Klimat Hongkongu dało się poczuć od razu, gdy tylko weszliśmy z pokładu Beoinga 777 w rękaw. Można było poczuć gorące i wilgotne powietrze. (To tak jakbyś wszedł do zaparowanej łazienki w której piec minut wcześniej ktoś brał kąpiel we wrzątku.) 😉 Nie ważne. Jest cudownie. Za oknem od razu przywitał nas pas przepięknych, zielonych gór. Zaraz po wyjściu z samolotu, w drodze po odbiór bagażu, zrobiliśmy sobie sesje zdjęciowa na ruchomych chodnikach z napisem ?Welcome to Hongkong? w tle. Byliśmy strasznie podjarani! Idąc tak przez pół lotniska w końcu dotarliśmy do bramek. Trzeba tam pokazać paszport, kartkę, którą dostaliśmy jeszcze na pokładzie samolotu (Są też na lotnisku). Trzeba ja wypełnić i oddać osobie przy okienku. Wpisuje się tam m.in. dane osobowe i adres pod którym będziecie mieszkać w Hongkongu. Po wnikliwym sprawdzeniu paszportu, dostaje się 2 karteczki. Na jednej jest pieczątka (szkoda ze nie w paszporcie;( ), a druga to karta wjazdowa, na której widnieje data przyjazdu do kraju oraz data, do kiedy maksymalnie możemy zostać w Hongkongu. Po odprawie, jeszcze bardziej szczęśliwi, poszliśmy odebrać nasze walizki. Wszystko poszło gładko i sprawnie. Lotnisko w Hongkongu dostaje piątkę plus! Duży plus!
Kliknij, aby przeczytać część pierwszą
Lotnisko w Hongkongu. Mamy walizki i co dalej?
Już z naszym bagażem, przechodzimy korytarzami w kierunku wyjścia. Były tam sklepiki i kioski, ale te początkowo je omijaliśmy, bo szukaliśmy na początek kantora, żeby w ogóle mieć kasę na cokolwiek. (Z domu wzięliśmy niewiele gotówki, bo stwierdziłem, ze przecież mogę wypłacać tam pieniądze bezpośrednio z bankomatów, zwłaszcza ze w moim banku place za to na prawdę jakieś grosiki, a lepiej nie nosić tyle gotówki przy sobie i nie kusić losu. ) Wracając do tematu. Na końcu tych korytarzy była olbrzymia hala. Skręciliśmy w prawo i gdzieś tam miedzy sklepikami i kioskami po prawej stronie był kantor. Ze względu na to, ze kurs na lotnisku nie jest zbyt korzystny, wymieniliśmy tylko tyle żeby mieć na karty Octopus. Warto taka kartę sobie wykupić, ponieważ bardzo ułatwia ona wszelkie płatności w Hongkongu, a zwłaszcza płatności w komunikacji miejskiej. Po wymianie pieniążków i dokładnej analizie banknotów i monet dolara hongkońskiego, ruszyliśmy dalej w tym samym kierunku do stoiska, które znajdowało się mniej więcej na środku wielkiej hali. Były to kasy w których można było kupić bilety na pociąg, oraz właśnie Octopus Card. Po zakupieniu kart, minęliśmy stoisko za którym trzeba iść kawałek prosto i trafia się do długiego korytarza. Na wprost był peron z którego jechał pociąg do Central. My skręciliśmy w prawo i udaliśmy w kierunku wyjścia przy przystankach autobusowych.
Jak dostać się z lotniska do miasta?
Są trzy sposoby. Przynajmniej o tylu wiem. Taksówka, pociąg oraz autobus. My zdecydowaliśmy się jechać autobusem, ponieważ wychodziło najtaniej. Autobus jedzie co prawda trochę dłużej, ale za to jakie widoki! Wspaniałego humoru nie zepsuła nawet zimnica w autobusie. (Hongkończycy maja jobla na punkcie klimatyzacji. Dobrze jest mieć zawsze ze sobą jakaś bluzę bo w niektórych miejscach leciała nam nawet para z ust i bez bluzy ani rusz!) Nasz autobus miał numer A21 i jechał w kierunku Hung Hom Station na Kowloonie. To własnie na Kowloon, a dokładniej Tsim Sha Tsui, mieliśmy zarezerwowany pokój. Wysiedliśmy na przystanku Middle Road, Tsim Sha Tsui i doznaliśmy szoku termicznego. W autobusie zamarzaliśmy, a na zewnątrz się topimy z gorąca. Mijając Chungking Mansions, słynny kompleks budynków w którym znajdują się pensjonaty, sklepiki, kantory (tam jest tez najlepszy kurs wymiany walut, wiec wymienialiśmy tylko tam) i w ogóle wszystko, łącznie ze wszystkimi rasami ludzi, przeróżnymi kulturami i wyznaniami. Samo wejście tam to niesamowite przeżycie, a po zmroku również dreszczyk emocji. Szemrane towarzystwo oferujące różnego rodzaju używki czy podrabiane zegarki. Tam nie da się spokojnie przejść obok, by nie zaczepiło cie dziesięciu facetów, jeden po drugim, ze swoja wspaniałą oferta.
