyk. To tam miały miejsce obrady soboru w Konstancji.
Obiad w papieskim stylu
Oprowadzanie zakończyło się około godziny 12:30, a więc najwyższy czas na jedzonko. Na obiad zaprosiła nas pani Carolin Lepiarczyk z Marketing und Tourismus Konstanz GmbH. Pani Lepiarczyk ma polskie korzenie, co można wydedukować po nazwisku, a więc myślę, że nie obrazi się jeśli ją przechrzczę i będę pisał Karolina. Byliśmy z nią umówieni w restauracji w budynku konklawe, a więc lepiej być nie może. Piękny, średniowieczny budynek, pyszne jedzenie oraz widok z tarasu na jezioro. Bajka!
Jak można się domyślać, takie spotkania na obiad z zupełnie obcymi osobami mogą być ciut sztywne. Zatem z pomocą przyszła pani kelnerka, proponując aperola na rozluźnienie. Muszę przyznać, że bardzo był smaczny, ale tak naprawdę nie był potrzebny, bo Karolina to otwarta osoba i po chwili rozmawialiśmy ze sobą jakbyśmy się znali przynajmniej od dwóch dni. Od samego początku tak się rozgadaliśmy, że przez prawie pół godziny nawet nie zerknęliśmy na menu. Kelnerka trzy razy do nas podchodziła, żeby zapytać czy już coś wybraliśmy. No więc po długim oczekiwaniu pani kelnerki, zamówiliśmy steki wołowe z prażoną cebulą i sosem z czerwonego wina. Do tego trochę mieszanych warzyw i zapiekanka ziemniaczana.
Było pysznie i przyjemnie, a podczas obiadu dowiedzieliśmy się od Karoliny jeszcze sporo ciekawych rzeczy o Konstancji. Opowiedziała nam o jednym ze swoich ulubionych miejsc, czyli Wieży Bismarcka, o której później napiszę, o życiu w Konstancji, o ogrodzeniu, które zbudowano na granicy ze Szwajcarią na czas pandemii i o wielu innych ciekawostkach.
Podejdź no do płota – czyli co ma Konstancja do Kargula?
Zacznę może od tego ogrodzenia na granicy. Do tej pory nie wspomniałem jeszcze, że Konstancja graniczy ze Szwajcarią. No więc wspominam teraz. Jak wiadomo, Szwajcaria też jest w Schengen, a więc przejść granicznych i kontroli jako takich nie ma. Gdy zaczęła się pandemia i zamknięto granicę, postanowiono zbudować wzdłuż niej płot, ponieważ ta przebiega dosłownie przez sam środek miasta. Można sobie więc iść, i nawet się nie zorientować, kiedy jest się nagle w Szwajcarii.
Jak się mieszka przy granicy z innym państwem, to czasem bywa tak, że zwiążemy się z osobą z drugiego kraju. Nie inaczej jest w Konstancji. Dodatkowo pomaga fakt, że i w Niemczech i w Szwajcarii, mówi się w tym samym języku. No… prawie. Szwajcarski nieco różni się od Niemieckiego, ale to szczegół. W każdym razie, pojawienie się takiego płotu spowodowało nieco komplikacji. Pary, które spotykały się kiedy i gdzie im się podobało, teraz mogły tylko widywać się przez ogrodzenie. Ciekaw jestem ile takich związków przez te kilka miesięcy się rozpadło (takie moje czarnowidzenie).
Płotu już tam nie ma, ale i tak poszliśmy zobaczyć jak wygląda przejście graniczne. Ba! Nawet byliśmy drugiego dnia po szwajcarskiej stronie, ale nic ciekawego tam nie ma, więc szybciutko wróciliśmy do Konstancji.
Polecamy również: Tybinga – gondole i mamuty | Życie w Portugalii – Ola
Konstancja i Hrabia Zeppelin
Konstancja ugościła nas w hotelu Graf Zeppelin. Graf w języku niemieckim znaczy hrabia, lub książę. Nazwany na cześć hrabiego Ferdynanda Zeppelina, który żył na przełomie XVIII i XIX wieku. Hrabia Zeppelin był generałem, inżynierem oraz konstruktorem lotniczym, który zbudował pierwszy na świecie sterowiec.
Budynek zbudowano w 1835 roku, jednak doszczętnie spłonął w roku 1903. Został odbudowany dwa lata później, według pierwszego planu, więc niewiele różni się od pierwowzoru. Hotel robi spore wrażenie swoją fasadą, pokrytą ściennymi malowidłami ze wszystkich stron, od dołu po sam dach. Wnętrze lobby również olśniewa. Jest dużo drewna, ładne lampy, duża, przestrzeń. Do tego stoją tam też nowoczesne sofy i fotele, a całość zdobią witraże, które ciągną się przez całą ścianę i przedstawiają miasto z różnych okresów.
Szkoda tylko, że pokoje już nie mają takiego klimatu jak lobby i jadalnia. Są dość nowoczesne, mają białe ściany i zupełnie nowe meble i oświetlenie. Nie mają więc tego niesamowitego klimatu jaki towarzyszy nam zaraz po wejściu do hotelu. Mimo wszystko jest czysto i przyjemnie, a w dodatku my dostaliśmy pokój na poddaszu, i do tego jeszcze z balkonem.
Tego dnia wybraliśmy się jeszcze tylko pod Wieżę Bismarka, którą poleciła nam Karolina. Znajduje się ona na wzgórzu, po drugiej stronie Renu. Idąc tam, po drodze mijamy winnice. Już z daleka widzieliśmy grupę młodych ludzi, którzy spotkali się pod wieżą na piwko. Im wyżej byliśmy, tym bardziej widać było, że nie jest to jedyna grupa. Spod wieży rozpościera się przepiękny widok na miasto, jezioro oraz góry, więc nic dziwnego, że mieszkańcy lubią tam przesiadywać.
W Konstancji spędziliśmy jeszcze półtorej dnia, ale więcej o tym w kolejnym poście. Wypatrujcie go na blogu lub fejsie.
M.
Dobry wieczór.
Wybieram się do tego miasta, jadąc do Nicei chcę tam przenocować, i oczywiście zwiedzić to miasto.
Podpowiedz proszę, czy bukować hotel na dwie czy może na trzy doby aby spokojnie wszystko zobaczyć. A może jeden wieczór i jeden dzień wystarczy ???
Mój adres : heda53@o2.pl Mam na imię Henryk który lubi podróżować. tel. +48787470372
Pozdrawiam.
Myślę,że dwa noclegi w zupełności wystarczą. Warto oprócz samej Konstancji zobaczyć wyspę Mainau (to wycieczka na conajmniej pół dnia) i któreś z miasteczek na jeziorem Bodeńskim. Pozdrawiamy!