Baden Baden. Niemieckie Monte Carlo, Saint Tropez i Sopot na sterydach w jednym. Być może przesadzam, ale rzeczywiście Baden Baden kojarzy się z luksusem i bogatymi turystami. Również miejscowi nie należą do ubogich, bo miasto, w przeliczeniu na dziesięć tysięcy mieszkańców, ma najwięcej milionerów w całych Niemczech, czyli 15,2. Czy widać to na ulicach? Czy po drogach jeżdżą luksusowe auta, a pomiędzy nimi przechadzają się panie w futrach (tak, tak LATEM panie pociły się we futrach), jak to było w Monte Carlo, które odwiedziłem parę lat temu? Zaraz się o tym przekonamy.
Rosyjskie Baden Baden
A w ogóle skąd wzięły się te ogromne pieniądze i luksus w Baden Baden? Ma to ścisły związek z Rosją. Już od najdawniejszych czasów do Baden Baden przyjeżdżali prominentni Rosjanie, jak na przykład Dostojewski, Tołstoj, Gogol, czy Rubinstein. Przybywali tutaj zwłaszcza po otwarciu kasyna, wokół którego zaczęły powstawać luksusowe hotele, sklepy i restauracje. Pod koniec osiemnastego wieku Baden Baden zaczęło być tak popularne wśród arystokracji, polityków, czy artystów, że zaczęto je nazywać letnią stolicą Europy, podczas gdy Paryż przezwano zimową stolicą.
Wśród tej arystokracji, na początku dziewiętnastego wieku, zaczęli dominować mieszkańcy carskiej Rosji. Swego czasu było ich tak dużo, że Baden Baden przezwano jedynym rosyjskim miastem poza Rosją, a główną ulicę miasta Rosyjską Promenadą. Na dziesięć tysięcy ówczesnych mieszkańców połowę stanowili Rosjanie. Bajecznie bogaci Rosjanie. W mieście nadal mieszka ich stosunkowo duża liczba. Jest ich aktualnie około dwóch tysięcy, co przy ogólnej liczbie mieszkańców na poziomie 55 tysięcy stanowi już całkiem sporą grupę. Te dwa tysiące to wyłącznie ludzie z obywatelstwem rosyjskim, lub podwójnym, rosyjsko- niemieckim. Ile jest osób narodowości rosyjskiej bez niemieckiego paszportu, tego już nie wiadomo, ale przypuszczam, że całkiem dużo.
Koniec rosyjskich wakacji
Warto dodać, że jednocześnie w mieście żyje też na stałe około 800 Ukraińców, co powoduje lokalne napięcia. Od czasu kryzysu ukraińskiego jednak turystyczne przyjazdy z Rosji praktycznie się skończyły, co boleśnie odczuł miejscowy biznes, zwłaszcza ten z wyższej półki. Część rosyjskich mieszkańców wyemigrowała do Rosji, w obawie o swoje majątki. Nadal jednak słychać rosyjski język na ulicach, a pierwszy raz usłyszałem go już w pociągu do Baden Baden.
Jeszcze do niedawna bogaci Rosjanie korzystali w Baden Baden głównie ze spa, dentystów i chirurgów plastycznych. Po zabiegach robili zakupy w luksusowych butikach i u jubillerów, a w wolnym czasie odwiedzali miejscowe wyścigi konne. Oczywiście biznes, który można było zrobić na Rosjanach zwęszyli nie tylko Niemcy, ale również sami Rosjanie. Dlatego to właśnie tutaj rosyjska sieć Heliopark otworzyła swój, pierwszy w Europie zachodniej, luksusowy hotel. Wiele innych, okazałych budynków miasta również znajduje się w rękach rosyjskich koncernów. Tak ładnie i elegancko brzmiące nazwy obiektów jak Villa Chantal Grundig, Villa Stroh, Villa Hohen Baden, czy hotel Bayerische Hof, również znajdują się w ich rękach.
Dworzec nie dla bogaczy
Pierwszy kontakt z kurortem, czyli dworzec kolejowy, wyraźnie pokazał, że raczej chyba nie będzie tutaj, jak w Monako. Jak na miasto o światowej sławie dworzec jest malutki, wręcz niepozorny i na pewno nie luksusowy. W sumie to nie ma się czemu dziwić, bo miasto jest najmniejszą gminą miejską w całej Badenii Wirtembergii, a poza tam raczej nikt z bogaczy koleją do miasta nie przyjeżdża.
