Nie ma wycieczki bez atrakcji.
Do Paryża zdecydowaliśmy się pojechać autobusem, ponieważ od nas są niedrogie i bezpośrednie połączenia. Bilet z okolic Mannheim w liniach Flixbus, to koszt 29,00?, tak więc super, ale nie bylibyśmy sobą, gdyby wszystko poszło gładko, nawet bez najmniejszego problemu. Otóż po wejściu do autobusu, okazało się, że brakuje jednego miejsca, bo kierowcy wzięli dwie osoby, które miały bilet na drugi autobus do Paryża i bardzo niechętnie odstąpili Dawidowi miejsce, które mieli zarezerwowane dla siebie na drzemkę.
Jechaliśmy autobusem nocnym, a jak wiadomo, w autobusie raczej się nie pośpi. Czuwałem i drzemałem do samego prawie Paryża, a gdy już dojeżdżaliśmy, cały czas wypatrywałem wieży Eiffla. Myślałem, że może będzie ją widać już z odległości 40 km, jak wrocławski Sky Tower z A4 od strony Niemiec. Niestety tak nie jest, ale mimo to wjeżdżając do miasta byłem strasznie podekscytowany.
Dworzec autobusowy w Paryżu, na który jechaliśmy, jest dość ciekawie zbudowany, a mianowicie znajduje się on w tunelu. Z daleka nawet nie wiadomo co to jest. Jest tunel ze szlabanem i już.
Z jednej strony dworca jest park, i akurat od tej strony wyszliśmy, a tam na dzień dobry, policja i obrys człowieka na ziemi… Nie wiemy co to było i co się stało, a i też nie rozkminialiśmy za długo. Popatrzyliśmy na mapę i okazało się, że i tak musimy się wrócić i wyjść od strony rzeki. To tam znajdował się pierwszy punkt na naszym planie, czyli biblioteka narodowa im. Mitterranda. Tak więc zwiedzanie zaczęliśmy od razu, z walizkami, prosto po wyjściu z autobusu.
Odkrywamy Paryż
Na odkrywanie miasta mieliśmy co prawda praktycznie cały tydzień, jednak postanowiliśmy zobaczyć jak najwięcej w pierwsze trzy dni, aby w kolejne móc się zrelaksować i wczuć w klimat, pożyć trochę tym przepięknym miastem. W kolejnych wpisach o Paryżu dowiecie się, że nie do końca nam się to udało.
Powracając do biblioteki. Jest to kompleks budynków przy Rue de Tolbiac, który od 1996 roku, pełni funkcję biblioteki narodowej. Najważniejszymi elementami kompleksu są cztery wieże o wysokości 79 metrów, które mają przypominać otwarte książki. My byliśmy tam już około godziny siódmej rano, a przez wschodzące słońce, wieże wyglądały jakby były pokryte zlotem. Piękny widok.
W hotelu Pavillon Porte de Versailles, w którym nocowaliśmy, check in był dopiero od godziny piętnastej, więc pomyśleliśmy, że chociaż zostawimy tam bagaż, co by z nim nie śmigać cały dzień po mieście. Będąc już na miejscu, okazało się, że mieli już wolne pokoje, więc od razu dostaliśmy kartę i mogliśmy iść na górę. Jest to hotel trzy gwiazdkowy, a cena za dobę wynosi 86,00? za dwie osoby, do tego śniadanie wykupuje się osobno. Dawid jednak rezerwował pokój sporo wcześniej przez booking za 43,00? razem ze śniadaniem dla dwóch osób, a więc za mniej niż połowę.
Pokój był ładny, z łazienką, szafą dużym oknem z widokiem na podwórko i minibarem, jednak do czystości można by się doczepić. Zostawiliśmy w nim swoje rzeczy, zabraliśmy ulotkę z mapą sprzed trzech lat, która leżała na stoliku i w drogę. Zaczęliśmy od dzielnicy żydowskiej. Pojechaliśmy na Place de la Bastille. Tam na początek wskoczyliśmy po kawę na wynos, a następnie poszliśmy zobaczyć Cour Damoye. To jaki mały, niesamowicie ładny i klimatyczny zakątek między kamienicami, w których znajdują się małe, lokalne działalności.
„Polacy” są wszędzie.
