Dziś na pierwszy ogień poszedł chyba najbardziej znany paryski dworzec Lyoński. Wystąpił on w wielu filmach dokumentalnych i fabularnych. Na pewno nazwę jego kojarzę od dziecka właśnie z telewizji.
Dworzec Lyoński i nasyp.
Zarówno dworzec jak i jego okolice są niesamowicie ładne. Jasne, zdobione fasady budynków, a między nimi piękny gmach z wieżą. W środku przypomina mi trochę nasz dworzec we Wrocławiu, oczywiście ten wrocławski jest ładniejszy, ale Lyon również jest niczego sobie. 😉 Mam nadzieję, że nikogo nie urazi to porównanie. W każdym razie widać, że dworzec najnowszy nie jest. Ma swój niepowtarzalny klimat. Poza tym bardzo lubię takie dworce. Ten gwar i zapach. Te promienie słoneczne przedzierające się przez zabrudzone szyby, dźwięk gwizdka i trzask zamykanych drzwi. Oczywiście w nowych pociągach już nie trzaskają, a szkoda…
Idąc na północ od dworca ulicą Rue Abel, dochodzimy do Avenue Daumesnil. Jest tam taki nasyp, który również kojarzy mi się z tym wrocławskim, pod którym znajdują się liczne bary i sklepiki, tak i pod paryskim nasypem usytuowane są różne warsztaty, salony, saloniki, bary i inne atelier. Różnica jest jednak taka, że we Wrocku jeżdżą po nim pociągi, a w Paryżu chodzą po nim piesi. Tak jest. Cały, długi nasyp, który ciągnie się przez 4,5 km, dostępny jest dla osób poruszających się pieszo. Jest tam mnóstwo zieleni, wody i kamieni. Ludzie spacerują i bardzo wielu z nich też biega, co na tak wąskim chodniczku chyba nie jest dla nich zbyt komfortowe. Zwłaszcza ludzie tam spacerujący na pewno im przeszkadzają. Osobiście, gdybym biegał, a nie biegam bo jestem zbyt leniwy, to nie robiłbym tego w takim miejscu. W każdym razie na spacer jak najbardziej polecamy. Ładne widoki, zieleń, no i na chwilkę masz wrażenie jakbyś był w parku, choć ten ma zaledwie kilka metrów szerokości.
Wrzaski na targowisku
Po zejściu z nasypu poszliśmy wzdłuż Rue de Lyon do placu Bastille. Zaraz za rondem znajduje się targ na którym można kupić różne, różniaste rzeczy. Od ciuchów i biżuterii, po warzywa i sery. Między straganami było od groma ludzi, którzy często nie patrzyli jak idą i trzeba było na nich uważać. Na niektórych stoiskach sprzedawcy tak głośno krzyczeli, że momentami można się było wystraszyć. 😀 Po dopchaniu się do jednego ze stoisk, zakupiliśmy z niemałym trudem (sprzedawczyni nie znała angielskiego, a my ni w ząb francuskiego), bodajże cztery rodzaje serów. Większość z nich to były sery pleśniowe i jeden wyglądał tak okropnie, że trudno było mi go przełknąć. Pleśń na nim wyglądała jak zaniedbane, spękane pięty! Dosłownie! A do tego ten smród!
Zakupiony towar schowaliśmy do plecaka, co nie było zbyt mądrym pomysłem, bo mimo papieru i szczelnie zawiniętej reklamówki, cały plecak wchłonął ich woń i trochę krępujące było otwieranie go w miejscach, w których blisko nas stali ludzie.
Wraz ze śmierdzącym plecakiem i pustymi już żołądkami, udaliśmy się na cmentarz Pere Lachaise. Na tym cmentarzu pochowano wiele znanych osobistości, między innymi znajduje się tam grób Fryderyka Chopina. Pomimo że cmentarz duży specjalnie nie jest, ale mimo mapki i zawieszonych na nim biało czerwonych pasów, nie było aż tak łatwo go znaleźć.
