Bruksela [cz.2] – milion chrząszczy i europejska dręczycielka

Naprędce przerabiano domy mieszkalne na biura ,a często wiązało się to z różnymi nadużyciami właścicieli kamienic, którzy szybko wywęszyli w tym dobry interes i sprzedawali swoje nieruchomości europejskim urzędom po astronomicznych cenach.

0

Po tym obiadowym galimatiasie, o którym pisałem w części PIERWSZEJ, odwiedziliśmy dawną halę targową. Brzmi średnio interesująco, ale określenie tego budynku targowiskiem, to jakby powiedzieć o Wawelu, że to nieciekawy zameczek na pagórku. Chociaż bardziej trafnym porównaniem byłby tutaj wawelski dziedziniec arkadowy, ponieważ w dawnej hali Świętego Gaucheriusza (Saint Gery), dookoła głównego wnętrza, również są arkadowe podcienia. A swoją drogą mieliście w ogóle pojęcie , że istnieje taki święty? W miejscu hali istniało wcześniej wiele różnych budynków, w tym kaplica Świętego Gaucheriusza, którą zniszczyli Francuzi w trakcie rewolucji. Na jej miejscu były potem różne budynki, aż w końcu w 1881 roku zbudowano halę targową.

Pod koniec lat sześćdziesiątych ktoś miał pomysł, żeby ją zburzyć, podobnie jak całą dzielnicę wokół. Na szczęście tak się nie stało. Dziś hala pełni rolę centrum wystawowego, ale przede wszystkim ogromnego baru, całkiem fikuśnie urządzonego. W jego centralnym punkcie stoją wielkie, czarne, skórzane, kanapy, a nad nimi ciekawe żyrandole, zrobione z butelek. Można też dowiedzieć się tutaj o różnych aktualnych wydarzeniach kulturalnych Brukseli, lub zapisać się na bezpłatne zwiedzanie pobliskich zakamarków. 

Akurat kiedy my byliśmy, hala była pustawa, mimo że na zewnątrz, wszędzie dookoła, było mnóstwo ludzi w knajpach i ich zewnętrznych ogródkach. Na jednej ze ścian była arcy ciekawa (dla mnie, nie dla Michała) grafika, która pokazywała najważniejsze wydarzenia z historii ruchu LGBT w Brukseli, ukazana w dość zabawny, komiksowy sposób. Takie to ci zdeprawowanie na zgniłym zachodzie Europy.?

obelisk Bruksela
Piękne wnętrze dawnej hali targowej. Pośrodku obelisk, który był tutaj jeszcze zanim hala została zbudowana. Pełnił rolę małej fontanny i stał na placu, na którym handlowano pod gołym niebem. To od niego mierzono kiedyś wszystkie odległości w Belgii. Za nim znajduje się bar, a na ścianie widać fragment wystawy.

Wyspa Świętego Gaucheriusza nie taka święta

Tak samo jak hala, nazywa się cała, mikroskopijna, dzielnica wokół. To barowe serce Brukseli, gdzie życie toczy się do późnych godzin nocnych. Nie wiem, Bruksela zawsze jakoś kojarzyła mi się z powagą, politycznym sercem Europy i eurourzędnikami. Jakoś nigdy nie myślałem o niej w kategoriach nocnego życia. Okazało się, że dzielnica Saint Gery, ale nie tylko, to mnóstwo barów i kawiarni, gdzie, kolorowy, często dobrze podchmielony (i to dosłownie, bo pije się tutaj gównie piwo) tłum stwarza wrażenie, jak gdyby był tu jakiś nieustanny, letni festyn. Dzielnica zachowała do dziś swoją odrębność od reszty miasta, pewnie dlatego że kiedyś była wyspą.

No i w końcu nadeszła ta najważniejsza chwila w Brukseli, czyli zobaczenie symbolu miasta. Manneken Pis czyli po prostu Siusiający Chłopiec to właściwie niewielkich rozmiarów fontanna, która nie wiadomo dlaczego, stała się najbardziej znanym miejscem w stolicy Belgii. 

