Nasz Hongkong [cz.15] – Polak w wielkim mieście

Jak zwrócić na siebie uwagę w wielkim mieście? To już ostatni dzień naszej przygody w jednym z najgęściej zaludnionych miast na świecie. Pośród tak dużej ilości osobników na ulicach miasta, nie trudno być niezauważonym w tym tłumie. Nawet gdy jesteś biały. Jednak my znaleźliśmy sposób by się wyróżnić. To nic trudnego, zwłaszcza dla nas, polaków. […]

0

Jak zwrócić na siebie uwagę w wielkim mieście?

To już ostatni dzień naszej przygody w jednym z najgęściej zaludnionych miast na świecie. Pośród tak dużej ilości osobników na ulicach miasta, nie trudno być niezauważonym w tym tłumie. Nawet gdy jesteś biały. Jednak my znaleźliśmy sposób by się wyróżnić. To nic trudnego, zwłaszcza dla nas, polaków. Wystarczy wziąć ze sobą reklamówkę z biedronki, skarpetki (im dłuższe, tym lepsze) oraz klapki lub sandały. Do tego jakaś dobrze widoczna koszulka (najlepiej z orzełkiem) i krótkie spodenki. W takim zestawie nie ma opcji, by nie zwrócić na siebie uwagi.

Taki oto pomysł mieliśmy na nasze „wieśniackie zdjęcie” z Hongkongu na tle Central, z cyklu „Jo żech był we wielkim świecie za granicom”. Żeby nie było zbyt wielkiego obciachu, to spakowaliśmy sobie część akcesoriów do plecaka, co by nie latać tak ubranym przez pół miasta, a na miejscu, w którym chcieliśmy zrobić zdjęcie, dokończyliśmy nasze stylówy i cpyknęliśmy sobie po fotce na pożegnanie. Wszystko poszło gładko i na szczęście nikt na nas specjalnie uwagi nie zwrócił. 😀

Niestety tak się złożyło, iż samolot do Dubaju mieliśmy po południu, a więc dojazd, bycie wcześniej na miejscu itp. spowodowały, że niestety za wiele czasu na jakieś większe atrakcje nam nie zostało.

 

Pożegnanie z Mirador Mansions

Jak już pisałem w poprzednim poście, lotnisko w Hongkongu (a w zasadzie lotniska, bo i to dawne też) ma dość ciekawą historię, a dodatkowo jest jednym z największych lotnisk świata. Pojechaliśmy więc na nie wcześniej, by je jeszcze zwiedzić zanim wrócimy do domu. Zanim jednak wyruszyliśmy, trzeba było zjeść śniadanie w barze za rogiem i spakować walizki.

Kilka dni wcześniej, gdy była bardzo duża ulewa, kupiliśmy sobie drugi parasol, który jak się później okazało, był za duży i nie zmieścił się do walizki. Pomyśleliśmy więc, że zostawimy go pani, która sprzątała nam przez ostatnie dwa tygodnie pokój. O ile mnie pamięć nie myli była ona z Filipin. Strasznie sympatyczna kobieta. Dość często nas zagadywała i była cały czas uśmiechnięta. Napisaliśmy jej więc krótki liścik z podziękowaniami i zostawiliśmy list z parasolem na łóżku.

Przed wyjściem ogarnęliśmy z grubsza pokój, zrobiliśmy zdjęcia, by udokumentować nasz „apartament”, zamknęliśmy drzwi i pojechaliśmy na szesnaste piętro do biura, by oddać klucze i się wymeldować. Wszystko poszło gładko, ludzie byli bardzo sympatyczni, pokój był fajny i jasny, a budynek bardzo klimatyczny.

Więc jeśli wybieracie się do Hongkongu, to śmiało możecie się tam przenocować. My byliśmy bardzo zadowoleni. Oczywiście nie jest to cztero gwiazdkowy hotel z basenem i siłownią, no i może nie jest jakoś sterylnie, ale za te pieniądze naprawdę warto.

 

Chwila refleksji

Poszliśmy na przystanek tuż obok Mirador Mansions i gdy czekaliśmy na autobus A21, który jechał na lotnisko, nachodziły mnie różne myśli. Patrzyłem na drapacze chmur gdzieś w oddali i zastanawiałem się czy kiedyś tu jeszcze wrócę. Nie chciałem jeszcze wracać. Czułem niedosyt…  jakbym miał przed nosem całą paczkę ciastek, a mógł zjeść tylko jedno. Potem stoi ta paczka przed twoim nosem i nie możesz przestać o niej myśleć. Tak zostało mi do teraz. Ciągle widzę te ciastka, czuję je gdy piszę posty o Hongkongu i cały czas myślę o tym, że chce kolejne. Mam nadzieję, że kiedyś się na nie doczekam.

Nadjechał autobus. Wsiedliśmy, odłożyliśmy torby na przeznaczone dla nich miejsce i usiedliśmy. Pogoda nie była najładniejsza tego dnia. Nie padało (prawie), ale było pochmurno. Tym razem podróż zleciała nam szybciej, mimo tego iż faktycznie trwała tyle samo co z lotniska do Mirador Mansions. Wiecie jak to jest, kiedy czas się z nami bawi. Gdy nie możemy się na coś doczekać, to dłuży się on niemiłosiernie i wydaje nam się, że każda minuta trwa wieczność, a rzeczywistość mija nas w zwolnionym tempie. Zaś gdy wracamy, choć nie bardzo chcemy, lub gdy przeżywamy jakieś miłe chwile, to choć trwają czasem długie godziny lub nawet dni czy miesiące, to mamy wrażenie jakby wszystko działo się dosłownie przez ułamek sekundy. Tak też było w tym przypadku. Cały pobyt zleciał nam tak szybko, a wydawało nam się, że dwa tygodnie to jest dużo i że zdążymy zobaczyć wszystko co sobie zaplanowaliśmy. Nie udało się.

Świat jest tak olbrzymi, a liczba miejsc, które chcemy jeszcze zobaczyć jest tak wielka, że musielibyśmy żyć z pięć razy po sto lat, by zobaczyć i przeżyć je wszystkie tak, jak byśmy tego chcieli. Dobra… koniec zamulania. Jedziemy dalej.

 

Port lotniczy Hongkong

Lotnisko w Hongkongu robi naprawdę niesamowite wrażenie, a zwłaszcza jego powierzchnia. W zasadzie jest tam wszystko. Lotnisko, galeria handlowa, kino, restauracje, małe muzeum, taras widokowy, stacja kolejowa, kantory, salony sieci komórkowych itd. Można by tak wymieniać w nieskończoność.

Czasu mieliśmy dość sporo na zwiedzanie, więc nie poszliśmy od razu na odprawę, a spokojnie eksplorowaliśmy długie korytarze budynku. Poszliśmy na obiad do jednego z barów z kuchnią chińską i nie polecamy. To był najgorszy obiad jaki jedliśmy przez cały nasz urlop.

Następnym etapem były zakupy. Zostało nam jeszcze trochę dolarów i nie było sensu, żeby tyle brać na pamiątkę, a wymiana na euro też nie była zbytnio opłacalna, więc postanowiliśmy kupić jeszcze kilka pamiątek dla znajomych i rodziny, no i dla nas oczywiście też. Kupiliśmy sobie suszone mięso, które nam tak smakowało w Makao, Kit Katy o smaku zielonej herbaty i trochę innych słodyczy.

Po wydaniu prawie całej reszty pieniędzy (prawie, bo zostawiliśmy sobie 10$ na pamiątkę), poszliśmy zobaczyć małą wystawę samolotów i zbadać repertuar w kinie. Lotnisko jest tak duże, że spokojnie można tam spędzić cały dzień nie nudząc się. Poza atrakcjami również architektura jest ciekawa. Mi na przykład bardzo podobał się sufit, no i ta ogromna przestrzeń oraz to, że jest dużo szkła, a co za tym idzie, sporo naturalnego światła.

Patrzcie na ten sufit 🙂

To już koniec naszej przygody z Hongkongiem. Przynajmniej na jakiś czas. Następny przystanek – Dubaj. Później przejazdem Warszawa i Kraków. Jeżeli macie jakieś pytania odnośnie Hongkongu czy innych miejsc, które odwiedziliśmy, piszcie śmiało w komentarzach lub bardziej prywatne wiadomości na naszego maila, albo przez formularz kontaktowy. Zachęcamy też do polubienia naszego Fanpage’a na Facebooku (InnaStrefa) abyście zawsze byli na bieżąco.

Do następnego!

M.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *