Kiedy publikowałem cztery lata temu poprzedni post o Ludwigshafen pojawiły się głosy, że przedstawiłem je w bardzo krzywdzący sposób i skupiłem się wyłącznie na negatywnych rzeczach. Dlatego postanowiłem wrócić do tematu naszego, najbrzydszego miasta Europy (a napewno Niemiec) i pokazać, że być może nie taki diabeł straszny jak go malują. Przyznam się, że to karkołomne zadanie, bo przez te cztery lata centrum uległo dalszej degradacji, a w dodatku pojawił się problem wiaduktów. Szatkująca miasto plątanina dróg szybkiego ruchu nie wytrzymała w końcu stale rosnącego ruchu samochodów i zaczęła się poddawać. W betonie pojawiły się rysy, więc natychmiast postanowiono zamknąć jeden z najważniejszych fragmentów trasy.
Najpierw tymczasowo, ale szybko okazało się, że z wiaduktami już nic nie da się zrobić i trzeba je wyburzyć. Był i nadal jest to feralny problem, bo pechowy odcinek stanowi wjazd na most, który nie tylko łączy Ludwigshafen z Mannheim po drugiej stronie rzeki, ale stanowi część jednej z najbardziej uczęszczanych tras w obu południowo-zachodnich landach. Wynikiem tego jest kompletnie zakorkowane centrum obu ośrodków miejskich w godzinach szczytu. Trwa to tak już od ponad roku i potrwa następne 12 lat, bo na tyle szacuje czas rozbiórki i odbudowy wszystkich dróg. Ok, to by było na tyle z pozytywnych stron Ludwigshafen. 😉
Niemiecka ziemi obiecana
Żartuję oczywiście. Miało być pozytywnie i będzie. Miasto to jednak nie tylko jego kiepska infrastruktura, szare budynki, martwe centrum i problemy z brudem i śmieciami. Miasto to także historia i jego ludzie. A te aspekty w przypadku Ludwigshafen są co najmniej fascynujące. No bo jak nie uznać arcyciekawym, że jeszcze w 1820 roku nie było tutaj kompletnie nic, poza pustymi polami.
Wkrótce potem powstał malutki port na Renie (nazwany Ludwigshafen, na cześć króla Bawarii Ludwika), a wokół niego niewielka osada. Niespełna sto lat później Ludwigshafen było już metropolią, a liczba mieszkańców przekroczyła sto tysięcy. Podobnie jak Łódź, tak i Ludwigshafen zawdzięczało swój niesamowity sukces przemysłowi, a dokładniej ogromnej fabryce sody i aniliny, która była wykorzystywana w przemyśle chemicznym, farmaceutycznym i do produkcji barwników. Tu jednak podobieństwo między oboma miastami się kończy. W Łodzi przemysł upadł. W Ludwigshafen jedna fabryka przerodziła się w największy na świecie koncern chemiczny, który pod nazwą BASF istnieje do dzisiaj.
Do drugiej Wojny Światowej miasto kwitło, a swoje apogeum rozwoju osiągnęło tuż przed jej wybuchem, zwiększając swoją liczbę mieszkańców w ciągu 5 lat o prawie 50 tysięcy! Była to niemiecka ziemia obiecana, do której tabunami ściągali robotnicy z całych Niemiec. Do miejskiej kasy zaczęły szerokim strumieniem płynąć pieniądze. W 1850 roku było to 1,4 miliona marek, w 1913 ponad 4 miliony, a w 1950 już ponad 22 miliony. W 1937 roku było to najgęściej zaludnione miasto Niemiec z 50 osobami na metr kwadratowy. Dla Berlina liczba wynosiła 48 osób w tym czasie
W centrum zaczęły powstawać coraz to bardziej okazałe budowle, a z czasem, na obrzeżach , coraz nowocześniejsze osiedla, wyposażone, jak na owe czasy, w hiper nowoczesną infrastrukturę. Do dziś można znaleźć w różnych punktach miasta miejsca, które dobitnie pokazują jak niesamowity i gwałtowny rozwój przeżyło Ludwigshafen, podczas swojej złotej ery.
Eleganckie szkoły wyrastają jak grzyby po deszczu
Przykładem tej złotej ery jest wspaniały gmach Die Höhere Mädchen Schule (Wyższej Szkoły Żeńskiej) z 1906 roku, który stoi przy głównej ulicy miasta Bismarckstrasse. Okazały, w tzw. nowym stylu renesansowym mieścił renomowaną sześcioletnią szkołę, w której dwie ostatnie klasy miały profil handlowy. Jeszcze bardziej okazałą szkołą jest tzw. Rheinschule z 1914 roku. Ten neobarokowy gmach dla 1600 uczniów wieńczy wysoka wieża zegarowa, w której mieściło się pierwsze w mieście obserwatorium astronomiczne. Szkoła posiadała dwa osobne dziedzińce: jeden dla dziewcząt, drugi dla chłopców, co w tamtych czasach było powszechne. W 1915 roku odwiedziła ją nawet ostatnia królowa Bawarii Maria Teresa.