Jak siusianie może uratować całe miasto

Figurka jest już całkiem stara, bo obecna stoi od  1619 roku. Miała też swoich poprzedników, ale ciągle ich kradziono. Istnieją dwie teorie na temat, skąd wziął się siusiający chłopiec, obie tak samo absurdalne. Pierwsza mówi, że chłopiec, który był synem króla, zaginął w lesie. Pewien leśniczy chciał napić się wody. Kiedy odsunął gałęzie oddzielające go od strumyka, zobaczył nagiego, sikającego chłopca i dzięki temu znaleziono zgubę. Przypuszczam, że już nie miał ochoty pić wody z tego miejsca. Druga legenda jest jeszcze mniej prawdopodobna. Podczas oblężenia Brukseli, wróg chciał wysadzić całe miasto w powietrze. Kiedy już palił się lont od bomby, małemu chłopcu zachciało się siusiu i w ten sposób uratował miasto. 

Nie historie są jednak najważniejsze w tym przypadku, a fakt, że chłopca ubiera się w różne stroje. Każdorazowo, poprzedni strój ląduje w muzeum miejskim Brukseli. Raz nawet, w 2007 chłopiec był ubrany w krakowski strój ludowy i miał przy sobie piłkę nożną. Było to nawiązaniem do tego, że Kraków zgłosił kandydaturę jako miasto rezerwowe w mistrzostwach Europy w piłce nożnej 2012 roku. Jak się później okazało Manneken Pis nie przyniósł Krakowowi szczęścia, bo mecze odbyły się w innych miastach. Kiedy byliśmy w Brukseli chłopiec miał na sobie akurat zbroję z mieczem i maczugą. Nie znalazłem jednak info, z czym konkretnie związany był jego aktualny outfit.

Bruksela Manneken Pis
Manneken Pis w bojowym nastroju. Wokół jak zwykle był tłum turystów.

Bruksela ma bzika na punkcie siusiania

Chłopiec ma tzw. kalendarz strojów. Jest on publikowany raz w miesiącu i zawiera informację, jaki aktualny strój ma dziecię oraz jakie inne stroje pojawią się z powodu szczególnych okazji. Tymi okazjami może być na przykład jakieś międzynarodowe święto. Również państwa i organizacje mogą złożyć specjalny wniosek o ubranie chłopca w konkretny strój, związany np. z ważną rocznicą w danym kraju. I tak chłopiec zmienia strój raz na pół roku, ale w międzyczasie może dodatkowo przebierać się na szczególne okazje. Manneken ma też konkurencję w postaci sikającego kundelka oraz dziewczynki. 

sikający pies Bruksela
Sikający numer dwa. Do dziewczynki już nie dotarliśmy, bo w końcu ilu sikaczy dziennie można oglądać. Jak widać na załączonym obrazku Bruksela nie jest wzorem do naśladowania w zakresie czystości.

Najpiękniejszą chwila w życiu

Kiedy tak staliśmy przed siusiającym, w oczy wpadło nam coś dużo bardziej interesującego i to w odległości zaledwie kilku metrów. Sklep z pralinami! I co jeszcze lepsze: sklep z pralinami, który właśnie się likwiduje i wyprzedaje za bezcen pozostały towar! Myślę, że ten moment był dla nas obu jednym z najszczęśliwszych w życiu. Nigdy wcześniej i pewnie nigdy później, takie coś się nam pewnie już nie przydarzy. Tym bardziej, że te praliny nie były jakimś badziewiem czekoladopodobnym, ale słodkościami z rodzinnej firmy, która istniała bardzo wiele lat. Kiedy wpadliśmy do środka właściwie nie wiedzieliśmy za co się złapać. Widać było, że podobnych do nas ludzi nawałnica już dawno tu przeszła i bardzo wiele regałów było już pustych. Wciąż jednak leżały wszędzie sterty czekolad i bombonierek.

A przecież Belgia słynie z tego typu produktów i na każdym kroku, nie tylko w Brukseli, można natknąć się na wielkie sklepy, w których króluje wyłącznie czekolada. Wyobraźcie sobie miejsce, gdzie wszystkie czekolady mają tę samą cenę jednego euro, a bombonierki dwóch lub trzech euro, w zależności od wielkości! Kupiliśmy jakieś gigantyczne ilości wszystkiego, ale jakimś tajemniczym trafem, w bardzo krótkim czasie, wszystko zniknęło. Normalnie jakieś paranormalne zjawisko. Rzeczywiście czekolada stamtąd była boska i obdarowaliśmy nią wszystkich dookoła. W takich chwilach trzeba po prostu zapomnieć o zdrowiu, dietach, siłowniach i innych bzdurach i zanurzyć się po pachy w morzu cukru i kakao. Tak, zdecydowanie to jest ten jedyny, szczególny moment w życiu.