Ciąg dalszy śladami Amelii
Następnym naszym przystankiem był kanał Saint Martin. Ten na którym filmowa Amelia puszczała kaczki. Do dopełnienia listy miejsc z filmu został już tylko dworzec oraz sklep i kawiarnia, w której pracowała. Te ostatnie miejsca zostawiliśmy sobie jednak na kolejny dzień, gdyż wtedy dołączyć miała do nas nasza koleżanka Wiola i stwierdziliśmy, że pewnie też chciałaby te miejsca zobaczyć.
Spacerując uliczkami w w okolicy kanału trafiliśmy na ulicę Rue du Faubourg Saint-Denis. Zupełnie inny świat. Pełno czarnoskórych ludzi, bezdomni leżący na ulicy i wiele miejsc, w których można zjeść i się pobawić. Tam są też pasaże znane z taniego żarcia i tam też szukaliśmy czegoś na obiad. Chodziliśmy i chodziliśmy, i niestety większość lokali była zamknięta. Nie wiemy co było tego powodem. W każdym razie znudzeni szukaniem, wróciliśmy do lokalu, który zainteresował nas na samym początku. Restauracja nazywa się Mamie Burger i znajduje się pod numerem 75.
Tak więc wylądowaliśmy w burgerowni i zamówiliśmy… rybkę! Dawid wziął filet z łososia z kaszą i pieczonymi warzywami, a ja zamówiłem jakże francusko brzmiące danie: Fish & Chips. Nie wiem co to była za ryba, wydaje mi się że był to dorsz, ale był tak delikatny i tak pyszny, że nie sposób tego opisać. Łosoś był równie genialny, ale najlepsze z tego wszystkiego były frytki. Właściwie to nie powinno to nikogo dziwić, gdyż Francja od lat spiera się z Belgią o to z jakiego kraju to danie pochodzi. Kiedyś w programie Galileo mówili, że zostały one wymyślone przez francuskie zakonnice. Ile w tym prawdy? Nie wiem. Nie zmienia to faktu, że najlepsze frytki jedliśmy właśnie w Paryżu.
Miasto nocą
Po obiedzie udaliśmy się jeszcze na krótki spacer, a następnie pojechaliśmy do hotelu, gdyż Dawid musiał zaliczyć swój „power nap”. Gdy się już obudził, było już około godziny 17-18 i wtedy złapałem za aparat i udaliśmy się na wieczorne zdjęcia miasta. Zaczęliśmy od Champs Elysees (Pól Elizejskich). Zachodzące słońce zalewało miasto i pomarańczowe barwy na niebie powodowały, że chciało się tak stać w jednym miejscu, patrzeć na Łuk Triumfalny i czekać aż się ściemni. Nie wiem czy ktokolwiek z was pamięta to uczucie, ale to tak, jakbyśmy po raz pierwszy spróbowali czekolady. Ten piękny stan, w którym myślisz sobie „chwilo trwaj”. 😀
No ale cóż. Trzeba pędzić na plac Concorde zanim jeszcze zajdzie słońce. Następnie park i w końcu Luwr. Gdy dotarliśmy do muzeum, było już całkowicie ciemno. Postawiłem więc statyw z aparatem na ziemi i bawiłem się długim naświetlaniem, podczas gdy Dawid już tracił nerwy, choć wcale aż tak długo to nie trwało. Poza tym. Myślę, że zdjęcia całkiem się udały i mamy teraz fajną pamiątkę.
Pomijając sam fakt cpykania fot. Luwr w nocy robi niesamowite wrażenie. Piramida, która odbija się w wodzie oraz mury budynku są przepięknie oświetlone. Gdzieś za rogiem ktoś też grał, o ile dobrze pamiętam, na kontrabasie… W ogóle całe miasto nocą jest piękne. Nawet niektóre stacje metra zaskakują. Na przykład Louvre-Rivoli. To takie małe muzeum. Jest tam na stałe zamontowanych kilka eksponatów, które można podziwiać czekając na pociąg.
Ach ten Paryż… Czasem, gdy tak sobie spacerowaliśmy, zwłaszcza wieczorem, zastanawiałem się jakby to było tam mieszkać. Czy bym się tam odnalazł? Czy to zauroczenie szybciej by minęło niż mi się wydaje?
M.