Najczęściej zwiedzamy miasta poruszając się po ściśle określonej wcześniej trasie, z punktu A do B. Chcemy jak najwięcej zobaczyć, porównać miejsca, które wcześniejsze zobaczyliśmy w internecie, lub przewodniku z rzeczywistością. Widzimy w ten sposób place, ulice i zabytki, które mają mało wspólnego z codziennym życiem mieszkańców. Co więcej, są przez nich omijane szerokim łukiem, aby uniknąć korków, czy tłumów na chodnikach. Czy w ten sposób odkrywamy prawdziwą duszę miasta?
Späti
Weźmy na przykład taki Berlin. Na Placu Paryskim (Pariser Platz), gdzie stoi najważniejszy cel wszystkich berlińskich wycieczek, nie zobaczymy codziennego życia mieszkańców. Nie ma tam małych sklepików, nazywanych przez miejscowych „Späti”.
Späti pochodzi od słowa „spät” czyli „późno”, ponieważ są otwarte do późnych godzin wieczornych. Nie ma starszych pań, spacerujących z pieskami, nie zobaczymy też dzieci, bawiących się w chowanego, lub kopiących piłkę. Plac otaczają drogie hotele, ambasada, biura i inne budynki. Ich wnętrza dla przeciętnego Berlińczyka owiane są tajemnicą, której nikomu nawet nie chce się odkryć.
Kietz
Prawdziwe życie toczy się z dala od takich miejsc, w oddalonych o wiele kilometrów od centrum miasta „Kietz”. Kietz to coś więcej niż dzielnica miasta. To najbliższe otoczenie, mała ojczyzna, w której toczy się zwykłe życie, a wyprawa do centrum określana jest mityczną „podróżą do miasta”, która czasem trwa i godzinę.
Przeciętny turysta rzadko styka się z Kietz. Jeśli już to robiąc zakupy w dyskoncie w pobliżu hotelu, lub stojąc w kolejce po piwo w Späti późnym wieczorem, kiedy na chwilę jego drogi przecinają się z lokalsami.
W tym napiętym, turystycznym grafiku, często pomiędzy kolejnymi atrakcjami musimy przejść przez boczną ulicę, a czasem nawet pokonać na pieszo dłuższy odcinek, który z perspektywy zwiedzania wydaje się być nudny i nieciekawy. W tych okolicznościach powstają też zdjęcia. Lądują one później w jakimś, nigdy już nie użytym, folderze albo są usuwane przy robieniu porządków w telefonie, lub aparacie.
Foldery niepotrzebne
Dziś chciałbym Wam pokazać właśnie taki folder z, wydawać by się mogło, zupełnie przypadkowymi zdjęciami. Może to właśnie one pokazują prawdziwe życie miasta? A może wciąż jesteśmy bardzo daleko od odkrycia jego duszy, która akurat w przypadku Berlina jest bardzo trudna do jednoznacznego zdefiniowania.
Już samo obiegowe stwierdzenie, że to miasto można kochać lub nienawidzić pokazuje jak trudno je określić, chociażby na zdjęciach.
Gdzieś w dzielnicy Wilmersdorf przycupnęła mała knajpka, jakby żywcem wzięta z alpejskiej wioski. Rano, w drodze do pracy, można tu przyjść na jajecznicę, a popołudniu wpaść na Kindla (miejscowe piwo) i wypić je pod drzewem.
Kindl, Kot i Kamienica
W Kreuzbergu natrafiliśmy na bezdomnego kota. Widać, że bardzo dobrze mu się powodzi i pewnie ktoś go dokarmia, bo zupełnie nie boi się ludzi. Ruchliwy chodnik nie robi na nim żadnego wrażenia. W Berlinie jest aż 100 tysięcy bezdomnych kotów, a tylko nieco ponad 500 znajduje się w schroniskach.
Typowe, berlińskie kamienice są bardzo charakterystyczne. Smukłe, najczęściej secesyjne, z małą ilością zdobień, wąskimi oknami i podwórkami studniami.
W części frontowej znajdowały się dawniej najdroższe mieszkania na wynajem. Za podwórkiem, w budynku zwanym Hinterhaus, który najczęściej połączony był z przednim, frontowym, za pomocą bocznych skrzydeł, znajdowały się mieszkania dla uboższych i małe zakłady przemysłowe, lub warsztaty.
Currywurst i wyznania w toalecie
Takie budki z kebabem, kiełbaskami, lub królem berlińskiego fastfoodu czyli Currywurst, rozsiane są po całym mieście. Czasem mają charakter tymczasowy, jak te tutaj, postawione na czas odbywającego się w pobliżu pchlego targu.
Napis na ścianie w publicznej toalecie: „Zapomnij o miłości do niej. Gdyby była prawdziwa, nie płakałbyś teraz”. Widać, że mamy tutaj do czynienia z bardzo zawiłą sytuacją…
Niektóre ze współczesnych budynków mogą przypominać żyjące stwory. Ten tutaj patrzy na nas ogromnymi ślepiami.
Takie policyjne, stare furgonetki dobitnie przypominają nam, że jesteśmy w dawnym DDR. Widok starego, wysłużonego Mercedesa jest nie pomyślenia w jakimkolwiek mieście na zachodzie. Jak na ironię auto zaparkowało w Berlinie Zachodnim…
Made in Berlin. Berlin to wciąż państwo w państwie. Miasto niepodobne do żadnego innego w Niemczech i inny stan umysłu.
W centrum miasta jest mnóstwo sklepów oferujących pamiątki dla turystów. Nie są to jednak typowe miejsca gdzie można kupić pocztówki, magnesy i obrazki. To wielkie salony, gdzie półki uginają się od badziewia z całego świata. Czasem są to przedziwne przedmioty i w sumie nie wiadomo już, czy te sklepy bardziej są przeznaczone dla turystów, czy dla miejscowych…
Berlińska ulica…
Te Mercedesy nie są z DDR, były produkowane do 2008 lub 2013 roku, są to niezawodne maszyny
Teraz są wypierane przez najnowsze sprintery
W miejscach, ktore byly trudne do zabezpieczenia (np. ze wzgledu na zabudowe lub przebieg linii komunikacyjnych), teren graniczny po stronie NRD lub Berlina Wschodniego znajdowal sie przed murem wewnetrznym i stawal sie strefa zamknieta. Osoby znajdujace sie w takich strefach musialy byc w posiadaniu specjalnych zezwolen. Oznaczalo to znaczne utrudnienia w zyciu codziennym. W celu zabezpieczenia tzw. przedpola stosowane byly rozne metody majace na celu zapobiezenie przekroczeniom granicy sektora, skladaly sie na to: zasieki, ploty, kraty, zapory drogowe, oswietlenie, tablice ostrzegawcze. W celu utrudnienia osobom nieuprawnionym wgladu na teren graniczny budowane byly przeslony. Na przyleglym do Bramy Brandenburskiej obszarze Berlina Wschodniego prowadzono tzw. glebokie zabezpieczenie, chodzilo w tym przypadku o ciagle patrolowanie tego terenu przez cywilnych funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczenstwa Panstwa. Mieli oni zapobiec ewentualnym nielegalnym przekroczeniom granicy, ewentualnym nielegalnym zgromadzeniom czy demonstracjom. Szczegolnie chodzilo o to, aby wypadki takie nie mogly byc obserwowane z terenu Berlina Zachodniego.