Jak ugryźć Łódź? Zaraz po jej opuszczeniu zagościł taki oto dylemat w mojej głowie. Skupić się na negatywach, które dominują w krajobrazie miasta? No tak tylko, że wtedy będę wystawiony na publiczny samosąd, dokonywany przez wszystkich Łodzian i Łodziofilów. Wiadomo przecież, że Łódź mogą krytykować tylko jej mieszkańcy, a każdy “obcy”, który dopuści się tego przestępstwa będzie natychmiast zmieszany z g…nem. I to tym łódzkim, najgorszym. W łódzkim g…nie można jednak podobno znaleźć prawdziwe diamenty, ukryte w czasie Drugiej Wojny przez Żydów. I tak jak w morzu kupy można znaleźć prawdziwe skarby tak i w oceanie brudnych odrapanych kamienic można znaleźć prawdziwe błyskotki jak np. Pasaż Róży, lub Księży Młyn. W takim razie może lepiej skupić się bezpiecznie właśnie na tych łódzkich skarbach, przemilczając wszechogarniającą beznadzieję, którą widać nawet w oczach Łodzian, mijanych na ulicach? Wypośrodkowanie jest niezwykle trudne, bo w każdym przypadku czegoś będzie więcej, a czegoś mniej. Hmmm…ciężka sprawa. Dlatego Łodzian proszę o wyrozumiałość. Nie jestem w stanie pisać o Waszym mieście wyłącznie pozytywnie. Obcych pragnę zapewnić, że nie wszystko w Łodzi jest beznadziejne, tak samo jak Łódź nie składa się z samych wspaniałych fabryk i rezydencji fabrykantów.
Pisząc o Łodzi nie sposób oderwać się od jej osobliwej historii. Krótkiej jak na polskie warunki, ale za to bardzo intensywnej. Miasto nigdy nie powstałoby, gdyby nie włókiennictwo. Całkowicie sztuczny miejski twór rozwinął się do kosmicznych rozmiarów w bardzo niedogodnym położeniu. Zbyt blisko wielkiej Warszawy i Poznania. Grzechem pierworodnym było też całkowite uzależnienie od jednej gałęzi przemysłu, a doskonale wiemy jak to się kończy. Detroit w Stanach też było uzależnione od jednego przemysłu- motoryzacji. Kiedy zaczęły się kłopoty Detroit natychmiast zaczęło umierać. I tak też było w Łodzi. Ale zacznijmy od początku. Na początku było cudownie. Polski dziki zachód, eldorado, do którego ciągnęły tabunami rzesze robotników. Wielcy właściciele przędzalni, którzy w błyskawicznym tempie dorabiali się fortun i budowali przy swoich fabrykach i w całym mieście luksusowe rezydencje. Miasto rozrastało się w błyskawicznym tempie, a w szczytowym okresie jego liczba zbliżała się do miliona.
W okresie PRLu wcale nie było gorzej. Łódź była największym w Polsce ośrodkiem przemysłowym. Miasto stawiało na wielkie inwestycje: olbrzymią sieć tramwajową, wielkie domy towarowe, czy szerokie arterie przecinające kwartały. Te ostatnie budowano bez oglądania się na stare kamienice i zabytki. Wszystko szło pod kilof. Dlatego dziś tak charakterystyczne są dla Łodzi ślepe ściany kamienic, które kiedyś stały w podwórkach, a dziś w wyniku wyburzeń, zostały odsłonięte. W centrum trudno znaleźć ulice z regularnymi pierzejami po obu stronach. Zamiast tego wszędzie są widoczne ogromne reklamy, lub w najlepszym przypadku, wielkie graffiti, a najczęściej po prostu szare, odrapane tynki. To co kiedyś świadczyło o rozwoju i nowoczesności, dziś powoduje powszechną brzydotę.