Chciałem tutaj skorzystać z toalety, ale drzwi do niej były zamknięte. Wisiała na nich naklejka, że wejście jest z innej strony, ale zniechęcony, dałem sobie spokój i wsiadłem w autobus do miasta. Piszę DO miasta, bo dworzec w Baden Baden jest na kompletnym wywiejewie i gdyby ktoś chciał iść pieszo do centrum , załęłoby mu to około 40 minut. Na szczęście pomiędzy dworcem, a centrum kursuje ekspresowy autobus, który po drodze częściowo jedzie poza maistem, autostradą. W ten sposób w niecałe 15 minut można się znaleźć w środku miasta.
Strategia na mapie
Wysiadłem przy pierwszym punkcie mojej listy must see, który był najbliżej dworca. Nie pisałem Wam tego jeszcze, ale odwiedzając miasto posiłkujemy się zawsze nawigacją Google. Wcześniej jednak na mapach zaznaczamy wszystkie interesujące nas punkty i tworzymy w aplikacji map nową listę pod nazwą danej miejscowości. Następnie poruszamy się najkrótszą drogą z punktu do punktu, według zasady np. od lewej do prawej, czy z góry na dół. Wierzcie mi, oszczędza to niesamowicie dużo czasu i pozwala na unikanie powtarzania tych samym tras, lub kręcenia się w kółko. No i właśnie Festspielhaus był pierwszy na liście, patrząc na mapę, od północnej strony. Pod tą nazwą kryje się jedna z największych oper w Niemczech i jest to ewenement na skalę krajową, że w mieście z 50 tysiącami mieszkańców jest opera w ogóle i to w dodatku tak wielka.
Opera na dworcu
W dzisiejszej operze aż do 1977 roku funkcjonował… dworzec. Niegdyś można było dostać się stąd bezpośrednio do Paryża, Amsterdamu, czy Brukseli. Poprzednia trasa kolejowa jednak była przestarzała i przez to, że przecinała w wielu miejscach drogi, zakłócając przy tym ruch samochodowy, w końcu ją zamknięto. Odcięty od świata dworzec również nie miał racji bytu, a na jego terenie planowano wybudować ogromny parking. Na szczęście do tego nie doszło. Otworzono tutaj najpierw halę z automatami do gry, a pózniej funkcjonował tutaj pchli targ. W 1990 budynek przerobiono na operę. Dziś powstają tutaj min. spektakle w kooperacji z Metropolitan Opera z Nowego Jorku oraz Operą Bastille z Paryża, a w 2019 roku odbyło się rozdanie najważniejszych telewizyjnych nagród w Niemczech, takiego odpowiednika naszych Telekamer, czyli Bambi. O miejscowych spektaklach rozpisuje się New York Times (zreszta nawet częściej, niż niemieckie gazety), a bilety potrafią kosztować nawet i 300 euro.
Idąc dalej w stronę miasta minąłem po drodze rzekę Oos, nad którą bezpośrednio stoją przepiękne kamienice. Co kawałek, od głównej ulicy, do ich wejść prowadzi mostek. Widać tutaj dobitnie niestety, jak zmienia się nasz klimat. Wcześniejsza rzeka (no dobra, bez przesady, rzeczką Oos) ma dziś postać niemrawego strumyka, a i to może się wkrótce zmienić.
Szynki i sery dla milionerów
Wiadomo, że po dłuższej podróży pociągiem, a takie ostatnio odbywam regularnie co cztery dni, obowiązkowym punktem programu w każdym mieście jest poszukiwanie toalety. Tak wiem, powinienem zrobić to wcześniej, jeszcze w pociągu. Jednak oczywiście tak jest zawsze, że w pociągu mi się nie chce, ale jak tylko z niego wychodzę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chce mi się bardzo. Baden Baden nie było tutaj wyjątkiem. Na szczęście wiedziałem, że jednym z początkowych punktów programu jest galeria handlowa Wagener Galerie. Nie znajdowała się na na liście tylko z powodu toalety, ale ze względu na ostatnie piętro ze spożywczym asortymentem. Nie jest to tam jakiś supermarket, czy co gorsza dyskont. To luksusowe delikatesy, gdzie można kupić najbardziej ekskluzywne produkty z całego świata. Pamiętając ilu milionerów mieszka w Baden Baden, napewno są oni tam częstymi gośćmi.