Rowery widzę! Czy jestem już pijany?

Co ciekawe, tak się złożyło, że dosłownie kolejnych parę metrów dalej od likwidowanego sklepu, trafiliśmy zupełnie przypadkiem na jedną z najbardziej znanych knajp w całej Brukseli czyli Poechenellekelder. Łatwa do wymównienia i zapamiętania nazwa, prawda? ?Dawniej odbywały się w niej kukiełkowe przedstawienia dla dorosłych. Niestety dziś nie ma już po nich śladu. Kukiełki  jednak zajmują każdy skrawek ściany, czekając wciąż na powrót do świata żywych.? Nie wchodziliśmy do środka, pomimo, jak to zwykle w Belgii bywa, tak dużego wyboru piw, który każdego przyprawiłby o zawrót głowy, jeszcze zanim by cokolwiek wypił. Nas czekała jednak już droga powrotna do domu. Poza tym i tak bardziej w tym momencie myśleliśmy o tych kilogramach czekolady w bagażniku niż o piwie. Jak łatwo się domyślić, dość duża część pralin nie dotarła już autem do domu.

Tym jednak, o czym trzeba wspomnieć w przypadku Poechenellekelder jest to, że na kamieniczce w której się znajduje są… rowery. A właściwie to cała masa korowych jednośladów. Ot taki zamysł artystyczny, ale ciekawe ilu ludzi, wychodząc z baru, sobie pomyślało, że chyba za dużo wypili widząc las rowerów na fasadzie.

piwo w Brukseli
Po lewej nasza giga wyprzedaż. Po prawej kolorowe rowery i wejście do Poechenellekelder.

Półtora miliona skorupek chrząszczy

Pewnie każdy z Was wie, że Belgia posiada rodzinę królewską. W takim razie wypadałoby, żeby w stolicy był jakiś królewski pałac, w którym obecny król Belgi Filip I, by mieszkał. To zdanie jednak nie do końca się zgadza. Oowszem, w Brukseli jest królewski pałac, ale król z rodziną mieszka w pałacu Laeken, na przedmieściach Brukseli. Pałac w centrum natomiast, służy tylko do oficjalnych wizyt. A tak w ogóle jego żona, królowa Matylda jest w połowie Polką, w dodatku spokrewnioną z Bronkiem Komorowskim. To już jednak zupełnie inna historia.

Wróćmy do pałacu. Potężne, długie gmaszysko nie robi jakiegoś przytulnego, wesołego wrażenia. Trochę skojarzył mi się z londyńskim pałacem Buckingham, który robi podobne, ponure wrażenie. To nie bajkowy zamek Neuschwanstein, czy Wersal króla słońce. Jednak jest równie ciekawy. W sali lustrzanej, sufit i żyrandol pokryte są skorupkami chrząszczy. Jest ich ponad półtora miliona, a zbierano je cztery miesiące z restauracji w Malezji, Tajlandii i Indonezji, gdzie są prawdziwym przysmakiem. Pałac jest dostępny bezpłatnie dla publiczności raz w roku, przez sześć tygodni, kiedy belgijska rodzina królewska jest na wakacjach. Spytacie, no ale jak to, po co czekają z otwarciem pałacu na urlop królewskiej rodziny, skoro oni tam nawet nie mieszkają. Otóż król codziennie pojawia się w pałacu i dojeżdża do niego ze swojego domu, jak do pracy. 

pałac królewski w Belgi
Pałac królewski, a my w głowach mamy tylko trufle i praliny.

