Zielony sos
Czasem w niedzielę przychodzi niespodziewanie totalna ochota na zielony sos. Pisałem już o tym sosie przy okazji posta o Frankfurcie, ale dla tych co już zapomnieli, lub nie chce im się sprawdzać przypomnę, że zielony sos (Grüne Soße) to wynalazek heskiej kuchni i składa się z siedmiu ziół: pietruszki, ogórecznika lekarskiego, szczawiu, trybuli, rzeżuchy, szczypiorku i zioła o nazwie jak z horroru- krwiściągu mniejszego. Nie ma jakiegoś konkretnego przepisu na ten sos i istnieje wiele jego różnych wariacji o czym przekonaliśmy się właśnie w Darmstadt. Może być podawany z jogurtem, śmietaną, majonezem, musztardą, octem i sokiem z cytryny, przy czym składniki te mogą być podawane w rożnych kombinacjach i proporcjach. Zawsze jednak sos musi zawierać wszystkie siedem ziół i tylko wtedy może być oznaczany chronioną prawnie nazwą.
Niedzielne pustki
Niestety, aby go zjeść trzeba pojechać do Hesji. Nigdzie indziej nie pojawia się w menu restauracji, a przynajmniej ja go nigdzie indziej nie widziałem. Jeśli ktoś, coś, to dajcie znać. No więc jak się tak zachce zielonego sosu trzeba wsiąść w auto i jechać około 60 km, aby dotrzeć do pierwszego od naszej strony, większego miasta w Hesji czyli Darmstadt. Oczywiście nie pojechaliśmy tam tylko z powodu sosu, ale żeby też trochę poszlajać się po niedzielnych, leniwych ulicach.
Niemieckie, niedzielne miasta są totalnie puste, a ruch panuje tylko w restauracjach i to też nie wszystkich. W niedzielę życie w Niemczech zamiera o czym przekonaliśmy się chyba najdobitniej w Berlinie, gdzie w niedzielny poranek, w samym centrum nie było ani jednego człowieka, a na pustych ulicach bez ani jednego auta można było usłyszeć tylko swój własny oddech. Polecam Berlin o tej porze, bo może w nim być ciszej niż w środku lasu.
Wróćmy jednak do Darmstadt. Tu również centrum miasta wionęło pustką. A tak w ogóle wypadałoby coś napisać o Darmstadt dla tych, którzy w ogóle po raz pierwszy słyszą w ogóle tą nazwę. To ponad 150- tysięczne miasto w południowo- zachodnich Niemczech. Niczym specjalnym się nie wyróżnia, no może poza tym, że odkryto tutaj całkiem niedawno nowy pierwiastek, który nazwano “Darmsztad” i znajduje się tutaj siedziba koncernu “Wella”, który zna chyba każda pani farbująca włosy. Miasto ma jednak do zaoferowania znacznie więcej o czym zaraz się przekonacie.
Najbrzydszy dom towarowy świata
Głównym punktem miasta jest Luisenplatz, który otaczają niezbyt piękne budynki- typowe dla wielu niemieckich miast współczesne klocki ze spadzistymi dachami. Niestety po Drugiej Wojnie Światowej nikt nie bawił się w odbudowywanie zabytkowych kamienic. Potrzeba było dużo tanich mieszkań, a ponieważ po nalotach dywanowych ostały się tylko nieliczne domy, większość centrów głównych niemieckich miast wygląda tak jak wygląda. W ten sposób jedynym budynkiem na Luisenplatz przykuwającym uwagę jest Rada Rejencji Darmstadt.
Rejencja to jednostka administracyjna w Niemczech obejmująca kilka powiatów. Nie istnieje ona jednak we wszystkich landach i tak np. w naszym została zlikwidowana w 1999 roku. Wiem, wiem. System administracyjny w Niemczech, podobnie jak cały system urzędów i biurokracja, mogą wywołać porządny ból głowy. Na środku Luisenplatz stoi mega wysoka kolumna Ludwika z 1844 roku przez miejscowych nazywana “Lang Loui”, co można przetłumaczyć jako “Długi Ludwiś”. Ma aż 39 metrów wysokości i naprawdę robi wrażenie.
