Tym razem, zamiast kolejnej, wielkiej metropolii, czy uroczego miasteczka zapraszamy Was do lasu. Brzmi niezbyt ciekawie, ale ten las jest szczególny, niepodobny do innych i naszpikowany wieloma atrakcjami, które odkrywa się po kolei, jak kolejne atrakcje wesołego miasteczka. Las porasta Świętą Górę, która stromo wznosi się na doliną rzeki Neckar. Heiligenberg w Heidelbergu to fascynujące miejsce. Miejsce, które łączy w sobie to, co ludzkie i to, co naturalne. To, co dobre i to co bardzo złe. O ile natura w gruncie rzeczy jest czysta i dobra, to dokonania człowieka na świętej górze są silnie spolaryzowane. Święta Góra była czasem świętą, nawet bardzo. Była też świadkiem złych rzeczy i zła w czystej postaci, które zostawiło po sobie trwały, kamienny znak.
Zacznijmy jednak od początku. 440 metrowa Heiligenberg na pożegnanie lata nadaje się idealnie. Porasta ją, gęsty, mieszany las, który sprawia, że mimo ostatnich ciepłych dni schyłku lata, jest tutaj przyjemnie chłodno, a słońce tylko nieśmiało próbuje przebrnąć przez gęstwinę gałęzi, konarów i olbrzymich paproci, tudzież równie wielkich krzaków późnych pokrzyw.
Gimnastyczne źródełko
Naszą podróż zaczynamy wcale nie u stóp wzniesienia, ale blisko jego szczytu, w Dolinie Siedmiu Młynów. Jak sama nazwa wskazuje, istniało tutaj siedem wodnych młynów, z których do dzisiaj przetrwało sześć. Mały strumyk, który je napędzał, wciąż wartko płynie i nosi nazwę, a jakże, Młyńskiego. Nieopodal niego znajduje się źródełko, jak się pózniej okaże, jedno z wielu na naszej Trasie Końca Lata. Nasz pierwszy, krótki przystanek o dość angielsko brzmiącej nazwie Turnerbrunnen wcale nie ma nic wspólnego z jakimś ważnym panem Turnerem. Turn to po niemiecku obrót. Ten przedrostek pojawia się często w słowach blisko związanych ze sportem. Turnschuhe to gimnastyczne trampki, sich turnen oznacza gimnastykować się, a Turnhalle to sala gimnastyczna.
Nie inaczej jest w przypadku źródełka. Stoi przy nim tablica upamiętniająca poległych w obu Wojnach Światowych członków towarzystwa sportowego Handschusheim, założonego w 1889 roku. Towarzystwo prężnie działa po dziś dzień, a interesujących nas dyscyplin można wybierać spośród dziesięciu sekcji. Jedną z nich jest sekcja gimnastyczna, która organizuje co jakiś czas piesze wędrówki po Świętej Górze. Wspomnaniene Handschusheim to również dzielnica Heidelbergu w której stoi Święta Góra. O dziwo, pomimo tych rozległych, gęstych lasów wokół, to najbardziej zaludniona ze wszystkich dzielnic miasta, gdzie 18 tysięcy ludzi mieszka na zaledwie 1,5 hektarowym obszarze. Stojąc tak przy tym źródełku, z którego spokojnie można pić lodowatą wodę, wydaje się to absurdalne.
Rydze i poziomki
Asfaltowa droga z Turnerbrunnen, podziurawiona jak szwajcarski ser, wspina się łagodnie w górę. Po drodze odkrywamy co jakiś czas rydze. Jest to jednak schyłek lata, więc grzyby są już wysuszone i nie nadają się do zbierania. Podobnie jak wszystkie jeżyny dookoła. To dziwne, ale wszystkie jeżyny tego roku są wysuszone, niezależnie od stadium rozwoju. Podobnie poziomki są już tylko odległym wspomnieniem. Droga lekko zakręca, a za zakrętem pojawia się kolejne źródełko. Tu to dopiero musi być zimna woda, bo nosi nazwę Schneeberg, czyli Śnieżnej Góry.
