Do Lugano w Szwajcarii trafiliśmy wynajmując mieszkanie we włoskiej Novarze. Dotarcie zajęło nam półtorej godziny. Spodziewaliśmy się jakiejś kolejki na granicy włosko – szwajcarskiej, ale przejazd był błyskawiczny. Najpierw udaliśmy się do Gandrii o której przeczytasz TUTAJ. Gandria właściwie jest dzielnicą Lugano, ale jej odrębność jest tak widoczna, że wydaje się jak gdyby trochę sztucznie została przyłączona do pobliskiego Lugano. Zresztą odbyło się to dopiero całkiem niedawno. Aż do 2004 roku była zupełnie odrębnym bytem administracyjnym.
Azjatyckie klimaty
Nasze pierwsze kroki w Lugano skierowaliśmy oczywiście nad jezioro. To zdecydowanie największa atrakcja tego miejsca. Krajobrazy są tutaj nieziemskie. Bardziej przypominają jakieś tropikalne wyspy w południowo – wschodniej Azji, rozsiane po oceanie, niż środek Europy i region Ticino, rozciągający się pomiędzy Szwajcarią i Włochami. Wzdłuż jeziora o takiej samej nazwie, co miasto nad nim, ciągną się parki i tereny zielone. Na zachód od miejsca gdzie mała rzeka Cassarate wpada do jeziora, jest nawet plaża i naprawdę można się tutaj poczuć jak na prawdziwym oceanem. Widać oczywiście drugi, zielony brzeg, ale można sobie wyobrazić, że to jedna z wielu wysp. To idylliczne miejsce skłoniło nas nawet żeby zamoczyć kostki. Poplażowalibyśmy dłużej, ale czekało na nas jeszcze parę lugańskich (dziwnie to brzmi) atrakcji.
Brama donikąd i włoska eksklawa
Naprzeciwko plaży rozciąga się park Ciani, w którym stoi rezydencja o tej samej nazwie. Wcześniej zarówna ona jak i park były prywatne, ale od ponad stu lat należą do miasta Lugano. Niech Was nie zwiedzie zabytkowa fasada pałacyku. Kryją się za nią najnowsze zdobycze biurowo – konferencyjnej techniki, jak szerokopasmowy internet, rzutniki i klimatyzacja. Pałacyk można wynająć na konferencje, a w jego sali lustrzanej odbywają się śluby. Park upiększają kolorowe kwiatowe dywany, a dookoła rosną egzotyczne rośliny. Azalie, magnolie i kamelie towarzyszą palmom i różom, a wszystkie te rośliny czują się w łagodnym klimacie Lugano doskonale. I to pomimo że do ośnieżonych szczytów Alp jest stąd tak blisko.
W parku, tuż nad brzegiem jeziora stoi metalowa brama, motyw który przewija się na wszystkich pocztówkach z Lugano. Brama donikąd, lub jak kto woli, wprost przeciwnie, brama do bajecznie pięknego, alpejskiego jeziora. Wykorzystywana niezwykle rzadko, przy okazji różnych ceremonii, lub do schodzenia na ląd, z vipowskich jachtów.
Dokładnie na wprost od tego miejsca, znajduje się mała, włoska, eksklawa na terenie Szwajcarii, Campione d’Italia. Zamieszkuje ją nieco ponad dwa tysiące ludzi. Pomimo że oficjalnie to część Włoch, używa się tutaj franka szwajcarskiego, a siecią telefoniczną zarządza szwajcarski operator. Dlatego dzwoniąc z Włoch do Włoch odbywa się zagraniczne połączenia.
Sokrates kona, a dookoła czytelnicy
W parku jest jeszcze jedna atrakcja warta wspomnienia, czyli pomnik Sokratesa. Jak dla mnie swoim smutnym, depresyjnym klimatem zupełnie nie pasuje do tej otaczającej, egzotycznej natury, ale może właśnie dlatego tym większe robi wrażenie. To umierający Sokrates, którego ciało stopniowo sztywnieje po zażyciu koniiny, alkaloidu, porażającego ośrodek oddechowy. Był to wyrok śmierci za bezbożność i psucie młodzieży. Oryginał tej rzeźby znajduje się w muzeum w Petersburgu. Do 1998 roku w parku stała marmurowa kopia, wykonana przez samego autora. Ze względu na liczne akty wandalizmu obecnie można zobaczyć kopię kopii, wykonaną z włókna szklanego.
Tuż obok Sokratesa znajduje się budynek dawnej przystani. Wokół niej, w ciepłe, letnie dni, roi się od leżaków, na których ludzie czytają książki. To tzw. projekt Park and Read, w ramach którego można bezpłatnie wypożyczyć w pobliskiej bibliotece leżak, okazując dowód osobisty, lub zostawiając depozyt w wysokości 20 franków i zanurzyć się w lekturze pośród pięknej Jeziorno – parkowej scenerii.
Idąc dalej wzdłuż jeziora dotarliśmy do mikroskopijnego parku Rivetta Tell. Na jego środku, pośród kwiatowych rabat, stoi pomnik Wilhelma Tella, bohatera narodowego Szwajcarii. Tell zasłynął tym, że nie chciał oddać hołdu austriackiemu staroście, za co wystawiono go na próbę. Miał strącić jabłko za pomocą kuszy, z głowy swojego syna. Jeśli chybiłby , oboje mieli zginąć. Tellowi udało się strącić jabłko, jednak miał przy sobie dwie strzały. Na pytanie po co mu druga, odpowiedział, że gdyby chybił, miał zabić, reprezentującego cesarza, starostę. Za tą szczerą odpowiedź został skazany na dożywotnie więzienie, jednak w trakcie transportu do twierdzy, gdzie miał odbywać karę, udało mu się uciec. Wkrótce zabił starostę, czym wywołał powstanie. W jego wyniku kilka szwajcarskich kantonów uwolniło się spod władzy austriackiego cesarza.
Muzeum na świeżym powietrzu
Właściwie to naszym głównym celem w Lugano był Parco Florida.Jest on pełen egzotycznych roślin i zapewnia rajskie widoki na całe miasto i jezioro. W sumie to idealnie pasuje, bo tuż obok znajduje się miejscowość o nazwie Paradiso. Właściwie można by pomysleć, że to nadal Lugano, bo granica między dwiema miejscowościami zupełnie się zatarła. Parco Florido znajduje siejednak nadal w granicach administracyjnych Lugano. Mimo to, nie zdołaliśmy do niego dotrzeć. Szliśmy tak i szliśmy wzdłuż jeziora, mijając min. charakterystyczne Muzeum Sztuki Szwajcarii Włoskiej i kolejne rzeźby na świeżym powietrzu, a parku jak nie było, tak nie było. W końcu daliśmy za wygraną i wróciliśmy się w kierunku centrum.
Luksus z brokatem
W sercu Lugano zdecydowanie czuć „piniondz”. Oczywiście mamy tu do dyspozycji zestaw luksusowych sklepów, z salonem Rolexa i butikiem Diora na czele, a na ulicy można spotkać luksusowe auta, pokryte lakierem z dodatkiem brokatu. Tak, Lugano to raj dla bogaczy, może nie tak słynny jak Monte Carlo, ale w lokalnym kasynie obraca się pewnie zbliżonymi kwotami.
Najpiękniejszy plac regionu
W końcu doszliśmy do głównego placu Riforma, który bardziej przypominał typowe włoskie miasteczko, niż Szwajcarię. No ale w końcu co się dziwić, kiedy Włochy są tuż za winklem, a region Ticino to ta niewielka część Szwajcarii, gdzie językiem urzędowym jest włoski, a tereny te zajęte zostały przez Szwajcarów stosunkowo niedawno, bo dopiero w piętnastym wieku, należąc wcześniej do księstwa pobliskiego Mediolanu. Od zawsze plac ten konkurował o miano najpiękniejszego regionu Ticino z Piazza Grande w Locarno i do dziś ten pojedynek nie został rozstrzygnięty. Stare Miasto jest i owszem podobne do włoskich miejscowości, ale zdecydowanie różni się od nich pod względem czystości. Centrum jest wręcz sterylnie czyste, a na ulicach brakuje wszechobecnych we Włoszech skuterów. Jest bardzo elegancko, a wszystkie fasady wyglądają jakby dopiero co przeszły gruntowny remont.
Nie jedliśmy obiadu w Lugano, bo stwierdziliśmy, że ceny w restauracjach w pobliskich Włoszech będą dużo niższe. Chyba jednak nie był to dobry pomysł, bo obiad w Como był naszym najdroższym posiłkiem podczas całego szwajcarsko – włoskiego pobytu, ale też jednym z najlepszych.
Lugano to doskonałe miejsce na jednodniową wycieczkę. Dla niektórych może być zbyt idealne, ale to na pewno dobry wybór dla tych, którzy chcą poczuć tę unikatową mieszankę Włoch ze Szwajcarią.