W tym tygodniu miałem wrzucić na bloga recenzję książki, którą dostaliśmy nawet z dedykacją prosto od autorki. Uprzedzała mnie ona, że miała już do czynienia z blogerami, którzy ją obsmarowali i że chce recenzji pozytywnej. Pomyślałem sobie: „Może trafiła na hejterów. Przecież w każdej książce można znaleźć coś pozytywnego”. Zgodziłem się więc.
Książka miała być o Polce mieszkającej w Anglii, o spełnionych marzeniach bohaterki oraz z głębokim przesłaniem odnalezienia miłości do samego siebie. Niestety jednak dla mnie była to książka potwierdzająca stereotyp Polki, wyjeżdżającej za granice by złapać i usidlić na siłę jakiegoś mężczyznę przy kasie, a przynajmniej mega przystojnego. Kobiecie, która jest nieszczęśliwa, pełna kompleksów, chorobliwie zazdrosna oraz paląca za sobą wszystkie mosty, przepełniona nienawiścią. Czytając ją, byłem zniesmaczony i zły na bohaterkę do samego końca książki, a jedyne przesłanie jakie znalazłem, to nienawiść do wszystkich. Głównie mężczyzn.
Postanowiłem więc nie reklamować czegoś, w co sam nie wierzę i nie wciskać kitu naszym czytelnikom.
Mimo wszystko książka ta zainspirowała mnie do opowiedzenia swojej własnej historii związanej z pobytem na Wyspach Brytyjskich.
Były to wakacje, w czasie mojego liceum, kiedy postanowiłem wyjechać do znajomych mieszkających w Anglii, by zarobić sobie trochę grosza. Nie pamiętam dokładnie skąd i jak to wyszło, ale zaprosili mnie oni do siebie na te dwa miesiące. Powiedzieli, że mam się o nic nie martwić, bo pokój dostanę u nich, a praca będzie załatwiona i będzie na mnie czekała jak przyjadę. Mieszkali w mieście Corby. Dziewięćdziesiąt mil na północ od Londynu. Pomyślałem sobie, że to wcale nie jest daleko, więc jak będę miał wolny weekend to pojadę zobaczyć stolicę Anglii. W ogóle wiele miejsc chciałem zobaczyć. Plan był taki, że jak już tam będę, to w miarę możliwości i jak najbardziej budżetowo, będę zwiedzał ile się da.
Praca za granicą w wakacje nie była dla mnie niczym nowym, ponieważ już wcześniej pracowałem w malowniczej miejscowości Kinsale, w Irlandii Południowej, a więc mniej więcej wiedziałem co mnie czeka. Dlatego zgodziłem się i pojechałem pełen nadziei na fajny zarobek i wspaniałą przygodę.
Rzeczywistość okazała się być mniej wspaniała niż się spodziewałem. Wylądowałem na lotnisku London Luton, z którego odebrali mnie znajomi. Tak właściwie to byli to znajomi mojej mamy i sami mieli już dzieci w moim wieku i starsze. Gdy dojechaliśmy do ich domu i usiedliśmy w salonie, znajoma otworzyła swój notes, w którym zapisała ile jestem im winny za transport z lotniska oraz za pierwszy tydzień wynajmu u nich pokoju.
Oczywiście nie było w tym nic złego, choć trochę poczułem się nieswojo, gdy na dzień dobry zostałem podliczony. Wiedziałem, że przecież nie będę u nich mieszkał za darmo, jednak po chwili okazało się, że pracy dla mnie nie ma, a znajomy powiedział do mnie: „Znasz angielski, idź na miasto, tam są agencje pośrednictwa pracy. Szukaj sobie czegoś”. To był szok. Nie mam pracy. Trzeba to ogarnąć.
Zaprowadzili mnie do pokoju, żebym się rozpakował. Pokój był ładny, czysty. Znajdowało się w nim łóżko oraz szmaciana szafa i mała szafka nocna. Usiadłem na łóżku i się załamałem. Po co ja tu w ogóle przyjechałem. Mam niecałe dwa miesiące. Czy uda mi się w tym czasie znaleźć pracę, spłacić dług u znajomych, który na dzień dobry wynosił blisko sto funtów?
No cóż… nie miałem wyjścia. Musiałem sobie poradzić. Najważniejsze przecież, że mam dach nad głową.
Ruszyłem więc w miasto. Złożyłem aplikacje w kilku agencjach i czekałem na telefon. Niestety na chwilę obecną nigdzie nie mieli dla mnie zatrudnienia. Mijały kolejne dni. Czas wolny spędzałem na zwiedzaniu miasta, oraz na nauce szycia na maszynie, ponieważ znajoma pracowała wtedy w szwalni i powiedziała, że jak się nauczę, to może znajdzie się dla mnie praca w jej firmie. Nie znalazła się.