Wróciliśmy na Place de la Bastille i przez moment studiowaliśmy naszą mapę, którą przygotowałem przed wyjazdem. Zaznaczyłem na niej wszystkie miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. W trakcie szukania kolejnego punktu, zaczepił nas pewien człowiek, który chciał pomóc w odnalezieniu punktu docelowego. Jak się po chwili okazało, Pan Stjepan, Chorwat mieszkający od lat w Paryżu, mówił biegle po polsku, a to przez to, że w naszym kraju też pomieszkiwał i pracował. Była to druga osoba, która sama z siebie chciała nam pomóc, co nas zdziwiło, bo wszędzie w necie czytaliśmy, że w Paryżu raczej się tego nie spotyka, a co więcej, że ludzie są tam niemili i nieprzyjemni, a wręcz często chamscy. Także pamiętajcie, nie wierzcie we wszystko co przeczytacie w necie, albo przynajmniej miejcie do niektórych rzeczy spory dystans.
Dzięki Panu Stjepanowi, szybko i sprawnie zwiedziliśmy żydowską dzielnicę. To on nas po niej oprowadził i to on podczas oprowadzania, uświadomił nas, jak słabo my, rodowici Polacy, znamy język polski. Nie przytoczę teraz dokładnie tego, co nam powiedział, ponieważ nie chcę też napisać tego źle i wprowadzić was w błąd, ale na pewno skłonił nas do głębszych rozkmin na ten temat. Poza tym, opowiedział trochę o historii dzielnicy żydowskiej. Część się zgadzała, a część z deka ukoloryzował. Mimo wszystko było to bardzo miłe spotkanie. Dziękujemy i bardzo serdecznie pozdrawiamy.
Spacerem udaliśmy się do centrum Pompidou. Dawid jest nim zachwycony, natomiast ja uważam, że zupełnie nie pasuje do centrum Paryża, do tych pięknych kamienic. Dla mnie stoi tak z du*y i psuje otoczenie. Ale… o gustach…
Poczułem się jak Assassin
W końcu przyszła pora na największe atrakcje miasta. Notre Dame, to pierwsza z nich na naszej liście. Tyle się naczytaliśmy o kolejkach, by wejść do środka, że postanowiliśmy nie marnować czasu na stanie w kolejkach i obadać monument z zewnątrz. Gdy tak eksplorowaliśmy katedrę, zaważyliśmy, że kolejka faktycznie jest długa, jednak przesuwa się w bardzo szybkim tępie. Tak w ciągu dziesięciu minut znaleźliśmy się w środku. Po wejściu okazało się, że już tam kiedyś byłem. Nie w realnym świecie, a w wirtualnym. Powiem tak. Jeśli ktoś z Was grał kiedyś a Assassin?s Creed, to wie jak to wygląda. Twórcy gry odwzorowali katedrę bardzo dokładnie. To jest niesamowite, gdy chodzisz w budynku, który być może znasz lepiej, niż przeciętny turysta. Nawet kotary w konfesjonale miały taki sam kolor jak w grze. Niesamowite!
Niedaleko katedry znajduje się bardzo klimatyczna księgarnia „Shakespeare & Co.? W środku niestety zdjęć robić nie wolno, tak więc jeśli chcecie to zobaczyć, to musicie tam pojechać. Księgarnia jest niewielka, piętrowa i bardzo ciasna. Bardzo. W środku wyglądała jakby była żywcem wyjęta ze średniowiecza. Każdy metr kwadratowy podłogi był pokryty innym kamieniem. Sporo drewna, masa książek, przyjemne światło i ten zapach unoszący się w powietrzu. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Dodatkowo na pierwszym piętrze, w małym pokoiku, grał ktoś na pianinie, a pozostali ludzie, który znajdowali się w pomieszczeniu, siedzieli na fotelach i słuchali.
Z księgarni Shakespeare & Co. poszliśmy prosto pod Panteon, a tuż obok niego zjedliśmy nasz pierwszy, paryski obiad w Rotisserie du Pantheon. Ja zamówiłem pierś z kurczaka z pure ziemniaczanym, a Dawid steka wołowego z fasolą szparagową i pieczonymi ziemniakami, do tego oczywiście winko. W Paryżu w wielu miejscach, dają wodę w karafkach, która jest za darmo, to znaczy, wliczona w cenę posiłku. Powiedzmy tak… jedzenie było dobre, ale nie było to nic mega super specjalnego. Po prostu smaczne, domowe jedzonko.
Po obiedzie, udaliśmy się spacerkiem przez Ogród Luksemburski, do którego mieliśmy jeszcze wrócić i zjeść w nim obiad, a się nie udało, do Luwru. To tam się chyba zakochałem w tym mieście. Luwr jest tak piękny, że brakuje mi słów by go opisać. Jest zwyczajnie niesamowity architektonicznie, a zwłaszcza wieczorem, gdy jest oświetlony.
Żeby zwiedzić muzeum, potrzeba baaardzo wiele godzin. Na pewno nie ma szans by zobaczyć wszystko w jeden czy dwa dni, tak więc jednogłośnie stwierdziliśmy, że odpuszczamy sobie wchodzenie do środka. Później jednak i tak weszliśmy na jedną wystawę specjalną. Niesamowitą jak sam Luwr, ale o tym napiszę osobny post.
Idąc z Luwru, w kierunku Placu Vendome, wskoczyliśmy do sklepu po coś na kolację. Nie byliśmy oryginalni i kupiliśmy bagietkę, wino i deskę serów. Z kolacją w plecaku przeszliśmy przez plac, przy którym znajduje się słynny Hotel Ritz, a z tamtąd udaliśmy się metrem pod Łuk Triumfalny, który w rzeczywistości jest znacznie większy, niż nam się wydaje, gdy patrzymy na jego zdjęcia w internecie.
Wreszcie nadeszła ta chwila, by udać się do Wieży Eiffla. Przeszliśmy więc przez Pola Elizejskie, przy których jest masa sklepów znanych marek i projektantów, ale też takich lokali jak McDonald?s, w którym ochrona sprawdza plecaki przy wejściu. Nie to żebyśmy tam jedli, bo kolacje mieliśmy w plecaku. Chcieliśmy tylko skorzystać w kibelka. 🙂
Kolacja pod wieżą Eiffla.
Przy Avenue Montaigne, w którą skręciliśmy, również można znaleźć kolejne salony Chanel, Prady, Diora i wielu innych. Na końcu ulicy jest most Pont de l?Alma, a z niego przepiękny widok na wieżę. Tak się złożyło, że dotarliśmy na niego o pełnej godzinie, a wtedy wieża mruga jak choinka. Zatrzymaliśmy się na chwilę, by zakodować ten widok w naszych głowach, a gdy wieża przestała błyszczeć, poszliśmy prosto w jej kierunku.
Niestety okazało się, że wieża jest ogrodzona, o czy nie mieliśmy pojęcia, a wejść pod nią można, ale bez napoju w plecaku, a my mieliśmy wino, więc odpuściliśmy. Poszliśmy za to na drugą stronę mostu, przez Plac Warszawski, do ogrodów Trocadero, z których jest chyba najlepszy widok na wieżę. Tam usiedliśmy na ławce i rozłożyliśmy nasz bufet. Patrząc na przepięknie oświetloną wieżę Eiffla, miałem wrażenie, że jest to jakieś nierealne, że patrzę na ekran telewizora. Dziwnie było mieć tę świadomość, że jestem w miejscu, o którym marzyłem od dziecka. Chwilę tę psuli jednak trochę panowie, chodzący i sprzedający pamiątki, a także z wiadrami pełnymi win, piw i innych alkoholi.
Gdy skończyło nam się wino (pyszne z resztą), podszedł do nas jeden z jegomościów i namawiał na zakup wina za 20,00?. Zacząłem się śmiać, bo nasze kupiliśmy za niewiele ponad 4,00?, a to jego nie wyglądało na droższe i na pewno nie było. Po krótkiej negocjacji, nabyliśmy wino za 7,75. Ohydne. Nie dało się go pić. Serdecznie nie polecamy.
Jak widzicie, pierwszy dzień był mega intensywny, ale na tym się zakończył. Wróciliśmy grzecznie metrem do hotelu, prysznic i lulu, bo kolejny dzień miał być jeszcze bardziej intensywny.
M.
O kurczę, aż przypomniało mi się, jak ja wyjechałam do Paryża z chłopakiem i znajomymi. 😀 Masakra totalna! Wyjechaliśmy z Eindhoven około 23, na miejscu byliśmy przed piątą. Najpierw wylądowaliśmy pod katedrą Notre-Dame. Na parkingu podziemnym było czuć tylko moczem, taki okropny swąd, wszędzie pod tym zabytkiem biegały ogromne szczury, jakiś ciemny kolega nam również chciał sprzedać winiacza (już otwartego!) Pojechaliśmy więc pod wieżę Eiffla, gdzie znaleźliśmy polskiego żula z piwem i również miłego jegomościa, który sprzedawał takie małe repliki wieży eiffla po dwa euro 😀 Przyjemnie zaczęło się robić dopiero około ósmej, jak czyścili ulice ze śmieci i zaczęło się robić widno. To już było wtedy niebo lepiej. Do końca życia jednak będę uważać, że ten cały Paryż jest przereklamowany, ale widok z wieży bezcenny. 🙂 Pewnie jeszcze tam wrócę. 😀
W 98′ dowiedziałem się, że jadę do Paryża. Chodziłem do podstawówki. To był mój pierwszy wyjazd zagraniczny. Cieszyłem się jak głupi 🙂 I również tłukłem się tam busem. Z tym, że z Gdańska. Ot tak wycieczka szkolna 🙂