Od placu odchodzi główny deptak miasta Wilhelminenstrasse który, tak jak reszta miasta, był totalnie pusty. Przy deptaku znajduje się chyba najbardziej ponury budynek jaki w życiu widziałem, a już ja pewno najbardziej ponury dom towarowy. Karstadt ma swoje oddziały w prawie każdym, większym mieście w Niemczech i zazwyczaj nie grzeszą one urodą, ale ten w Darmstadt to totalna katastrofa. Wielki, szary gmach, prawie bez okien przytłacza swoją brzydotą. Ok. Ja wiem, że taka powinna być architaktura brutalizmu, ale ten dom towarowy jest dla mnie poprostu koszmarny! W dodatku wygląda jakby nigdy nie był remontowany. Darmstadt powinno się reklamować hasłem: chcesz zobaczyć najbrzydszy dom towarowy świata? Przyjedź do nas. ?
Na końcu głównego deptaku znajduje się kościół Świętego Ludwika. Idąc deptakiem widzi się powoli zbliżającą się ogromną kopułę, która wzorowana była na rzymskim Panteonie i jest od niego dokładnie o jedną piątą mniejsza. Kościół, podobnie jak kolumna, też ma swoje przezwisko u miejscowych , którzy nazywają go “Serowym dzwonem”. Nie pytajcie mnie dlaczego. Tuż przed kościołem skręciliśmy w lewo. Nikt z nas nawet przez moment nie pomyślał żeby wejść do serowego dzwonu, bo myśleliśmy tylko o wielkim żarciu. No i oczywiście o zielonym sosie.
Leśne pieczarki
W końcu dotarliśmy do restauracji “Sinne”, która pomimo pustek na deptaku, pełna była ludzi no i na pewno nie byli to przypadkowi turyści, bo takich w Darmstadt raczej ze świecą szukać. Zamówiliśmy z Michałem po sznyclu wiedeńskim z młodymi ziemniakami, a Ewa, siostra Michała, szpecle z leśnymi grzybami.
Pewnie wielu z Was nie ma pojęcia co to szpecle więc już tłumaczę. W przeciwieństwie do zielonego sosu szpecle można spotkać w całych Niemczech (chociaż najbardziej popularne są w Tyrolu i i w południowej części kraju) i są to małe, kładzione kluseczki, które w niektórych landach są tak często jedzone jak ziemniaki. Po ugotowaniu są jeszcze podsmażane na maśle i czasem podawane jako samodzielne danie z żółtym serem, cebulą i boczkiem, lub w wersji wegańskiej, tak jak w naszym przypadku, z grzybami.
Jakie noty według nas powinna dostać restauracja “Sinne”, która w kategorii kuchni niemieckiej znajduje się według Tripadvisora na pierwszym miejscu w całym Darmstadt? Pięć za sznycle, cztery za zielony sos (wg Michała dużo mniej, bo mu nie smakował) i dwója za szpecle. Dwója ponieważ w karcie były szpecle z leśnymi grzybami podczas gdy na talerzu wylądowały… pieczarki i jedna jedyna maluteńka kurka. Z tego co mi wiadomo to pieczarki nie rosną w lesie, ale jak widać w Darmstadt wszystko jest możliwe. Kelner zapytany jak to jest z tymi szpeclami, zakłopotany wyjął małą karteczkę z pomocą której wyrecytował wszystkie grzyby, które powinny się znaleźć wśród szpecli. No właśnie. POWINNY, ale jakimś dziwnym trafem kucharzowi nie udało się ich wyłowić z gara, a na chochlę przez przypadek trafiły pieczarki. Wobec braku argumentów kucharz dał za wygraną i powiedział, że przekaże uwagi kuchni. No cóż…chyba zaniżyliśmy trochę wysoką ocenę na Google restauracji “ Sinne”. ?
Do sznycla zamówiłem sobie Apfelwein czyli jabłkowe wino (o którym również wspominałem już przy okazji Frankfurtu), jak zwykle podane w tradycyjnej szklance “Ein Geripptes” z charakterystycznym wzorkiem w kratkę. Winko było wyjątkowo kwaśne, jak z papierówek, ale jakie orzeźwiające!