Prekursor wieżowców z ośmiocentymetrowym stropem

Droga do pałacu zajęła nam trochę czasu a po drodze minęliśmy inną, brukselską atrakcję. To muzeum instrumentów muzycznych. Oczywiście go nie zwiedzaliśmy, bo było zbyt mało czasu. A zresztą nawet jeśli mielibyśmy zostać w Brukseli na dłużej, to raczej nie byłby to nasz priorytet. Warto jednak zobaczyć z zewnątrz to muzeum, bo znajduje się w bardzo ciekawym budynku. To pochodzący z 1899 roku secesyjny dom towarowy Old England. Prekursor współczesnych wieżowców, bo podobnie jak one, powstał w całości ze stali i szkła. Grubość poszczególnych pięter to zaledwie osiem centymetrów, dlatego muszą one być wspierane wieloma, metalowymi kolumnami. W tamtym czasie był to ewenement na światową skalę, który dał początek późniejszym wielkim witrynom sklepowym na całym globie. W przeciwieństwie jednak do witryn, taki styl szklanych domów towarowych zupełnie się nie przyjął, a Old England jest jednym z nielicznych budynków na ziemi, tego typu. Luksusowy sklep istniał tutaj aż do 1972 roku. 

Muzeum Instrumentów Bruksela
Wspaniały budynek dawnego Old England. Ulica w tym miejscu wznosi się dość stromo w górę, ponieważ dzielnica królewska leży dużo wyżej, niż dolne miasto z Grand Place.

Kościół jak pałac

Tuż przy królewskim pałacu, znajduje się budynek, który w sumie spokojnie mógłby pełnić również taką samą funkcję. W pierwszym momencie pomyślałem nawet, że to jest właśnie królewska rezydencja. Tym bardziej, że znajduje się przed nim reprezentacyjny plac ze statuą Gotfryda z Bouillon na koniu. Jednak wielki gmach z kolumnami nie jest pałacem, a statua nie przedstawia żadnego belgijskiego króla. Gottfryd był za to władcą dolnej Lotaryngii i królestwa Jerozolimy, a gmaszysko za nim to kościół Świętego Jakuba. Jeszcze całkiem niedawno, podobnie jak na brukselskim rynku, królowały tutaj samochody i tramwaje, a rzeźba stała na środku ronda. Dziś jest tu dużo spokojniej, podobnie zresztą jak w całej królewskiej dzielnicy (Quartier Royal), która rozpościera się dookoła. 

Na przedłużeniu Placu Królewskiego znajduje się Park Wzgórza Artystów (Jardin du Mont des Arts). To bardzo przyjemne miejsce, ale przede wszystkim wspaniały punkt widokowy na dolne miasto z brukselskim rynkiem. Wzgórze było niegdyś gęsto zabudowane, jednak król Belgii Leopold II zażyczył sobie w tym miejscu dzielnicę artystów. Po zburzeniu całego kwartału prace jednak się nie zaczęły, więc trzeba było coś w tym miejscu wymyślić. Urządzono zatem park z monumentalnymi schodami. Park został otwarty na Wystawę Światową, która odbywała się w Brukseli w 1910 roku i miał mieć tylko tymczasowy charakter. Tak jednak przypadł mieszkańcom do gustu, że postanowiono go pozostawić. W latach 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku obrzeża parku zabudowano różnymi kulturalnym instytucjami i tak historia zatoczyła koło. Wizja artystycznego wzgórza króla Belgii ziściła się dopiero ponad 60 lat później.

Bruksela plac Królewski
Kościół Świętego Jakuba zdecydowanie robi lepsze wrażenie niż królewski pałac. Plac królewski przed nim był o tej porze prawie zupełnie pusty.

Polskie klimaty i futurystyczna rotunda o wątpliwej przydatności

Nie wszystko jednak wyglada tak idealnie jak na zdjęciu. Okolice parku nie należą do najczystszych, zreszta jak cała Bruksela. Poza tym kiedy akurat byliśmy w tym miejscu jakaś starsza babka, wyraźnie pod wpływem, darła się w niebogłosy i rzucała różnymi przedmiotami w kierunku schodów, w tym rowerem. Stek niecenzuralnych słów zrobił na nas tym większe wrażenie, że był wykrzykiwany po polsku. Taki to ci polski motyw w Brukseli.

Bruksela dworzec
Przed wejściem do dworca centralnego (to ten niepozorny budynek na środku) stoi futurystyczny daszek. Powstał w 2010 roku i właściwie to nie wiadomo do czego służy. W przejściu na plac można zobaczyć prawie wszystkie postaci ze smerfów.

