W Karlsruhe byłem ostatnio cztery lata temu i zapamiętałem głównie to miasto jako jeden wielki plac budowy. Posta zakończyłem słowami: „to nie jest moje ostatnie słowo o Karlsruhe” i słowa dotrzymuję. Coś takiego ostatnio mam, że będąc w danym mieście po raz drugi, widzę je kompletnie inaczej. Są dwie opcje: albo to ja jakoś zmieniłem się ostatnio, albo te miasta. Możliwe też, że obie opcje są prawidłowe.
Za bardzo słoneczny Ogród religii (Religionsgarten)
Na pierwszy ogień w Karlsruhe poszedł Ogród Religii. Wydawało mi się, że to całkiem niedaleko od głównej stacji kolejowej, więc postanowiłem, że pójdę pieszo. No cóż… moje wyobrażenie co do odległości na mapach Google legło w gruzach. Szedłem, szedłem i szedłem, ale celu nie było widać. W końcu dotarłem. Ogród leży tak naprawdę na obrzeżach miasta, a przynajmniej tak to wygląda. Wszędzie dookoła są nowe osiedla, a pomiędzy nimi rozległa polana. I właśnie na tej polanie urządzono ogród.
Idea super, bo są ławki, a między nimi ażurowe ścianki, na których wycięto ważne cytaty z najważniejszych religii świata. Gorzej z wykonaniem, bo nie ma tutaj ani jednego drzewa, a co za tym idzie kawałka cienia. Tego dnia było 30 stopni, więc uciekałem stamtąd aż się kurzyło, deptając przy okazji okoliczną trawę, a właściwie to co po niej zostało, po ostatnich upałach. Tak więc rada dla Was: jeśli jest gorąco, omijajcie ten ogród z daleka, a najlepiej wybierzecie się tam w każdą inną porę roku niż lato.
Tramwajo- metro -pociąg
Po dotarciu z powrotem do centrum, tym razem już tramwajem, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, i była to istotna zmiana w porównaniu do ostatniej wizyty, to brak rozkopanych ulic. Wszędzie za to można było zobaczyć zupełną nowość dla Karlsruhe, czyli charakterystyczne, wielkie żółte neony, w kształcie litery 'U”. Ano Panie, tera to jest prawdziwa metropolia, a nawet Metropolia, bo całe centrum pokryła sieć metra. Właściwie to nie do końca metra, tylko czegoś na kształt metra, co w Niemczech można już nazwać Ubahn, poprostu metrem.
Dla mnie to bardziej premetro, czyli forma pośrednia między tramwajem, a metrem. System „metra” to tak naprawdę dwa tunele, które krzyżują się ze sobą w centrum miasta, dzięki czemu mamy aż siedem podziemnych stacji i przez chwilę może się wydawać, że podróżujemy prawdziwą siecią metra. Po tej chwili tramwaj wyjeżdża na powierzchnię i jedzie dalej, nie tylko dojeżdżając do granic miasta, ale jeszcze dalej, do pobliskich miejscowości. Jest to określane jako Kombilösung czyli „rozwiązanie kombi”, bo po opuszczeniu miasta tramwaj zachowuje się jak pociąg. Tak wiem, trochę to skomplikowane. Przyjmijmy, że mamy w Karlsruhe tramwajo-metro-pociąg”.
Brat Stuttgart 21 i siostra lotniska w Berlinie czyli budowlana rodzina w komplecie
Oprócz tuneli kolejki miejskiej wybudowano też tunele samochodowe, a niektóre z ulic, po zlikwidowaniu na nich torów tramwajowych (i puszczeniu ich pod ziemią) zamieniono na deptaki w myśl zasady: „unten die Bahnen, oben das Leben” czyli mniej więcej można to przetłumaczyć jako „kolej pod ziemią, a na powierzchni więcej życia”, czytaj, pieszych. Po wielu latach budowy całość otworzono całkiem niedawno, bo w grudniu 2021 roku.
