Akcja Breslau. Dzień drugi. Równie intensywny, a może nawet bardziej niż pierwszy. Wstaliśmy dość wcześnie rano i zjechaliśmy znów bez karty na pierwsze piętro hotelu. Drzwi windy rozchyliły się i naszym oczom ukazała się przestronna, jasna sala jadalni, urządzona w podobny sposób , co reszta hotelu czyli dość ascetycznie i nowocześnie. Śniadanie w formie bufetu było urozmaicone. Rzadko zdarza się żeby były jajka na twardo, jajecznica , a do tego jeszcze sadzone. Grupa Accor (do której należy Ibis) czuje się odpowiedzialna za zdrowie gości dlatego nie znaleźliśmy salami i co najbardziej nas rozczarowało, ciasta lub czegokolwiek słodkiego, a zamiast tego codziennie można było zjeść…jabłka. W dodatku pałaszując małe bułeczki na papierowym obrusie można było poczytać co należy zjeść na śniadanie, aby było jak najzdrowiej.
Trzonolinowiec
Pogoda nadal była znośna jak na listopad, więc odłożyliśmy Afrykarium na następny dzień i zrobiliśmy sobie baaardzo długi spacer. Zaczęliśmy od Trzonolinowca, który znajdował się rzut beretem od hotelu. Trzonolinowiec to jedna z ikon polskiej architektury, zbudowana w 1967 roku. Unikatowy blok, który wydaje się lewitować w powietrzu. Istnieje tylko kilka budynków w całej Europie o takiej konstrukcji. Bryła opiera się na żelbetowym trzonie do którego przymocowane są poszczególne kondygnacje za pomocą stalowych lin. Parter budynku jest niezabudowany, stąd właśnie wrażenie unoszenia się w powietrzu. Mieszkał w nim przez jakiś czas Bogusław Linda. Dzisiaj niestety budynek jest w opłakanym stanie. Kilka mieszkań jest pustych, ich okna są zabite deskami, a do budynku przylgnęła wdzięczna nazwa ?wisielec?. Istnieje plotka, że jeden z współtwórców budynku popełnił samobójstwo, wiedząc o jego wadach konstrukcyjnych. Nie wiadomo jak było naprawdę, ale pewne jest , że w 1974 roku na parterze zamontowano dodatkowe metalowe dźwigary. Mam ogromną nadzieję, że Trzonolinowiec zostanie odrestaurowany, bo robi naprawdę niesamowite wrażenie do tego stopnia, że moja mama nie chciała dłużej przy nim stać, bojąc się, że zaraz się przewróci. 🙂
Renomowana Renoma
Mijając Trzonolinowiec, doszliśmy do Renomy. Renoma to kilkupietrowy Dom Towarowy, wybudowany w 1930 roku jako Warenhaus Wertheim, przez rodzinę handlowców z Berlina. Swego czasu był to największy Dom Towarowy Wrocławia, z ogromną restauracją dla 400 gości, na piątym i szóstym piętrze. W 2009 roku do starej części dobudowano nowe skrzydło, które według mnie, jest klasą samą w sobie. Zwłaszcza różnokolorowe szyby i żyrandole, ciągnące się przez kilka pięter. Z Renomy, przechodząc obok pięciogwiazdkowego Hotelu Monopol, doszliśmy do Narodowego Forum Muzyki. Wow, jaki fajny budynek! Ogniście czerwony olbrzym, który wcale nie przytłacza, mieści aż cztery sale koncertowe, w tym jedną na 1800 osób. Jak większość największych inwestycji Wrocławia, został wybudowany całkiem niedawno , bo w 2015 roku. Wracając jeszcze do Hotelu Monopol przy Świdnickiej: to jeden z najdroższych i najelegantszych hoteli dzisiejszego Wrocławia, jaki i niemieckiego Breslau, który znajduje się w przepięknym budynku w stylu Art Nouveau, tuż obok Opery. Nocowało w nim wiele gwiazd i znanych artystów np. Picasso, Marlena Dietrich , czy George Michael.
Dzielnica Czterech Wyznań
Za hotelem i Forum Muzyki zaczyna się tzw. Dzielnica Czterech Wyznań. Idąc w jej kierunku zahaczyliśmy jeszcze o Pałac Królewski, na którego dziedzińcu były fikuśne rzeźby. U wrót dzielnicy znajduje się przepiękny budynek ze strzelistą wieżą zegarową, mieszczący jeszcze do niedawna bibliotekę. Naprzeciwko znajduje się rzeźba 'Kryształowa Planeta?, przedstawiająca dziewczynkę, której suknia ma postać kuli ziemskiej. Dzielnica swoją nazwę przyjęła od tego, że w odległości 300 metrów od siebie znajduje się tam kościół ewangelicki, sobór, kościół rzymsko- katolicki i synagoga ?Pod Białym Bocianem?. Z czterech kościołów wiedzieliśmy tylko dwa. Najfajniejsze jest chyba podwórko z synagogą i jego okolice, gdzie można poczuć klimat dawnej, żydowskiej historii Wrocławia i zjeść prawdziwą koszerną kuchnię w jednej z okolicznych knajpek. Naprzeciwko podwórka znajduje się inne podwórko, zupełnie kontrastujące z poprzednim. To podwórko Hotelu Puro. Z ruchliwej ulicy nagle wchodzi się do zielonej oazy ciszy i spokoju. W głębi znajduje się fajna szklana rzeźba, przedstawiająca kwiaty. Co ciekawe w tym hotelu nie ma recepcji, a zameldować i wymeldować się można w internecie, lub w automacie przy wejściu. Wieczorem ciekawa elewacja jest mega fajnie oświetlona na niebiesko. W okolicy jest jeszcze jedno fajne podwórko. To Pasaż Pokoyhof. W sumie podwórko to za mało powiedziane bo to całkiem spory dziedziniec, świeżo odrestaurowany, w którym znajdują się kluby, kawiarnie i biura. W całości wyłożony jest jasnymi płytkami, więc można poczuć się jak w wielkiej łazience. Aż szkoda było, że nie mogliśmy tam usiąść pod parasolem i napić się kawy. Było zdecydowanie za zimno i zaczęło już padać. Dlatego schroniliśmy się gdzie indziej. Wróciliśmy na rynek i poszliśmy na kawę do Piwnicy Świdnickiej w ratuszu. Michał powtarzał mi, że koniecznie musimy tam iść, bo kto nie był w piwnicy, nie był we Wrocławiu. To najstarsza restauracja Wrocławia, której czasy sięgają 1273 roku! Wnętrze rzeczywiście niesamowite, ale niestety tylko wnętrze było tam fajne. Kiedy weszliśmy do środka dopadł nas pan z zapytaniem czy będziemy coś jeść. Powiedziałem, że chcemy tylko napić się kawy i zjeść jakieś ciasto, więc pan skierował nas do mniejszej sali po prawej. Tam jednak można było tylko coś wypić, a na pytanie innego klienta przy barze, czy dostanie jakieś ciasto lub batonika, barman fuknąl na niego, że to nie kiosk. Mi też się oberwało, bo nie miałem drobniaków i rzuciłem 50 zł, na co ?miły? pan stwierdził: ?chyba pan żartuje? i zniknął na jakieś 5 minut. Kiedy przyszedł moja kawa była już prawie zimna…Tak więc na kawę polecałbym inne miejsce. Na przykład halę targową, ale o tym w części trzeciej.
Dalej, przechodząc szybko przez fajnie zaaranżowany plac Nowy Targ dotarliśmy w końcu na Wyspę Daliową, gdzie od paru miesięcy stoi ogromna srebrna rzeźba o nazwie ?Nawa?. Autor twierdzi, że ma nawiązywać do pobliskiej hali targowej i kościoła NMP. Trzeba mieć dużą wyobraźnię, żeby znaleźć jakieś podobieństwa, ale sama przestrzeń jest całkiem przyjemna, tym bardziej , że teren wokół został starannie odnowiony i przypuszczam, że latem będzie to popularne miejsce spotkań. Po krótkiej sesji zdjęciowej poszliśmy w stronę nadrzecznych bulwarów.
Bulwary
Pierwszy odcinek bulwarów od mostu Piaskowego do Mostu Pokoju nosi nazwę Bulwaru Dunikowskiego i został oddany do użytku w 2016 roku. Doskonale urządzona miejska przestrzeń, która prowadzi nas od przystani statków przy Hali Targowej, przez Amfiteatr z kaskadowo posadzonymi wysokimi trawami, gdzie można się ukryć przez wścibskimi spojrzeniami i w spokoju porandkować, Wzgórze Polskie, aż po Zatokę Gondol. Całość bardzo spójna architektonicznie, elegancka z super zaprojektowanymi miejskimi meblami. Za Mostem Pokoju Bulwar zmienia nazwę na Lecha i Marii Kaczyńskich i na jego końcowym odcinku znajduje się tzw. Miejska Pufa. Ogromne siedzisko rzeczywiście przypomina wielką, czerwoną pufę i sprawia na tyle mylne wrażenie, że jest miękka, że sam musiałem sprawdzić to nogą. Przez cały czas, spacerując bulwarem można podziwiać spektakularny widok na Ostrów Tumski, z katedrą na czele, a za Mostem Pokoju wyłania się olbrzymi budynek Biblioteki Uniwersyteckiej. Biblioteka jak dla mnie jest zbyt przysadzista i brak jej lekkości, ale fajnie , że zbliża miasto do rzeki.
Po Bulwarach pojechaliśmy do Misia. Tym razem o bardziej odpowiedniej godzinie. Po obowiązkowej kolejce udało nam się zdobyć wszystko, co chcieliśmy czyli schabowego, gulasz i przepyszne zsiadłe mleko, którego nie piłem chyba milion lat.
Włoska kolacja
Wieczorem rozpadało się już na dobre dlatego poszliśmy już tylko na kolację. Szukałem jakiegoś fajnego miejsca, gdzie nie byłaby jakaś wyszukana kuchnia, ale okazało się to bardzo trudne. Bo albo są bary mleczne, pizzerie i kebabownie, albo restauracje z górnej półki z mikroskopijnymi porcjami i dziwnymi, na siłę oryginalnymi, połączeniami. W końcu znalazłem coś pośredniego, tuż obok Muzeum Teatru: ?Liberta Ristorante?. Restauracja włoska ze średniej półki, z bardzo miłym wnętrzem, gdzie różnokolorowe tarki robiły za lampki. Ponieważ nie było ulubionego Ossobuco mamy, a wybór dań mięsnych był nieciekawy wybraliśmy bardzo oryginalnie: pizzę z karczochem. 🙂 Pizza była bardzo dobra, a jeszcze lepsze było czerwone wino, którego nazwy niestety nie pamiętam. W ogóle jeśli chodzi o kartę win to byłaby to całkiem długa książka.
A w części trzeciej: pora obiadowa hipopotamów, Requiem Mozarta i neonowe podwórko.
D.
Nic o Hali Targowej, Starej Pączkarni i Czajowni? 🙂
Jak wyżej. To nie jest pierwszy ani ostatni post o Wrocku. Jeszcze będzie dużo 🙂