Władca Mołdawii opłakuje syna
Po nasyceniu mojego wzroku wielkimi serami i wędzonymi szynkami pobiegłem do kościoła. O matko boska, ale to była mordercza trasa. Stromo jak cholera, a w dodatku ponad trzydzieści stopni. Tutaj ewidentnie widać, że Baden Baden to wrota do Szwarcwaldu, a w związku z tym zaczynają się niezłe pagórki, które latem, w upale, przeradzają się w Himalaje. Jednak na końcu, na szczycie wzgórza, widoki wynagrodziły mi wszystkie trudy. Kościół to tak naprawdę rumuńska prawosławna kaplica Stourdza. Jej połyskująca w słońcu, złota kopuła, i przepiękny park dookoła naprawdę robią wrażenie.
Skąd rumuńska kaplica w Baden Baden? Zbudował ją książę Stourdza, który był swego czasu władcą Mołdawii. Rewolucja spowodowała, że musiał uciekać z kraju, do Paryża. A że akurat przy okazji posiadał pałac w centrum Baden Baden postanowił w letniej stolicy Europy osiąść na stałe. Nieoczekiwanie, mieszkający w Paryżu syn Stourdzy zmarł w wieku 17 lat (nie doszukałem się dlaczego). W każdym bądź razie zrozpaczony ojciec postanowił postawić na jego cześć , na szczycie wzgórza, kaplicę. Dziś kaplica już nie znajduje się w rękach rodziny Stourdza, ale miasta. Członkowie tej rodziny, a więc pra, prawnukowie fundatora kaplicy, odwiedzają ją jednak regularnie. Do dziś przy kapliczce stoi dąb, który zasadził własnoręcznie mołdawski książę, w dniu, w którym poświęcono kaplicę. Obok niego rosną też (podobno) magnolie i sekwoje. Magnolii nie widziałem, ale sekwoje są rzeczywiście potężne.
Pijalnia wody bez wody
Na szczęście droga w dół, od kapliczki do miasta, była znacznie bardziej przyjemna, a ogromniaste rododendrony zapewniały miły cień. Stąd blisko już do pijalni wód (Trinkhalle). To olbrzymi, długi na 90 metrów budynek, który zdobi czternaście fresków przedstawiających różne sceny z legend oraz okoliczne, turystyczne atrakcje. Najlepsze jest to, że w tej wielgachnej hali jest tylko jeden kranik ze zdrowotną wodą. Jeszcze lepsze jest to że, na kraniku wisi tabliczka, że ujęcie wody jest nieczynne. Tak więc jeśli ktoś przyjedzie do Baden Baden i będzie się chciał poddać wodnej terapii, jak w Ciechocinku, srogo się zawiedzie.
Najpiękniejsze kasyno świata
Zamiast tego może iść do kasyna, które znajduje się po sąsiedzku, domu zdrojowego, lub posłuchać jakiegoś koncertu w muszli. Przyznam, że jak na światowej sławy kurort i byłą, letnią stolicę, budynki te wyglądają nader skromnie. Zwłaszcza kasyno, które bardziej przypomina mi trochę wiekszą, wiejską chatkę. Pozory jednak mogą mylić, bo widziałem eleganckie wnętrza tych budynków i na pewno są dużo bardziej luksusowe, niż to, co widać na zewnątrz. Zresztą już Marlena Dietrich mówiła o nim, że to najpiękniejsze kasyno świata. A skoro już jesteśmy przy sławnych ludziach. Bill Clinton z kolei stwierdził, że Baden Baden jest tak piękne, że jego nazwę trzeba powtarzać dwa razy. 😉 Obok hazardu w kasynie odbywają się różne gale, spotkania polityków czy na przykład takie wydarzenia jak ogłoszenie miasta, gospodarza olimpiady, co miało miejsce w 1981 roku. Najstarszym, zachowanym do dzisiaj pomieszczeniem kasyna jest sala Weinbrennera (Weinbrennersaal). Pochodzi z 1824 roku i nadal jest używana.
Luksus w altankach
Niedaleko części zdrojowej Baden Baden jest też mały, handlowy pasaż, tzw. Kurhaus- Kolonnaden, w którym są galerie sztuki i luksusowe sklepy odzieżowe. Znajduje się tutaj również cukiernia Antona Rumplemayera, słynnego austriackiego cukiernika, działającego we Francji w dziewiętnastym i dwudziestym wieku. Dziś lokale, należące wciąż do jego rodziny, znajdują się w najbardziej prestiżowych lokalizacjach na całym świecie, min. w Paryżu, Londynie, czy w Nowym Jorku. Oczywiście ominąłem tę cukiernię szerokim łukiem i nawet nie katowałem się widokiem czekoladek za szybą, bo nadal jestem na diecie. Pasaż bardziej przypomina lekkie, letnie altanki niż jakąś galerię handlową i pasuje tutaj idealnie.
Burda na Alei Lichtentaler
Dawni kuracjusze właściwie prawie nie musieli chodzić, bo wszystko mieli obok siebie. Pijalnia wód, dom zdrojowy, pasaż handlowy, muszla koncertowa i w końcu teatr, przy którym tak jak dawniej, stoi dorożka, do wynajęcia, znajdują się praktycznie obok siebie. Spod teatru odchodzi też najbardziej prestiżowa ulica Baden Baden, Lichtentaler Allee. Rosną na niej potężne kasztanowce, które dają dużo cienia. Kiedy nią spacerowałem akurat włączyły się wszystkie zraszacze dookoła, więc tym bardziej było przyjemnie. Przy alei znajduje się Muzeum Burdy.
Jeśli urodziliście się w latach osiemdziesiątych to być może pamiętacie opasłe katalogi, które krążyły wśród ludzi w komunistycznej Polsce. Można je było tez spotkać na przykład u fryzjera. W tych katalogach oprócz mody, były też sprzęty domowe i drobny sprzęt elektroniczny, z tego co pamiętam. Wydawały się wtedy takim kolorowym powiewem luksusu w szarej Polsce.
Jednym z takich katalogów była Burda. Przypuszczam, że krążyły one tylko jako ciekawostka, bo po pierwsze pewnie te produkty nie były w kraju dostępne, a nawet jeśli, nikogo wtedy nie byłoby na nie stać. Były więc tylko takim oknem na świat, w którym można było popodziwiać jak to się żyje ludziom na mitycznym zachodzie. Wtedy nie miałem pojęcia, że Burda to nazwisko wydawcy i myślałem, że tak po prostu nazywa się ten katalog. Właściwie to katalogiem zajmowała się żona Franza Burdy, Aenne, a dziś czasopismo Burda Style należy do ich syna Huberta. Pewnie już w tym momencie pogubiliście się w klanie Burdów. Nieważne.
Zimowa lista muzeów
Muzeum nie jest poświęcone właścicielowi koncernu Burda, ale jego synowi, Friederowi. Frieder Burda, poza biznesem (swego czasu posiadał 26% procent udziałów w największym, medialnym koncernie Niemiec Axel Springer), zajmował się również zbieraniem dzieł sztuki, głównie ekspresjonistów. Robił to tak skutecznie, że znalazł się w gronie dziesięciu największych kolekcjonerów Niemiec. Muzeum, w którym udostępniono zbieraną latami kolekcję Friedera, powstało w 2004, a otwierał je osobiście sam kolekcjoner.
Nawet jeśli nie macie zamiaru wchodzić do środka warto zobaczyć ciekawy, biały budynek, zaprojektowany przez nowojorskiego architekta. Ja też, ze względu na brak czasu, nie miałem okazji zobaczyć samej wystawy. Dopisuję ją do mojej listy miejsc, które odwiedzę w sezonie jesienno- zimowym, kiedy zwiedzanie na zewnątrz nie będzie już tak przyjemne jak teraz. Na mojej liście są już dwa arcyciekawe muzea: ZKM w Karlsruhe i muzeum w hucie żelaza w Völklingen. Tak więc tegoroczna jesień i zima zapowiadają się luksusowo, niezależnie od tego jaka będzie pogoda.
To by było na tyle na razie z Baden Baden. A w części drugiej zobaczymy sklepik Mercedesa, trochę sztuki na świeżym powietrzu i będziemy błądzić w gąszczu bambusów.