Projekt był nazywany małym bratem Stuttgart 21, czyli słynnej budowy dworca kolejowego, która jak dotąd trwa najdłużej na świecie. O tym dworcu piszę TUTAJ. W Karlsruhe pierwsze projekty pojawiły się w 1970 roku, sama budowa miała pięć lat opóźnienia i trwała łącznie lat dwanaście, a koszty przekroczono trzykrotnie i ostatecznie wyniosły półtora miliarda euro. Dla porównania druga linia metra w Warszawie, znacznie bardziej okazała i dłuższa, kosztowała „tylko” pół miliarda euro więcej. Dziś całość określa się najmłodszym i najkrótszym systemem metra w Niemczech. Do metra jeszcze wrócimy, bo jest tam jedna arcyważna rzecz dla instagramerów (i dzieci przy okazji).;)
Brokułowy ryż od Pameli
Przejdźmy do jedzonka, bo przecież trzeba by coś zjeść w tym Karlsruhe, zwłaszcza po tak wyczerpującym Religionsgarten. Wspominałem już, że liczę kalorie. Nie, nie dlatego, że jestem za gruby i żeby odchudzić się, co bardzo często ostatnio słyszę, z kości na ości. Liczę, ponieważ aktualnie redukuję tkankę tłuszczową, żeby potem przejść na masę i przykoksić na siłce (może ten dzień kiedyś nastąpi). W każdym bądź razie jeśli jesteście na diecie tak jak ja, albo po prostu macie ochotę na zjedzenie na mieście czegoś absolutnie zdrowego, a w dodatku smacznego, to proponuję bowle. Od jakiegoś czasu są dostępne praktycznie w każdym większym mieście. Można je wziąć na wynoś i zjeść w jakimś miłym dla oka miejscu.
Bowle w Karlsruhe są dostępne w Claus Deli. Nie jest to pierwsza lepsza knajpa, ale miejsce o którym mówili nawet w telewizji. Tak, tak, nie ma lipy. W tym lokalu podaje się bowle według przepisów Pameli Reif. Spytacie: a kto to? Ja też nie miałem do tej pory pojęcia, ale Pamela to guru zdrowego życia w Niemczech. Na instagramie ma ponad dziewięć milionów obserwujących, co oznacza, że spokojnie co dziesiąty Niemiec sporządza posiłki według jej przepisów, albo przynajmniej stwarza pozory zdrowego odżywiania. W menu były dwie pozycje Pameli, z których wybrałem fitness bowle z ryżem brokułowym i kurczakiem. Brzmi niezbyt apetycznie, ale wiecie co? To było najlepsze bowle jakie do tej pory jadłem. Serio! W życiu jednak zdarzają się takie wyjątki, że coś jest bardzo zdrowe i w dodatku pyszne.
Przepis na bardzo zdrowy obiad
Ponieważ przepisy Pameli są ogólnie dostępne w internecie nie będzie to kradzież, jeśli udostępnię przepis na jej bowle. Składników jest mało i są łatwe do zapamiętania: 100 gramów ryżu, 100 gramów piersi z kurczaka, 100 gramów pomidorków koktajlowych, 100 gramów brokuła, 50 gramów awokado, olej z awokado, oregano, tymianek, garść młodego, świeżego szpinaku i bazylii. Na patelnie wlewamy trochę oleju z awokado, dodajemy tymianek i oregano, następnie drobno posiekany brokuł (tak drobno, żeby przypominał ryż). Trzymamy na małym ogniu chwilę, po czym dodajemy trochę wody i trzymamy na małym ogniu 10 minut. Następnie na tę samą patelnię wrzucamy pomidorki, znów dodajemy trochę oleju z awokado, sól i pieprz i po 3 minutach mamy gotowy sos. Oporządzamy piersi, kroimy na małe kawałki, dodajemy wszystkie pozostałe składniki do ostudzonego brokuła, polewamy sosem i voilla: dane gotowe. Mało węglowodanów, duuużo białka i samo zdrowie. Polecam, Dawid Gessler.;)
Niebieska linia i współczesna klatka schodowa w pałacu
To wykwintne danie zjadłem na schodach kościoła Świętego Stefana, a to dlatego, że wszystkie ławki w pobliskim parku były na słońcu, a te w połowicznym cieniu były już oczywiście zajęte. Stąd blisko już do pałacu w Karlsruhe. Nie będę go opisywać, bo byliśmy tu poprzednim razem. Wypadało by jednak,, w końcu zajrzeć do środka, dlatego wybrałem się na pałacową wieżę za całe 3 euro.