Mirador Mansions
Pokój wynajęliśmy w Pearl Guest House w Mirador Mansions, tuz obok Chungking Mansions. Tam nie jest tak tłoczno jak w Chungking, a co za tym idzie, również kolejki do windy są mniejsze i szybciej można się dostać na górę. Zwłaszcza przy windach na tyłach budynku. Tam nigdy nie było kolejek, a czytałem, ze w słynnym Chungking zawsze jest z tym problem.
Recepcja naszego Guest House’u znajdowała się na 16 pietrze. Nie było trudno znaleźć. Ze względu na to, ze przybyliśmy tam dość wcześnie, bo kolo 9 rano, nie mogliśmy jeszcze wejść do pokoju. Dopiero o 11. Zostawiliśmy wiec torby na recepcji i ruszyliśmy na promenadę, która znajdowała się jakieś pięć minut spacerem od budynku w którym mieszkaliśmy. Już na samym początku dość spore wrażenie zrobił na mnie tłok na ulicy i chodnikach. Ludzie ocierają się o siebie, samochody trąbią jak powalone. Ma to swój niepowtarzalny klimat. Po drodze wstąpiliśmy do centrum kultury. Musiałem skorzystać z kibelka 😛 (Inaczej pewnie byśmy ten budynek, póki co ominęli). W środku jest tez kawiarnia Starbucks, a tam maja przepyszne mrożone latte z zielonej herbaty. Kupiliśmy sobie wiec po kubeczku i wyszliśmy zobaczyć Central. To, co widzieliśmy do tej pory, to był pikuś w porównaniu z tym, co zobaczyliśmy teraz. Tak nas zachwycił ten widok (zdjęcia tego niestety nie oddają), ze staliśmy jak wryci na pewno dobre piętnaście minut.
Po wyryciu w głowie widoku hongkońskiego Manhattanu, poszliśmy wzdłuż brzegu w kierunku „Promenady Gwiazd” (Starpromenade), która niestety była w remoncie, a wystawa z posagiem Bruce?a Lee na czele, została przeniesiona na druga stronę ulicy, do „Garden of stars”. Nie poszliśmy tam jednak od razu, bo już dochodziła jedenasta wiec trzeba było się zbierać do pensjonatu. Tam pani recepcjonistka wzięła od Dawida paszport, skopiowała go, on coś tam jej w zeszycie podpisał, a ja w tym czasie zapytałem, czy moglibyśmy dostać pokój z oknem, ponieważ czytałem, ze wiekszość pokoi jest bez okien, a nie chciałem pokoju bez ani jednego okna. Bez problemu taki dostaliśmy. Jedna z pań zaprowadziła nas na dwunaste piętro, gdzie był nasz pokój. Podobno kiedyś były to mieszkania i większość z nich podzielono i zrobiono male pokoiki dla turystów i nie tylko, wiec wchodząc na korytarz miało się wrażenie, ze jest się w zwykłym mieszkaniu. Tylko te kafelki na ścianach wszędzie? No cóż.
Na początku był plan, żeby wybrać jakiś lepszy, ale niedrogi hotel. Potem jednak stwierdziliśmy, że wolimy te pieniądze rozdysponować na inne przyjemności. Bo i po co wydawać kasę na super apartament, jak I tak mieliśmy tam tylko spać. W końcu to Hongkong. Nie ma co marnować czasu na wylegiwanie się.
Nasz pokoik był mały, ale miał za to aż trzy okna, a z nich widok prosto na Nathan Road. Mieściło się w nim tylko jedno łóżko 140 cm, po lewej stronie była szafka z lodówka na dole. Był też sejf i telefon, suszarka oraz maluteńka łazienka. Mikroskopijna. Wielkości naszej kabiny prysznicowej, a w niej muszla klozetowa i umywalka. Nad muszla był bojler i prysznic, wiec jak się myłem, to mokre było wszystko. Nie ważne. Ważne, ze jest wszystko co potrzeba. Przepakowaliśmy trochę swoje rzeczy. Włożyłem do plecaka aparat, bluzę i portfel, wzięliśmy prysznic i ruszyliśmy w miasto.
Zaczęliśmy od Ladies Market, ze względu na to ze był blisko. Tylko cztery stacje metra czerwoną linia w kierunku Tsuen Wan. Jest to dość spory targ z ciuchami, zabawkami, walizkami i innymi rzeczami. Pamiętajcie, że na targu trzeba się targować. Na przykład zapytałem o cenę torby. Sprzedawczyni powiedziała, że jest za 500 dolarów, ja jej na to, ze to za dużo wiec od razu zeszła do $400. Powiedziałem, że to wciąż za drogo i odeszliśmy. Pani sprzedawczyni nie dala za wygrana, złapała mnie za rękę i powiedziała że sprzeda za $350. Powiedziałem że dziękuję i poszedłem dalej, a ona krzyczała za mną, że sprzeda za $250. Także cena spadła o połowę (Stawki podałem przypadkowe, bo już nie pamiętam dokładnych kwot. Wiem, że na pewno spuściła 50% z pierwszej ceny). Na targu jest niesamowicie dużo towaru. Gadżety, których nigdy wcześniej nie widziałem i nawet nie wiedziałem do czego służą ?.
Po przeprawie przez targ nadeszła pora by coś w końcu zjeść. Szliśmy więc przed siebie, po drodze mijając kolejny targ (w Hongkongu jest ich na pęczki), tym razem z owocami, warzywami, mięsem i rybami. Widok surowego mięsa, położonego po prostu na stole w temperaturze 32 stopni celsjusza jest dość nietypowy dla nas. W każdym razie niedaleko tego targu zobaczyliśmy mały lokal, w którym byli tylko tubylcy. Pomyśleliśmy, ze skoro oni tam jedzą, to muszą tam tez dobrze karmić. Nie myliliśmy się. Karta była po kantońsku, wiec nawet nie wiedzieliśmy co zamawiamy, a kelnerka nie umiała nam powiedzieć po angielsku co to jest. W efekcie dostaliśmy coś na wzór pierożków i sajgonek. Do tego stały jakieś trzy sosy na stole. Napoje obowiązkowo zimne. Nie do końca wiedzieliśmy jak się za to zabrać, ale obok nas siedziała starsza pani wsuwająca makaron, która (jak nam się wydawało) podśmiewała się z nas troszkę i pokazała dyskretnie jak się to je. W ogóle, wszyscy tam na nas patrzyli jakbyśmy byli kosmitami.
Co nas zaskoczyło, to forma dawania rachunku i płatności. U nas zwykle płaci się w restauracjach po jedzeniu, albo w mniejszych lokalach z góry. Tam najpierw dostajesz paragon wstępny na którym możesz sprawdzić czy wszystko się zgadza, o ile znasz chiński, potem dostajesz jedzenie, a gdy skończysz, podchodzisz do kasy w paragonem, kasjerka bierze go i kasuje pieniążki, następnie wydaje już drugi, właściwy paragon. Tak mi się przynajmniej wydaje, ze to był inny? A może ten sam? Nie ważne 😛 Wracaliśmy spacerem zahaczając o Kowloon Park. Tam znajduje się m.in. aleja z postaciami z komiksów i basen. Park jest bardzo ładny, a na pewno niesamowitym uczuciem jest, gdy się pluskasz w basenie pośród mega wielkich wieżowców, co niestety nie było nam dane ze względu na brak czasu.
Gdy doszliśmy na promenadę po raz drugi tego dnia, było już ciemno. Niebawem godzina dwudziesta, wiec trzeba sobie zająć miejsca na pokaz świateł. Dobra. Zaczęło się. Ale co jest grane? Wszędzie czytałem, ze to takie super, wow, a tu tylko takie mryganie. No fajne, ale dupy nie urywa? tak wtedy myślałem? Bo jeszcze jednej rzeczy nigdzie nie wyczytałem. Jeśli wiec drogi czytelniku wytrwasz z nami do końca historii o Hongkongu, dowiesz się jakiej.
M.