Pracowniczy dom kultury jak pałac
Złotą erę miasta ukazuje również należący do BASF, Dom Społeczny (Gesselschafthaus). Już wtedy, kiedy go budowano w 1900 roku, BASF był koncernem o światowym znaczeniu. Zakład musiał rozwijać coraz to nowocześniejsze technologie. Żeby było to możliwe potrzebował nie tylko zwykłych robotników, ale też bardziej wykształconej kadry, wyższego szczebla. Niestety był z tym problem, bo wielu pracowników odchodziło z fabryki do konkurencyjnych przedsiębiorstw, lub zakładało własne „chemiczne” biznesy. Aby zatrzymać ich odpływ, oprócz wyższych pensji, zakładowej kasy chorych i mieszkań pracowniczych zdecydowano się na budowę miejsca, które miało zadbać również o ich zdrowie psychiczne.
Dlatego w Gesselschafthaus zorganizowano bibliotekę, salę czytelniczą, jadalnię, kręgielnię, kort tenisowy, salę koncertową i pokoje konferencyjne. Po Drugiej Wojnie budynek odrestaurowano, ale jego dwóch, charakterystycznych wież nigdy już nie odbudowano. Dziś to ważne dla miasta centrum kultury. Odbywają się tam światowej klasy koncerty, restauracja z wysokimi ocenami w przewodniku Michelin i największa w całym kraju, piwnica z winami z całego świata.
Rozkwitająca metropolia
Szybko rozwijające się miasto potrzebowało na początku wieku nowej siedziby władz. Podczas gdy w 1865 roku miasto miało 20 urzędników, w 1913 było ich już 600. Dlatego postanowiono, że nowy ratusz musi być okazały i mieścić również miejskie muzeum i bibliotekę. Gmach o długości 147 metrów, przypominający pałac, zwieńczony wieżą zegarową, stoi przy Placu Europejskim. Powstał on przez wyburzenie znajdującego się w tym miejscu wcześniej, głównego dworca kolejowego. Właśnie zakończyła się jego renowacja. Niestety elewację w ciepłych barwach, zastąpiono jasnym szarym kolorem, który nijak się ma do wieży z piaskowca.
Ostatnim reliktem wielkiego przemysłu w samym środku miasta jest okazały gmach Młynu Walzmühle. Będący jednym z symboli miasta, był jednym z największych i najnowocześniejszych młynów w całych Niemczech. Jego nazwa wcale nie pochodzi od nazwiska właściciela, ale od tzw. młynów walcowych. Są one napędzane silnikami parowymi, które obracały się w przeciwnych kierunkach, miażdżąc przy tym zboże. Zwrócona do rzeki fasada w stylu secesyjnym symbolizowała potęgę młodego miasta. W 1985 roku młyn, po stu latach, zamknięto, a w jego wnętrzu powstała galeria handlowa, która dziś zamyka ostatnie sklepy. Potężna fasada wciąż jednak robi wrażenie i jestem pewien, że ten budynek przeżyje jeszcze swoją drugą młodość.
Mężczyzna z żarówką
Rewolucja przemysłowa w Ludwigshafen spowodowała, że miasto zużywało coraz więcej prądu. W związku z tym w 1920 roku powstał w centrum gmach stacji transformatorów. Brzmi może niezbyt pięknie, ale wbrew pozorom to elegancki budynek z klinkierowej cegły w stylu Bauhausu. Na owe czasy był mega nowoczesny, a zamiast kwiatowych, czy ekspresyjnych ozdób, jego wejście dekorują dwie postacie. Kobiety trzyma w ręce piorun i młotek ,a mężczyzna koło zębate i żarówkę. Dziś znajdują się w jego wnętrzu mieszkania, a cały kompleks parę lat temu odrestaurowano.
Nie tylko budynki stawały się coraz bardziej nowoczesne. Także transport miejski przeżywał rozkwit i wkrótce na ulicach pojawiły się tramwaje. W związku z tym w 1910 roku, w południowej części miasta wybudowano tramwajową zajezdnię. Ale nie byle jaką! Jej główna część w stylu barokowych, zwieńczona zegarową wieżą przypomina bardziej kościół, a stojąca obok hala ma wystrój secesyjny. Wraz z rozwojem miasta hala była zbyt mała i przestarzała, dlatego w 1997 zamknięto ją. Na szczęście budynek nie odszedł w zapomnienie. W 2015 roku w dawnej hali min. otworzono kilka restauracji, piekarnię i szkołę jogi. Rok później wyremontowano stojący obok budynek z wieżą i urządzono w nim mieszkania. Wpisuje się to idealnie w nową dzielnicę Rheinufer Süd. W ciągu ostatnich paru lat powstała ona od podstaw, tworząc zupełnie nową część miasta.