Widoki z góry przednie, ale najbardziej zaskoczyła mnie klatka schodowa na górę, bo w tak starym pałacu spodziewałem się czegoś zupełnie innego. A tu proszę, klatka jak w galerii handlowej, chociaż dużo bardziej fotogeniczna. Tak fotogeniczna, że po drodze na górę wisiały jej czarnobiałe zdjęcia na ścianach, a ja zrobiłem sobie takie samo ujęcie. Z góry doskonale widać min. charakterystyczną, niebieską linię. Są to ułożone kafelki, które prowadzą przez pałacowy ogród wprost do muzeum porcelany. O linii, tym razem żółtej, będzie jeszcze mowa, ale dopiero w części drugiej tego posta.
Rozszczepienie na stacji metra
Ponieważ aż takim fanem porcelany nie jestem to zszedłem czym prędzej z wieży i udałem się na jedną ze stacji najkrótszego i najnowszego metra w Niemczech. Obiecałem wcześniej napisać o co chodzi z tymi stacjami i instagramem. Otóż na każdym przystanku, w obie strony, w kilku miejscach, są zamontowane specjalne reflektory o trzech barwach: niebieskiej, czerwonej i zielonej. KIedy nikt pod nimi nie stoi barwy mieszają się ze sobą i powstaje wypadkowa tych kolorów czyli błękit. Przynajmniej tak mi się wydaje, ale w kolorach nie jestem mocny i podobno mam lekki daltonizm spowodowany nieprawidłową budową siatkówki.
W sumie to na logikę z tych trzech barw powinno coś w okolicy niebieskiego wypaść, no nie? Jeśli się mylę to mnie poprawcie. Kiedy natomiast ktoś staje bezpośrednio pod reflektorami, barwy ulegają rozszczepieniu na jego ciele i widać wyraźnie trzy kolory. Wygląda to bardzo ciekawie na zdjęciach, dlatego przezwano to miejscami dla instagramerów. Stacje metra od momentu otwarcia przeżywają swój boom na facebooku i instagramie, gdzie co rusz pojawiają się nowe zdjęcia, a to serduszek, a to piesków, a to po prostu pozujących ludzi.
Stacje wyglądają dość charakterystycznie i odróżniają się od innych sieci metra na świecie, ponieważ są całkowicie białe. Trochę jak u lekarza, rzeźnika, lub w laboratorium. Nad śnieżnobiałymi ścianami wisi gąszcz świetlówek, co jeszcze bardziej potęguje zimny nastrój. Ideą było to, żeby metro było jak najbardziej jasne i bezpieczne, bez żadnych ciemnych zakamarków. Szkoda tylko, że każda ze stacji jest identyczna i łatwo przeoczyć przystanek. No ale już tak nie narzekajmy. W mieście wielkości Bydgoszczy mają metro i to w dodatku z kolorowymi reflektorami. No normalnie wypas.
118 osób, które zmienia wszystko
A pro pos wielkości maista. Karslruhe zawsze konkurowało z Mannheim o miano drugiego co do wielkości miasta całej Badenii- Wirtembergii. Raz się to udało i w 2011 roku Karlsruhe było przez dwanaście miesięcy oficjalnie drugim miastem, zaraz po Stuttgarcie. W ostatnim spisie ludności kolejny raz przegrało z Mannheim, ale różnica między oboma miasta wyniosła tylko 118 mieszkańców. Tak więc wszystko jest jeszcze możliwe i być może Karlsruhe ponownie pokona Mannheim.