Po ostatecznym upadku włókiennictwa miasto powoli zaczęło umierać. Większość dawnych fabryk popadła w ruinę. Bezrobocie, jak w żadnym innym polskim mieście nie poszybowało tak mocno w górę. Spowodowało to społeczną degradację. Ludzie z dnia na dzień stracili pracę. Większość mężczyzn, która nie wyjechała do innych miast, lub za granicę, popadła w alkoholizm. To dlatego o Łodzi mówi się, że jest ewenementem na światową skalę. Podczas gdy w innych miastach w centrum, w kamienicach, w tak zwanych prestiżowych lokalizacjach mieszkają najbogatsi, w Łodzi mieszka patologia. Kto miał pieniądze i pracę wyniósł się pod Łódź, lub na blokowiska. W centrum zostali najbardziej wytrwali, którzy próbują wyżyć za 10 złotych dziennie, od jednego, do drugiego piwa. Ja wiem, że generalizuję. Że zaraz odezwie się jeden z drugim, i powie że mieszka na Piotrkowskiej i nie jest alkoholikiem, tylko normalnym, uczciwie zarabiającym Łodzianinem.
Fakty są jednak nieubłagane. Wkrótce ludność Łodzi zmniejszy się do stanu sprzed Pierwszej Wojny Światowej i to wcale nie z powodu ucieczki mieszkańców do innych miast, lub za granicę. Łódź ma najniższy w Polsce przyrost naturalny w Polsce i umiera w sensie dosłownym. Łatwo to wytłumaczyć. Kobiet poprostu nie stać na rodzenie dzieci. W okresie największego bezrobocia pensje stały w miejscu, lub były nawet obniżane, bo pracodawcy wiedzieli, że i tak znajdzie się ktoś chętny do pracy. Trwało to tak długo, że przyzwyczaili się do płacenia groszy i nawet dzisiaj, kiedy sytuacja na rynku pracy się trochę poprawiła (wciąż jednak Łódź ma największe bezrobocie spośród wszystkich dużych, polskich miast) nadal pensje są mniej więcej dwa razy niższe niż w pobliskiej Warszawie. Również długość życia jest najgorsza w Polsce i dla mężczyzn wynosi tylko 70 lat, a więc znacznie poniżej średniej. Jest to związane z jednej strony powszechnym alkoholizmem, który przenosi się z pokolenia na pokolenie i bardzo złą jakością powietrza. To z kolei wynika z tego, że w starych, nie remontowanych kamienicach nie ma centralnego ogrzewania. Z braku pieniędzy pali się byle czym w piecach i to wszystko idzie potem w powietrze.
Można mi zarzucić, że w d…pie byłem i g…wno widziałem, że wymądrzam się po spędzeniu dwóch dni w Łodzi. Ale szczerze: w żadnym innym, polskim mieście nie widziałem tylu opuszczonych kamienic, ba, nawet całych kwartałów. Nigdzie też nie zauważyłem w centrum, w środku dnia tylu totalnie pustych ulic, bez ludzi i aut. Najwieksze wrażenie zrobiły na mnie okna bez szyb z których ktoś wyrwał zabezpieczające deski, tak że można było zajrzeć do środka i zobaczyć resztki tapety w pustym mieszkaniu. Albo pusta ulica, na której jedynym dźwiękiem było uderzanie otwartych drzwi balkonowych o ścianę w kolejnej, opuszczonej kamienicy. I mnóstwo odrapanych budynków, z pourywanymi balkonami i szczerbatym tynkiem. Ja to widziałem i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
Widziałem tez mnóstwo wspaniałych, nowych inwestycji, które naprawdę mnie zachwyciły. Mam jednak nieodparte wrażenie, że to wszystko to tylko pudrowanie noska. Przepraszam za to co piszę, ale dla mnie to miasto już umarło i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby doprowadzić do jego ponownego odrodzenia. Życie jest jednak pełne niespodzianek i może zdarzy się cud. Trudno mi jednak w to uwierzyć, kiedy spaceowałem w środku tygodnia po zupełnie pustej Piotrkowskiej i zaglądałem w szyby barów, gdzie nie było ani jednej osoby. Ok. Było bardzo zimno, był listopad, ale kurcze, nie wyobrażam sobie takiej pustki w Poznaniu, lub Wrocławiu…
Żeby nie było tak surowo o Łodzi to na koniec wspomnę o ludziach. W końcu to właśnie mieszkańcy świadczą o sile danego miasta. I tu spotkało mnie prawdziwe zaskoczenie. Nigdzie w Polsce nie spotkałem tak sympatycznych i pomocnych ludzi jak właśnie w Łodzi. Czy to w restauracji, dworcowym barze, sklepie, czy pytając o drogę na ulicy zawsze spotykałem się z uśmiechem i tak mało polską serdecznością. Może te niesprzyjające do uśmiechu szare otoczenie powoduje, że ludzie są lepsi dla siebie?
D.