Prestiż, baseny i Hitler
Wydawać by się mogło, że nie ma nic ciekawego w miejskich osiedlach. Co innego kiedy pochodzą one z początku wieku i są wspaniałym przykładem (zwłaszcza dla dzisiejszych pato-deweloperów) jak budować z myślą o ich przyszłych mieszkańcach i ich potrzebach. Najlepszym przykładem takiego kompletnego projektowania jest Ebert Siedlung. Potrzebujesz dużych, jasnych mieszkań? Szybkiego połączenia tramwajowego z centrum? Obszernych, zielonych przestrzeni? Sklepów pod nosem? A może otwartego, darmowego, basenu między blokami? Centralne ogrzewanie dostarczane przez wybudowaną specjalnie dla potrzeb osiedla ciepłownię? Osiedlowe pralnie w pakiecie, co w latach dwudziestych wydaje się szczególnie szokujące? Mówisz i masz.
Osiedle Eberta, które powstało w 1925 roku było jednym z najnowocześniejszych w całym kraju. Prestiżowe bloki, dostępne w tamtych czasach tylko dla zamożniejszych, bardzo dobrze wyglądały również parę lat później na propagandowych zdjęciach nazistów. Zwłaszcza uroczystego przejazdu Hitlera wzdłuż przemianowanej na jego cześć głównej ulicy osiedla. Zresztą całe osiedle nosiło wtedy już nazwę Adolfa Hitlera. Dziś całe założenie urbanistyczne znajduje się pod ochroną konserwatora zabytków. Mieszkania oczywiście od tego czasu zmodernizowano i ocieplono. Ze względu jednak na ochronę fasady, nowe balkony mają specjalną konstrukcję. Dzięki czemu nie są na stałe połączone z chronioną fasadą. Jest to jedna z najładniejszych i najbardziej zadbanych dzielnic miasta. Tuż obok znajduje się założenie parkowe Ebert Park, z fontanną i zabytkowym budynkiem restauracji z 1925, która funkcjonuje do dziś.
Nie zmęczyć się przy gotowaniu
Kolejnym przykładem idealnego osiedla, które przetrwało do dzisiaj i nadal zachwyca jest osiedle Westend. W 1929 roku, kiedy powstało to charakterystyczne osiedle mieszkaniowe z dużym zegarem na jednym z bloków, w architekturze panowały jeszcze zupełnie inne trendy. Wciąż budowano bogato zdobione, miejskie kamienice. Łazienki znajdowały się w nich na półpiętrach, lub podwórkach, a dookoła nie było miejsca na jakąkolwiek zieleń. W nowoczesnym Westend wszystko było podporządkowane funkcjonalności.
Proste, geometryczne fasady, pozbawione jakichkolwiek ozdób, duże, zielone dziedzińce, rozdzielenie sypialni od dziennych pokojów i łazienka w każdym mieszkaniu były na owe czasu ewenementem. Wprowadzały budownictwo w nową erę. Zupełną nowością było też zastosowanie w każdym mieszkaniu gotowych, jednakowych kuchni tzw. frankfurckich, w których wszystko zaprojektowano tak, aby znajdowało się pod ręką i wymagało jak najmniej ruchu podczas przygotowywania posiłków. W 2000 roku osiedle gruntownie zmodernizowano, nie niszcząc jednak jego unikatowego ducha Bauhausu. Dziś można podziwiać w pełnej krasie tę ponadczasową architekturę, która równie dobrze mogłaby powstać w teraźniejszych czasach. Byłaby równie elegancka, co nowoczesna.
Przyszłość
Mimo trudnej sytuacji Ludwigshafen odważnie patrzy w przyszłość i wbrew wielu perturbacjom nadal się rozwija. Przez ostatnie 10 lat ludność wzrosła o prawie 10 tysięcy. Wciąż pojawiają nowe projekty jak na przykład zbudowany na szczycie dawnego bunkra przeciwlotniczego futurystyczny show room. Realny świat miesza się tam z wirtualną rzeczywistością, a BASF współpracuje ze start upami nad techniką hologramów. Nad Renem buduje się nowoczesne miejskie wille. Dalsza część wiaduktów ma być rozebrana. W ich miejsce powstaną naziemne ulice i cała nowa dzielnica pod nazwą City West. Tak więc nie oceniaj miast tylko po okładce. Zanim przekreślisz jakieś definitywnie poznaj je bardziej. Prześledź jego historię. Odkryj jego ciekawe zakątki. Bo nawet Ludwigshafen należy się chwila uwagi i szacunek wobec ludzi, którzy je stworzyli.
Świetny artykuł! Kliknęłam głównie ze względu, że byłam ciekawa nawiązania do Łodzi, ale wchłonęłam cały tekst na raz 🙂
Bardzo dziękuję. Polecam też inny artykuł na temat Ludwigshafen na naszej stronie, który jest bardziej hardcorowy;) Pozdrowionka i jeszcze raz wielkie dzięki za miłe słowa.