Chodziłem zrezygnowany po kolejnych agencjach, a gdy wracałem do domu, znajomy pytał się dlaczego dalej nie szukam? Dlaczego siedzę w domu zamiast łazić dzień w dzień do tych samych agencji, by ich nękać i w końcu dla świętego spokoju coś mi załatwią.
Byłem zły. Przecież się starałem. Chodziłem. Pracownicy agencji mieli mnie już dość. „Czy pan nie rozumie? Nie mamy teraz pracy! Zadzwonimy, gdy coś znajdziemy. Czułem się głupio, gdy mi tak mówili, a z drugiej strony znajomy naciskał, bym dalej tam chodził.
Minęły dwa tygodnie, a notatki w zeszycie znajomej zapełniały stronę. Dług coraz większy i ciśnienie też.
Idę po raz dziesiąty do jednej z agencji, w której jedna z Pań, szczupła, długowłosa blondynka około czterdziestki, mówiła na mnie Tom. Gdy zapytałem dlaczego tak do mnie mówi, odparła, że przypominam jej wokalistę z jakiegoś brytyjskiego zespołu i on właśnie miał na imię Tom. Oznajmiła mi, że w związku z tym, będzie mnie tak nazywać. Powiedziałem jej, że o ile znajdzie dla mnie pracę, to może mówić do mnie jak jej się podoba. Uśmiechnęła się i powiedziała, że się postara i żebym wracał do domu i czekał na telefon. Kolejny raz…
Tak zrobiłem. Wróciłem do domu i czekałem. Jeden dzień, drugi dzień. W końcu telefon zadzwonił. Nieznany numer. Odebrałem.
„Hej Tom! Mam dla ciebie pracę! Cieszysz się? Wpadnij do mnie w wolnej chwili po buty robocze. Po południu idziesz do zakładu produkującego opakowania kartonowe.”
Ucieszyłem się strasznie, ale też przestraszyłem. Jak to? Już za kilka godzin zaczynam pracę? Tak bez przygotowania się psychicznie? 😀
W agencji okazało się, że na moją wielką stopę nie mają rozmiarów, więc musiałem wrócić do domu, by pożyczyć kasę od znajomych na buty, ponieważ moje oszczędności dawno się skończyły. W notesiku zapisane kolejne funty.
Praca na produkcji jak każda inna. Nic specjalnego. Ściągałem opakowania z taśmy i układałem na palety. Po trzech dniach blondyna zadzwoniła znowu i powiedziała: „Cześć Tom. Nie mam dobrych wieści. Praca się skończyła, ale znajdę Ci kolejną jak najszybciej.”
No super. Teraz nie wiadomo ile będę czekał. Przez te trzy dni zarobiłem zaledwie na połowę długu.
Kolejne trzy dni byłem bez pracy. Póżniej dostałem pracę w kolejnej fabryce. Nie miałem czym dojeżdżać, a więc zawoziła mnie blondi z agencji swoją sportową bryką. Po dwóch tygodniach okazało się, że i ta praca się skończyła. Tym razem tydzień przerwy. Ok. Dług już spłacony, ale znowu nie mam pracy, a jeszcze tylko miesiąc mi został.
Siedzieliśmy w ogrodzie ze znajomymi i grillowaliśmy. Znajomi znajomych dołączyli. Nie pamiętam dokładnie jak to wyszło, ale były rozmowy na temat tego, że chyba wrócę do domu, bo i tak nie mam pracy, a po co ma mi rosnąć dług. W tym czasie padło hasło, że jakaś dziewczyna szuka pokoju do wynajęcia. Powiedziałem, że jak chcą, to mogą jej dać mój pokój, a że ja nie wiem czy w ogóle jeszcze zostanę, to będę spał w salonie na podłodze.
Następnego dnia przyjechała Justyna. Tak miała na imię nasza nowa współlokatorka. Ja w tym czasie dostałem kolejną pracę z zapewnieniem, że to już na pewno na dłużej. Zostałem więc w salonie. Niestety salon był pomieszczeniem przechodnim, z którego były schody na górę. Oczywiście był tam też telewizor, a że znajomi lubili oglądać swoje seriale, a ja byłem „obcym”, to nie śmiałem ich wygonić do spania, gdy było już późno i następnego dnia miałem na rano do pracy, a oni nie domyślali się zbytnio, że chciałbym się wyspać, więc siedziałem z nimi dopóki się nie poddali.
Mało tego. Każdego ranka, znajomy wstawał godzinę przede mną i kręcił mi się koło głowy. Nigdy nie zapomnę odgłosu otwieranej puszki piwa z rana. Codziennie. Do dziś nie lubię tego dźwięku.
Jeszcze tylko miesiąc, myślę sobie. Dam radę.
Codziennie chodziłem do pracy, a w wolnej chwili wpadałem do biblioteki miejskiej po książki. Mieli też po polsku, więc wypożyczałem je, ponieważ nie czułem się zbyt pewnie by czytać w języku angielskim. Poza mniej fajnymi wspomnieniami związanymi z mieszkaniem i pracą, cała reszta była dość przyjemna. Bawiliśmy się dość często. Były zakrapiane imprezy, grille. Chodziłem do pięknego, wielkiego parku miejskiego. Samo miasto nie było najpiękniejsze, no i było dość niebezpieczne. Ktoś mi wtedy powiedział, że jest to jedno z najniebezpieczniejszych miast w Anglii.
Oczywiście ze zwiedzania (poza Corby) i tak były nici, ponieważ większość pieniędzy poszła na spłatę długi i mieszkanie, a przecież chciałem też zabrać coś ze sobą, ale żeby nie było tak źle, dodam jeszcze, że poznałem tam bardzo fajnych ludzi. Moi znajomi mieli dorosłe już córki, które były przesympatyczne i wspierały mnie mentalnie w potrzebie. Kolejnym plusem, były pchle targi, na których kupowałem hurtowo płyty CD po 50 pensów. Za 5 funtów miałem 10 płyt. Uzupełniłem wtedy zaległości w mojej kolekcji.
Podsumowując. Jeżeli wybieracie się do Anglii, a macie tylko lokum, warto liczyć się z tym, że trzeba będzie poczekać zanim znajdzie się pracę. Ja byłem tam dziewięć tygodni, z czego przepracowałem jakieś 5-6 tygodni. Za pokój płaciłem 50 funtów tygodniowo, a zarabiałem najniższą krajową. Na jedzeniu starałem się oszczędzać jak tylko mogłem, a i tak odłożyłem niewiele ponad 300 funtów.
Z drogą powrotną na lotnisko też był nie lada problem. Gość, który miał mnie zawieźć, wycofał się w ostatniej chwili i musiałem sobie radzić. Na lotnisko miałem jakieś 80 mil. Znalazłem gościa na blablacar, który jechał do Londynu, więc zabrałem się z nim. Przyjechał po mnie malutkim samochodem… Nie pamiętam co to była za marka. W każdym razie mały jak Fiat seicento. Pamiętam słowa mojej znajomej na pożegnanie. „Co złego to nie my”. To mi jakoś tak utkwiło w głowie.
Cieszyłem się, że już wracam. Żałowałem tylko, że potoczyło się to wszystko tak, a nie inaczej. Miałem nadzieję, że zarobię fajną kasę, ale nie udało się. Najlepsze jest to, że nawet ostatniego dnia mieliśmy niezłe przygody. Samochód gościa z blabla zaczął się psuć jakieś 40 mil przed lotniskiem. Co chwila coś się działo. Modliłem się w duchu żebyśmy tylko dojechali do lotniska. Czas nas gonił, a do odlotu zostało już tylko 40 minut. Stresik był. Gdy byliśmy już na terenie lotniska, samochód nagle odmówił posłuszeństwa. Musieliśmy zepchnąć go na bok, by nie utrudniał ruchu. Do terminalu miałem jeszcze kawałek, ale czułem się niezręcznie gdyż wiedziałem, że zaraz ucieknie mi samolot, a przecież trzeba im pomóc. Chłopak powiedział do mnie, że mam uciekać, a oni sobie poradzą. Tak zrobiłem. Nie wiem więc czy i jak dojechali do Londynu.
Po powrocie do Polski, umówiłem się z kolegą z klasy na piwo. Opowiadał mi o swojej pracy, którą wykonywał podczas wakacji. Rozwoził pizzę w lokalnej pizzerii i zarabiał 1500zł z napiwkami miesięcznie. Przez wakacje zarobił 3000zł. Ja wróciłem z „wielkiego świata” po dwóch miesiącach, mając 1500zł. Także widzicie. Nie zawsze się opłaca wyjeżdżać do pracy daleko. Ani nie pozwiedzałem, ani nie zarobiłem, a stresu było tyle, że szkoda słów. 😀
M.
Twoja przygoda z UK niestety jest standardem..Miales duzo szczescia, ze ci „znajomi” nie wyrzucili ciebie na bruk. Ja taka historie osobiscie przezylem, pomimo, ze mialem prace. Najpierw gospodarze narzekali, ze za duzo czasu spedzam w domu – mowie tu o moim wolnym czasie, a gdy poznalem nowych ludzi zarzucili mi , ze znowu im malo czasu poswiecam. Tak to juz jest ze znajomymi I rodzina za granica. Pozdrawiam