Jak już wiecie, po wizycie w Kunstkraftwerk byliśmy strasznie głodni, jednak ze względu na to, iż w okolicy nie było żadnych restauracji poza McDonald’s, pojechaliśmy jeszcze szybko zobaczyć jedno miejsce.
Mała Wenecja
W dzielnicy Pladwitz, przy Białej Elsterze znajdują się urocze budynki, które wybudowane zostały wzdłuż rzeki. Jest tam pełno kwiatów, balkoników tuż nad wodą, mostów, a na rzece pływają łódki, kajaki oraz… gondole. Tak. Można tam poczuć się przez chwilę jak we Włoszech.
Duża ilość zieleni, starych domów oraz nowoczesnej architektury idealnie dopasowanej do otoczenia. Genialne miejsce na popołudniowy spacer. W ogóle cała okolica jest fajna. Pełno tam niesamowitych domów. Widać, że bardziej zamożni ludzie tam mieszkają, jednak tam też nic sensownego do jedzenia nie znaleźliśmy, więc wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy w okolice centrum na pizzę.
Upatrzyliśmy sobie lokal przy Rossplatz, gdzie mają ponoć rewelacyjne włoskie pizze już od 5€! Niestety gdy już tam dotarliśmy, okazało się, że lokal w ten dzień był nieczynny. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Znaleźliśmy pizzerię Il Corso, przy Burgstrasse w centrum miasta. Ceny były spoko, a pizza znakomita! Najedliśmy się jak bąki i poszliśmy zobaczyć miasto z góry.
Taras widokowy na City Hochhaus
City Hochhaus to najwyższy budynek w mieście. Mierzy on 155,4m razem z iglicą (anteną), a na jego dachu znajduje się taras widokowy oraz mały bar. Wieża ma 34 i na ostatnim z nich znajduje się taka „fancy” restauracja, więc jeśli macie więcej gotówki i macie ochotę na homara, to możecie się tam udać. Nas jednak interesował tylko widok z dachu.
Wejście na taras to koszt 4€ od osoby i naprawdę się opłaca. My pojechaliśmy tam w godzinach wieczornych, by zobaczyć zachód słońca, ale że mieliśmy do zachodu trochę czasu, to skorzystaliśmy ze znajdującego się tam baru i zamówiliśmy sobie po piwku.
Ludzi nie było tam jakoś strasznie dużo, więc spokojnie można było podejść do brzegu, by podziwiać panoramę miasta. Nie ma nic piękniejszego niż miasto skąpane w złotym świetle zachodzącego słońca!
Widzieliśmy Justina Timberlake’a!
Po wizycie na tarasie, skoczyliśmy na chwilę do hotelu się przebrać i ruszyliśmy zobaczyć imprezową stronę miasta, a mianowicie pojechaliśmy na wspomnianą już Karl-Liebknecht-Strasse, czyli „Karli”.
Tam poza barami i klubami jest również jeszcze kilka atrakcji do zobaczenia. Poza ciekawymi budynkami, jedną z tych atrakcji jest Löffelfamilie. Jest to taki mega stary neon, który kiedyś był reklamą firmy produkującej owoce, warzywa oraz gotowe dania w puszkach.
Po dotarciu na miejsce zawiedliśmy się jednak bardzo, ponieważ neon nie działał… Niestety. Popatrzyliśmy na ledwie widoczny w ciemności obraz i jedynie mogliśmy sobie wyobrazić jak on może wyglądać gdy świeci. Jest jednak pewien myk, o którym dowiedzieliśmy się już po powrocie do domu. Ten neon włącza się… SMSem! Tak. Wystarczyło podejść i przeczytać… cholerka…
W każdym razie wysyła się SMS, a neon się włącza. Dochód z wysłanych wiadomości jest przeznaczony na jego utrzymanie. Tak więc jeśli chcecie zobaczyć go świecącego, ślijcie SMS. Takie to proste 😉
Idąc dalej ulicą, zobaczyliśmy bardzo kolorowe podwórko. Zaciekawiło nas ono więc weszliśmy. Wszystkie budynki w środku były wymalowane na różne kolory. Na ścianach był street art, kolorowe światła robiły fajny klimat, wszędzie wisiały tęczowe i inne kolorowe flagi, a co najciekawsze, na środku podwórka stał ekran. Olbrzymi, taki jak w kinie, a przed nim ustawione były fotele. Niestety to też już zamykali.
Poza podziwianiem dziwnych i ciekawych miejsc, poszliśmy tam przecież na piwo. Postanowiliśmy zrobić sobie spacer i zobaczyć jakie bary są na tej ulicy, by później wybrać najbardziej nam pasujący. Gdy tak szliśmy, przed jednym z barów przy stoliku siedziała grupka ludzi. Rozmawiali po angielsku, a jeden z nich bardzo mi kogoś przypominał. Gapiłem się na bezczela, żeby przypomnieć sobie kto to jest. Koleś zauważył, że się na niego lampię, a w jego oczach widziałem „o cholera, rozpoznał mnie”, choć pewnie sam to sobie wmówiłem. Gdy już byliśmy na ich wysokości… Mam! To jest Justin Timberlake! Kurde. Ale co on tu robi? W Lipsku? A ta banda to pewnie jego świta. Dawid spojrzał i stwierdził to samo.
Tak naprawdę do dziś nie wiemy czy to był on, czy tylko gość bardzo do niego podobny. Głupio było podejść i się zapytać, a więc teraz mam rozkminę: czy widziałem Justina naprawdę, czy tylko jego idealną kopię?
Rasta-Sklep
Żaden z barów nie zrobił na nas jakiegoś spektakularnego wrażenia. Nie zrozumcie mnie źle, były tam super bary, bardzo ciekawe, jednak fajnie byłoby pokazać Wam coś mega, a nic hiper mega tam nie było. Postanowiliśmy wejść do sklepu nocnego, który widzieliśmy i tam kupić browarka i usiąść gdzieś na trawie lub na schodkach jak wielu mieszkańców robiło, by poczuć ten klimat. No i to był strzał w dziesiątkę!
We wschodnich Niemczech mają sklepy nocne z alkoholem. W zachodnich takich nie widziałem i raczej późną porą to już tylko stacja zostaje, i to nawet nie wszystkie, bo wiele z nich zamyka albo o 22, albo o północy. W każdym razie ten sklep był genialny! Nie dość, że był prowadzony przez murzyna, który w wielkiej, kolorowej czapie spod której wystawały mu dredy siedział za kasą, to jeszcze wszyscy inni w środku wyglądali jakby dopiero przyjechali z Jamajki. Nawet wystrój oraz muzyka była dopasowana. To był klimat. Co ciekawe mieli nawet polskie piwo, jednak my zdecydowaliśmy się na jakieś lokalne.
Z piwem w ręku spacerowaliśmy dalej oglądając ciekawe wystawy sklepów przeróżnych artystów i obserwowaliśmy ludzi bawiących się w barach. Nie było ich jakoś specjalnie dużo, ale może spowodowane to było tym, że to był wielki piątek?
To już koniec naszych wspomnień z Lipska. Jeśli Wam się podobało, dajcie znać.
Zapraszamy też na nasz kanał na Youtubie.
M.