Wirtschaftswunder i upadek
Wiecie coś o Kaiserslautern? Facetom pewnie od razu skojarzy się to niemieckie miasto, tuż przy granicy z Francją, z FC Kaiserslautern. Ta drużyna piłkarska czterokrotnie była mistrzem Niemiec, ostatnio w 1998 roku. Dziś to cień dawnej legendy (”Czerwone Diabły” spadły do trzeciej ligii), ale wciąż mają wiernych kibiców. Kobietom pewnie to miasto z niczym konkretnym się nie kojarzy. Dzisiejsze Kaiserslautern, tak samo jak Czerwone Diabły, jest cieniem samego siebie. Niegdyś doskonale prosperujące, z ogromnym przemysłem i pobliską amerykańską bazą wojskową w Ramstadt było jednym z wielu beneficjentów powojennego Wirtschaftswunder (cudu gospodarczego) w Niemczech. Większość mieszkańców miasta zatrudniona była w ogromnych molochu Pfaff, drugiej pod względem wielkości na świecie, fabryce maszyn do szycia. Wtedy to liczba ludności przekroczyła sto tysięcy. Otworzono uniwersytet, a symbolem prosperity miasta stał się 21 piętrowy ratusz z tarasem widokowym i restauracją na szczycie.
Później było już tylko gorzej. Kryzys naftowy z lat 70-tych zniszczył cały przemysł miasta, a ponieważ cała jego gospodarka opierała się tylko na kilku największych przemysłowych molochach Kaiserslautern pogrążyło się w kryzysie, z którego nie podniosło się do dzisiaj. Stąd częściej zaczęto je nazywać zamiast K-town niemieckim Detroit. Ostatecznym gwoździem do trumny było bankructwo Pfaff i likwidacja bazy wojskowej. Dziś to druga, najbardziej zadłużona gmina Niemiec.
Nie oznacza to wcale, że w Kaiserslautern nie ma co oglądać. Wręcz przeciwnie. Miasto jest bajecznie położone w kotlinie i z trzech stron otoczone górami, gęsto porośniętymi lasem Palatyńskim i każdy znajdzie tu coś dla siebie. Od rzeźb zbudowanych z dyni, przez park z naturalnej wielkości dinozaurami, największy ogród japoński w Europie, czy halę targową żywcem wziętą z Florencji.
Florencja
Dworzec kolejowy w K- lautern, jak w skrócie nazywają swoje miasto miejscowi (Lautern to rzeka przepływająca przez miasto, a właściwie niewielki strumyk) znajduje się nieco na uboczu. Mimo że była sobota na placu przed nim nie było żywej duszy. Przypominało mi to nieco klimaty Ludwigshafen, gdzie ludzie, tłum, czy miejskie życie to hasła wyjęte jakby z innej bajki. Po przejściu kilkuset metrów w kierunku centrum było już jednak dużo bardziej miejsko, a w niektórych przypadkach nawet wielkomiejsko. Wyszliśmy na wprost kolorowej, niedawno otwartej galerii handlowej „K in Lautern”, która wsysała ze wszystkich stron pobliskie życie. Jak rasowi turyści, których nie interesuje nic poza sklepami, sieciówkowym fast foodem i kawiarniami skierowaliśmy się od razu do Starbucksa, żeby wziąć kawę na wynos, po czym udaliśmy się w kierunku Starego Miasta, a właściwie tego, co z niego zostało po Drugiej Wojnie. Budynki, które ocalały zostały pieczołowicie odrestaurowane, a pomiędzy nimi zbudowano pseudo kamienice, które w kiepskim i bardzo uproszczonym stylu przedstawiają to co, stało tutaj wcześniej. Ten kto szuka uroczych zaułków, kamieniczek i placyków srodze się zawiedzie, chociaż są niewielkie fragmenty miasta, które przypominają o jego dawnej urodzie. Jednym z takich miejsc jest tzw. Fruchthalle czyli Hala Owoców. Dziś już nie ma tutaj targu, a zamiast tego odbywają się wystawy, koncerty i konferencje. Z zewnątrz jednak hala w ogóle się nie zmieniła. Wzorowana była na florenckich pałacach wczesnego renesansu.
Współczesna starówka
Najważniejszym punktem miasta jest Plac Świętego Marcina, który pełni rolę mini rynku. Tutaj wreszcie można poczuć atmosferę starego Kaiserslautern i w jednym z kawiarnianych ogródków podziwiać widok na monumentalny Stiftskirche. Zagłębiając się dalej w zakamarki ala starówki robi się już coraz gorzej, ale warto to przetrwać i dotrzeć do jej wschodniego krańca, żeby zobaczyć Fontannę Cesarza- Kaiserbrunnen. Nie da się jej nie zauważyć, bo szeroką na 12 metrów i wysoką na 5 budowlę widać już z daleka. Czego tutaj nie ma. Jest oczywiście figura cesarza Fryderyka Barbarossy, króla Rudolfa z Habsburgów, czapka Napoleona, mnóstwo zwierząt, takich jak ryby, koń, sowa, osioł, mysz, motor Opla, maszyna do szycia firmy Pffaf, a nawet piłka nożna, podpisana przez kapitana drużyny piłkarskiej, która zdobyła tytuł mistrza świata w 1954. Niedaleko fontanny znajduje się Villa Zchocke, jedna z kilku zachowanych po wojnie willi miejskich. Niestety aktualnie znajduje sie w remoncie, ale po nim będzie na pewno prawdziwą perełką.
Rzym
W końcu wypadało pójść do miejsca, dla którego tak naprawdę przyjechaliśmy do Kaiserslautern, czyli wystawy poświęconej… dyniom. Żeby zobaczyć setki, a może i tysiące różnej wielkości i koloru dyni musieliśmy najpierw przejść pół miasta mijając znów gmaszysko ratusza (zresztą wcale nie ostatni raz tego dnia). Jego okolice to nieco dziwne miejsce. Tuz obok 21-piętrowego klocka, który swego czasu był pewnie szczytem nowoczesności znajdują się ruiny z rzymskich czasów. Stoją one na dużo starszych fundamentach z roku około 600 przed naszą erą. Rzymską twierdzę wielokrotnie przebudowywano i powiększano i odbywało się tutaj wiele doniosłych wydarzeń, a jednym z nich był ślub angielskiego króla Ryszarda w 1269 roku. Później twierdzę przekształcono w renesansowy zamek. Niestety póżniej zamek miał mniej szczęścia i w 1703 roku został spalony przez Francuzów, a jego resztki wysadzone w powietrze. Był tutaj jeszcze pałacyk myśliwski, więzienie, a w 1968 roku cały kompleks został uszkodzony w wyniku prac przy pobliskim wieżowcu ratusza. I tak dopełniło się ostatecznie dzieło zniszczenia. Obudzono się dopiero w 2010 roku, kiedy zaczęły sie się wykopaliska w tym miejscu. Dziś można tutaj dostrzec fundamenty z czerwonego piaskowca sal cesarskich, resztki muru kaplicy zamkowej z z około 1160 roku i charakterystyczne pofałdowania terenu, świadczące o tym, że biegła tutaj główna droga do wejścia do zamku. A wokół tego wszystkiego toczy sie intensywne, współczesne miejskie życie, bo znajduje się tutaj główny węzeł przesiadkowy komunikacji K-town. I pomyśleć, że ponad 1000 lat temu, dokładnie w tym samym, miejscu również toczyło sie codzienne, równie intensywne życie mieszkańców twierdzy.
Dobra, idziemy dalej, bo te dynie czekają, ale o tym to już w drugiej części.
D.
Plac z fontanną to plac Świętego Marcina (nie Miechala)
likwidacja bazy wojskowej? 🙂 ta w Rammstein ba się całkiem dobrze:)