Wracając do tematu wsiadłem na stacji o wdzięczniej nazwie „Piramida” do metra , żeby dojechać do ZKM. To skrót od Zentrum für Kunst und Medien. Bardzo je chciałem zobaczyć, no ale cóż. Nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i nie starczyło mi czasu. Zamiast tego musiałem obejść się smakiem i zobaczyć je z zewnątrz. Wrócę tu jednak napewno, bo ZKM jest warte odwiedzin, nawet jeśli miało by być jedynym powodem przyjazdu do Karlsruhe. I wcale nie jest to obiekt przeznaczony dla jakiś nawiedzonych freeków sztuki. Co więcej, muzeum znajduje się na czwartym miejscu najlepszych muzeów świata w prestiżowym rankingu Artfacts, które jest największym internetowych bankiem danych dotyczących sztuki.
Tajemnicza rzeźba
Budynek okazał się całkiem sympatyczny, plac przed nim też jest fajny. Stoi na nim czarna konstrukcja. Na pierwszy rzut oka to wielkie nic, ale autor napewno miał coś konkretnego na myśli (ach Ci artyści, zawsze maksymalnie kamuflują zamysły swoich dzieł;) ). Starałem się dowiedzieć cokolwiek na jej temat. Przewertowałem dziesiątki stron i nic. Zero informacji. Nie wiadomo nawet jak długo tam stoi i skąd się wzięła. Najpierw myślałem, sądząc po taśmach i niewielkim podnośniku, że właśnie jest instalowana, ale później zobaczyłem na zdjęciach, że jest już tam od jakiegoś czasu. Może Wy coś wiecie na jej temat?
Uwięziony w barze na plaży
W większości nieco większych niemieckich miast są domy towarowe. Najczęściej jest to Galeria Kaufhof. „Kaufhofy” to z reguły wielkie, wielopiętrowe molochy z parkingami pod ziemią , lub tez czasem na dachu. Tak też było w przypadku Karlsruhe. Piszę było, bo jakiś czas temu ostatni poziom parkingu na dachu zlikwidowano, zostawiając miejsca do parkowania poniżej. Na dawnym parkingu urządzono bar. I nie byle jaki. Jest tu mnóstwo piachu, leżaki, parasole i po kilku drinkach naprawdę można poczuć się jak na plaży. Szkoda, że byłem tutaj tylko w dzień, bo myślę, że wieczorem jest tutaj jeszcze przyjemniej. No i chłodniej napewno. Barman kiedy zobaczył, że kręcę się w te i wewte zamiast usiąść z d… na miejscu i pić drinki, spytał mi się czy czegoś nie potrzebuję. Kiedy powiedziałem, że nie i jak gdyby nigdy nic dalej robiłem zdjęcia był wielce niepocieszony. Gdyby jego wzrok mógł zabijać to nie wróciłbym stamtąd żywy.
Najgorsze, że kiedy popstrykałem fotki i chciałem już wrócić do windy to nijak nie mogłem znaleźć wyjścia. Wróciłem się do miejsca skąd przyszedłem, ale tam była tabliczka „tylko wejście”. Obok stała barmanka i upewniłem się, że jest tam tylko wejście. No to poszedłem w drugą stronę, w końcu patrzę jest klatka schodowa. Chwytam za drzwi, zamknięte! No i co teraz? Przecież nie wrócę znów tam gdzie wchodziłem, bo ten barman naprawdę mnie tym razem zabije. Stałem tak chwilę bezradny, analizując dokładnie każdy centymetr wokół mnie. Na szczęście w tym momencie jakieś towarzystwo wychodziło z baru. Okazało się, że wejścia na klatkę schodową są dwa , a ja wybrałem to zamknięte. Szczęśliwy zjechałem na dół, myśląc sobie, że chyba już nie chce wracać do tego baru, a jeśli już to za parę lat, kiedy zmieni się cała obsługa.
A w następnej części: najstarsza kolej linowa w Niemczech, gigantyczne żółte lampy i bardzo stare miasto, które powstało, jeszcze zanim ktokolwiek pomyślał o Karlsruhe, a dziś jest jego nieco zapomnianą dzielnicą. No i obiecana żółta linia.