Park dla panów
Posileni, uciekając przed plagą os i pieczarkami z lasu czekał nas całkiem długi spacer do największej atrakcji Darmstadt (a przynajmniej największej atrakcji tego dnia dla mnie) czyli Waldspirale (Leśnej Spirali). Ale o tym zaraz. Idąc do Spirali mijaliśmy urocze, wąskie uliczki, wysadzane platanami. Myśląc o Darmstadt zawsze będę je kojarzyć z platanami, bo rzeczywiście to chyba najbardziej ulubione drzewo jego mieszkańców. Po drodze przeszliśmy jeszcze przez Herrngarten (czyli w wolnym tłumaczeniu Park Mężczyzn). Wbrew nazwie byli tu przedstawiciele obu płci. W parku można znaleźć wiele pomników, a jeden z najpiekniejszych to pomnik weteranów z małym, germańskim wojownikiem na szczycie, który przypominał mi wikinga liliputa. W parku widać było skutki wyjątkowo upalnego, tegorocznego lata. Wszędzie leżały suche liście jak jesienią, a trawa, albo to co z niej zostało, przypominała siano. Na kilku drzewach w centrum zauważyliśmy nawet kartki, gdzie można było wpisać swoje nazwisko. Takie wpisanie się oznaczało, że zoobowiązujemy się regularnie podlewać dane drzewo.
Dom bez kantów
W końcu dotarliśmy do Waldspirale. Spirala to budynek mieszkalny znanego na całym świecie wiedeńskiej architekta Friedensreicha Hundertwassera. Dla was to pewnie zupełnie obce nazwisko, ale dla mnie, architekturowego freaka, to jeden z czołowych, europejskich architektów, a jego Hundertwasserhaus to jeden z symboli Wiednia. Budynek w Darmstadt powstał całkiem niedawno, bo w 2000 roku i był ostatnią realizacją Hunderwassera przed śmiercią. Jeju, jakie to fajne dzieło! Można tak gapić się na ten blok i gapić i wciąż odkrywać nowe szczegóły. Nie jest to jakaś ukryta i nikomu nieznana atrakcja Darmstadt, bo wokół budynku kręciło się paru turystów z aparatami, nawet z Azji.
W budynku jest aż tysiąc okien i żadne z nich nie jest takie same. Podobnie z klamkami u drzwi i okien. Cały dom nie ma ani jednego kąta prostego, a na dachach są mini parki z całkiem pokaźnymi drzewami, stąd właśnie nazwa “Leśna spirala”. Od strony podwórka jest mały staw i sztuczny strumyk, a każda kolumna pokryta jest kolorowymi mozaikami. Na wielu szczytach znajdują się też, charakterystyczne dla Hundertwassera, złote, cebulaste kopuły, jak w cerkwiach. Jestem ciekawy jak ludzie dobierają meble do mieszkań w których ani jedna ściana nie jest prosta. Cały kompleks liczy 105 mieszkań, jest w nim też kiosk, kawiarnia i bar, a część kuchni i łazienek pokryta jest zaprojektowanymi przez Hundertwassera płytkami, podobnymi do tych, które widzieliśmy na zewnętrznych kolumnach. Strasznie żałowałem, że nie starczyło czasu we Wiedniu na zobaczenie Hundertwasserhaus, a tu proszę- taką perełkę miałem cały czas pod nosem. Warto przyjechać do Darmstadt, chociażby dla tego, jednego budynku. No i oczywiście dla zielonego sosu. ?
D.
Bardzo fajnie napisane, ale – bach – Darmstadt to dla mnie glownie architektura Bauhaus. No i troche Jugendstil ok. Radze odwiedzic Darmstadt jestcze raz, pod tym katem i poszukac miejsca Mathildenhöhe. 🙂
Herrngarten to nie jest „Park Mężczyzn” nawet w wolnym tłumaczeniu 😉 Malutki riserczyk by nie zaszkodził.
Oj to takie bardzo wolne tłumaczenie było i żarcik nieśmieszny jak widać.;) Pozdrowionka
Käseglocke używa się do nakrywania deski serów .
A wygląda jak kopuła kościoła.
Stąd nazwa.