Europejskie getto szukające tożsamości

Na koniec brukselskiej epopei zmieniliśmy nieco klimat i przenieśliśmy się do dzielnicy europejskiej. Sama ta nazwa jest czysto umowna i ma charakter czysto prowizoryczny. Podobnie jest z całą dzielnią, która również ma nieco prowizoryczny charakter. Nie budowano jej według ściśle określonego planu. Po prostu na małym obszarze wciśnięto wszystkie najważniejsze instytucje europejskie bez ładu i składu. I tak min. znajdują się tutaj Komisja i Rada Europejska oraz parlament. Wcześniej była tutaj zwykła dzielnica mieszkalna. Kiedy powołano do życia UE szybko okazało się, że w Brukseli nie ma wystarczająco dużo biur dla europejskiej administracji. Naprędce przerabiano domy mieszkalne na biura ,a często wiązało się to z różnymi nadużyciami właścicieli kamienic, którzy szybko wywęszyli w tym dobry interes i sprzedawali swoje nieruchomości europejskim urzędom po astronomicznych cenach.

Dziś już dawno prawie wszyscy mieszkańcy dawnej dzielnicy Leopolda się wynieśli, a nad całym tym obszarem zapanowali biurokraci. Spowodowało to odcięcie tej części miasta od reszty Brukseli i powstanie swego rodzaju getta, w którym życie zupełnie zamiera po 17-stej. Same budynki, które powstawały na przełomie ostatnich dziesięcioleci, poza nadmiernym użyciem  stali i szkła, niczym specjalnym się nie wyróżniają i trochę już trącą myszką. Dziś już na szczęście się tak nie buduje, dbając o maksymalną różnorodność dzielnic. Bruksela jeszcze pewnie długo będzie odpokutowywać swoje błędy z przeszłości. Obecnie trwa burza mózgów jak uatrakcyjnić to UE- getto i stworzyć w nim coś, na miarę symbolu z którym będzie identyfikować się ta wymarła dzielnica. Jednym z takich symboli jest oczywiście Atomium, ale to symbol całej Brukseli, z którym europejska dzielnica ma niewiele wspólnego. Atomium to jednak bardzo ważny powód, by zawitać do Brukseli jeszcze raz, być może na nieco dłużej.

Parlament w kształcie serka z Aldi

Jednym z wielu, podobnych do siebie budynków w dzielnicy europejskiej jest Parlament Europejski. Zbudowany w 1993 roku nazywany jest, ze względu na swój kształt, „Kaprysem bogów”. Jest to nawiązaniem do kształtu pudełka orzechowego camemberta o tej samej nazwie. Można go kupić w belgijskim Aldiku za jedyne 2,49 euro. Ze względu na błędy w projekcie i przedwczesne starzenie się użytych materiałów, zaledwie po 30 latach gmach wymaga gruntownej modernizacji. Jej koszt szacowany jest na 500 milionów euro. Prace mają zacząć się jeszcze w tym roku, ale ostateczna data wciąż nie jest znana.

Tuż obok parlamentu stoi personifikacja waluty Euro. Nie wiem co autorka miała na myśli, ale według niej księżniczka Euro nosi długą, rozłożystą suknię, którą tworzą ludzkie postaci. Ludzie u jej stóp mogą symbolizować oddanie i uwielbienie dla idei Euro, ale można też interpretować to zupełnie odwrotnie, czyli Euro jako symbol uciemiężenia i udręczenia ludzi, którzy klękają u stóp zimnej, bezdusznej Europy, proszą o litość. Wybór pozostawiam dal Was.

parlament europiejski
Parlament Europejski
Europa Bruksela
Księżniczka Euro. Uwielbiana, czy dręczycielka?
park w Brukseli
Park Leopolda w sercu dzielnicy europejskiej. Znajduje się tutaj parę rzadszych gatunków drzew, ponieważ wcześniej był tu ogród botaniczny i niewielkie zoo. Można tez zobaczyć fragment berlińskiego muru.

Jeśli jeszcze masz niedosyt to TUTAJ znajdziesz linka do naszego filmu o Brukseli na Youtubie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *