Jest takie miasto w Niemczech o którym mało kto słyszał w Polsce. I to wcale nie z powodu tego, że jest małe. Wprost przeciwnie. Jest całkiem sporych rozmiarów. 350 tysięcy ludzi mieszkających u ujścia rzeki Neckar do Renu codziennie przemierza centrum miasta podzielone na idealne kwadraty. Stąd też Mannheim, bo o nim mowa, nazywane jest Quadratestadt, czyli ”kwadratowym miastem”. Każdy kwadratowy kwartał oznaczony jest literką i liczbą. W centrum miasta nie ma tradycyjnych adresów, a zamiast tego na kopertach pojawia się np. P4,2. Oznacza to, że dany budynek znajduje się w kwadracie P4, pod numerem drugim. Kwadraty wypełniają teren o kształcie idealnego półkola, na którego krawędziach przebiega obwodnica centrum, tzw. Ring.
Alfabet kwadratów zaczyna się na samym dole po lewej stronie od literki A. Po przeciwnej stronie kwadraty zaczynają się od literki L, by skończyć się na U na samej górze półkola . Brzmi to może dość skomplikowanie, ale kiedy spojrzycie na rysunek poniżej wszystko się wyjaśni.
Pałacowy gigant
Dokładnie w połowie średnicy półkola znajduje się największa i najważniejsza budowla całego Mannheim czyli pałac, którego oficjalna nazwa brzmi Mannheimer Schloss. To nie byle jaki pałac, bo pod względem powierzchni jest największy w Europie, zaraz po Wersalu. Ciągnąca się przez 450 metrów fasada pałacu ma aż 2513 okien! Ich liczba jeszcze przed budową była tak zaplanowana żeby przewyższyć konkurencyjny Wersal. Cały kompleks obejmuje 6 hektarów i kiedyś otoczony był ogrodami, ciągnącymi się aż do Renu. Dziś w tym miejscu jest ulica, tory tramwajowe, tory kolejowe, aż wreszcie estakady prowadzące na most Konrada Adenauera. W pałacu obecnie znajduje się uniwersytet, sąd, muzeum, a w jednej z sal odbywają się regularnie słynne studenckie imprezy, trwające do białego rana.
Biedne dzieci liczą okna
Historia pałacu zaczyna się w 1720 roku. Karol III Filip, władca Palatynatu (jednego z wielu istniejących wtedy malutkich niemieckich państewek, które po zjednoczeniu wiele lat później dały początek państwu niemieckiemu), rezydujący w Heidelbergu (to miasto pojawi się wkrótce również na naszym blogu) zamarzył sobie żeby jeden z kościołów w mieście przerobić na katolicki i urządzić sobie w nim kaplicę grobową dla członków swojego rodu. Miejscowi protestanci bardzo się wkurzyli, więc Karol zwinął manatki i przeniósł się do oddalonego o 25 kilometrów Mannheim, gdzie postanowił wybudować dla siebie oszałamiającą rezydencję, w skład której miał wchodzić upragniony kościół.
Pałac miał dobitnie pokazywać potęgę Palatynatu, który miał odgrywać ważną, o ile nie ważniejszą, rolę niż Francja w ramach Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Cesarstwo obejmujące tereny dzisiejszych Niemiec, części Francji i Włoch składało się z wielu takich mini księstewek, z których każde rywalizowało o prestiż i uznanie. Ponieważ wiodącą rolę wśród ówczesnych dworów odgrywał wtedy Wersal, władca Palatynatu wymyślił sobie, że musi stworzyć coś jeszcze większego i wspanialszego niż wersalski pałac. Plan udał się tylko częściowo, bo kompleks nie pobił wielkością wersalu (mimo 500 pomieszczeń), a jedyne w czym udało się pobić Wersal to liczba okien. Cierpią na tym do dziś biedne, niemieckie dzieci, które podczas szkolnych wycieczek dostają „pasjonujące” zadanie policzenia wszystkich pałacowych okien.
Złota era niemieckiego Wersalu
Pierwszy etap budowy trwał długie 11 lat. Koszty rosły w zastraszającym tempie, co spowodowało, że księstwo Palatynatu pogrążyło się w finansowym kryzysie. Ostatecznie zrezygnowano z wielu ozdobników na fasadzie, a wieńcząca ją ozdobna balustrada, zamiast we wszystkich skrzydłach, pojawiła się tylko w środkowej części. Po konsekrowaniu pałacowego kościoła w 1731 roku w końcu Karol mógł się wprowadzić, a już dwa lata później wykorzystać upragnioną świątynię w 100 procentach, bo w podziemnej krypcie pochował swoją trzecią małżonkę, Violantę Teresę. Prace budowlane ustały na kolejnych 6 lat.
Po tym czasie ponownie zaczęło się coś dziać. Dobudowano pałacową operę, którą otwarto w dniu ślubu Karola Teodora. Karol T. wziął ślub już w wieku 17 lat ze swoją kuzynką – Elżbietą Augustą. Ponieważ Augusta była wnuczką naszego pierwszego Karola, który wpadł na pomysł budowy pałacu, Karol Teodor po śmierci mógł zostać następcą księcia Palatynatu. Wkrótce dwór w Mannheim stał się centrum wydarzeń polityczno- kulturalnych. Może nie na miarę Wersalu, ale pałacowe komnaty odwiedzały przeróżne ówczesne gwiazdy światowego formatu jak Voltaire, czy Mozart.
Rozbudowa kompleksu trwała dalej i wkrótce powstały kolejne skrzydła mieszczące bibliotekę, archiwum i komnaty z różnymi zbiorami. Niestety małżeństwo nie doczekało się żadnego potomka, przez co Karol i Augusta zaczęli się od sobie oddalać. Oboje mieli wiele kochanków, ale pomimo tego żyli ze sobą aż do śmierci. Po drodze, w wyniku wymarcia rodu rządzącego sąsiednią Bawarią, Karol został również bawarskim księciem.
Tramwaj niszczy ogrody, a wojna niszczy pałac
Zakończyło to złotą erę Mannheim, ponieważ stolicę władcy przeniesiono do Monachium. Nadeszły nieco gorsze czasy dla pałacu. Budynek opery został zniszczony podczas ataku Francuzów na Mannheim, a niedługo potem pałac przeszedł w ręce księstwa Badenii. Zamieszkała w nim księżniczka Stefania – przybrana córka Napoleona wraz ze swoim świeżo poślubionym księciem Karolem (znów Karol!) Badeńskim. Po ich śmierci pałac zamieniono na muzeum, a przez pałacową bramę i ogród przeprowadzono trasę konnego tramwaju, prowadzącego do Ludwigshafen, po drugiej stronie rzeki. Zniszczono w ten sposób bezpowrotnie wspaniałe pałacowe ogrody.
W czasie Drugiej Wojny pałac został prawie doszczętnie zniszczony. Po wojnie wielu ludzi uważało, że jego odbudowa jest niemożliwa, ze względu na absurdalne koszty. Zdecydowano się jednak na jego odtworzenie, chociaż w początkowej wersji miały się w nim znaleźć, tak potrzebne tuż po wojnie, mieszkania dla 1200 ludzi. Prace ze względu na brak pieniędzy ciągnęły się kilkadziesiąt lat i ostatecznie zostały zakończone dopiero w 2007 roku. W tym samym roku otworzono też pałacowe muzeum, na które składa się kilkanaście odrestaurowanych pomieszczeń. Reszta z 500 komnat nigdy nie zostanie odrestaurowana, ze względu na astronomiczne nakłady, ale już te kilkanaście sal uświadamia, że Mannheimer Schloss mógł śmiało konkurować z Wersalem.
Niedawno otworzono w podziemiach nowe pomieszczenia, w których prezentowane jest oryginalne wyposażenie pałacowych komnat. Przepych i bogactwo są trudne do ogarnięcia.
W 2019 roku rozpoczął się gruntowny remont pałacowego muzeum. Przez okrągły rok było ono nieczynne, a ponownie otwarto je w marcu 2020 roku. Zdążyliśmy je jeszcze odwiedzić przed ponownym zamknięciem…
Jeśli chcesz poczytać o kawałku Ameryki w Mannheim kliknij TUTAJ. A już latem (miejmy nadzieję) barowy tour po Jungbusch- imprezowym sercu Mannheim.
Poniżej zdjęcia ze świeżo wyremontowanych komnat.
D.
Super artykuł, już tyle lat mieszkam w Mannheim, przejezdzam koło zamku 2 razy w tygodniu a nie wiedzialam tylu rzeczy.
Nie moge sie doczekac kolejnych wpisów ?
Dzięki za bardzo miły komentarz. Polecamy się na przyszłość. 🙂 Jeśli chciałabyś coś więcej o Mannheim to jeszcze popełniliśmy wpis o byłej amerykańskiej bazie wojskowej Beniamin Franklin, a w planach wciąż mamy posta o Jungbush. Poza tym często robimy min. wypady po najbliższej okolicy więc znajdziesz u nas mnóstwo inspiracji do weekendowych wypadów, tym bardziej, że możesz kupić bilet na pociągi regionalne za 9 euro i wbrew obiegowej opinii nie wszystkie pociągi są przepełnione. Pozdrawiamy i życzymy przyjemnego odkrywania naszych okolic.