Już nie ma dzikich salamander
Także i tutaj woda jest zdatna do picia. Zdatna nie oznacza jednak, że możemy ją pić codziennie. Chociaż jeszcze kilkanaście lat temu tak było. Przyjeżdżali tutaj ludzie z całej okolicy, nawet pobliskiego Mannheim i napełniali swoje baniaki. Woda ma pH 4,5, co oznacza, że jest zbyt zakwaszoną. Jest to wynikiem kwaśnych deszczy, które padają tutaj tutaj już od wielu lat. Zabiły one większość wodnego życia i takie żyjątka jak kolorowe salamandry, które jeszcze do niedawna były tutaj czymś zupełnie pospolitym, dziś są niezwykle rzadkie.
Droga w kierunku klasztoru Świętego Michała, w najwyższym punkcie góry, biegnie wzdłuż stromego brzegu, który niegdyś był wałem obronnym. Świętą Górę zamieszkiwali ludzie już pięć tysięcy lat przed Chrystusem. W czasach późnego brązu powstał tu wysoki na pięć metrów bronny mur, który chronił całkiem sporą, celtycką osadę przed najazdami germańskich plemion. Mur był podwójny i zamykał wewnątrz obszar o powierzchni 53 hektarów, będąc tym samym, jednym z największych tego typu obiektów w całej celtyckiej, Europie Środkowej. Całkiem niedawno prowadzono tutaj badania archeologiczne, na ile ten mur zachował się głęboko pod ziemią i okazało się, że jest już w bardzo złym stanie. Jego przebieg jednak nie zatarł się i jest on, pomimo bujnej roślinności wokół, łatwy do rozpoznania. A pro pos bujnej roślinności. Przez całą wędrówkę mieliśmy wrażenie bycia gdzieś górach, podobnych do Bieszczadów.
Kamienni mężczyźni i kamienne kobiety
Ostatni etap przed osiągnięciem szczytu z klasztorem jest najbardziej stromy i trzeba przyznać, że dostaliśmy na nim niezłej zadyszki. Przez całą wspinaczkę towarzyszyły nam po drodze charakterystyczne głazy ze wskazówkami, na których widniał 1910 rok, a na ziemi leżało coraz więcej kamieni, pozostałości po celtyckim murze. Trasa robiła się coraz bardziej wąska, aż w końcu tuż przed samym szczytem (brzmi to co najmniej jakbyśmy Himalaje zdobywali?) dotarliśmy do dość dziwnego miejsca, w którym ludzie ustawiają kamienie, jeden na drugim.
Ich ustawianie ma w wielu krajach swoją długą tradycję, także w Niemczech. Kamienne wieże noszą tutaj nazwę Steinmännchen, czyli kamiennych ludków. Ostatnio trend układania coraz wyższych wież z kamieni staje się coraz bardzo popularny, także w mediach społecznościowych. Na Świętej Górze jest już kilkadziesiąt takich wież i wciąż powstają nowe. Ze względu na kształt, kamienne figury dzielą się na kamiennych mężczyzn i kamienne kobiety. Podczas gdy faceci mają kształt stożka lub kolumny bez dodatkowych dekoracji, kamienne babki mają „ramiona” dzięki wstawionym, podłużnym kamieniom. Niegdyś kamienne konstrukcje w górach służyły jako drogowskazy do najwyższego punktu wzniesienia. Dziś to wyłącznie wędrówkowy trend, który niestety zaburza naturalne ekosystemy. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy takie wieże niszczyć.
Górskie cztery pory roku
Jest coś tajemniczego i nastrojowego w takich miejscach i to pewnie przez to, w tym właśnie miejscu wpadłem na pomysł żeby przyjeżdżać tutaj co miesiąc, lub dwa i rejestrować zmieniające się pory roku na Świętej Górze. Zobaczycie za jakiś czas czy na blogu nie pojawiły się kolejne posty z cyklu pożegnanie zimy, wiosny i tak dalej.
I końcu jest, szczyt. Rozpościera się z niego widok nie tylko na Heidelberg, ale dalej, w kierunku Mannheim, Ludwigshafen i całego Palatynatu. Oczywiście przy dobrych wiatrach, kiedy powietrze jest odpowiednio przejrzyste. Tego dnia, pomimo słońca, wszystko rozmywa się w jakiejś bliżej nieokreślonej mgiełce, miejmy nadzieję naturalnego pochodzenia. W ruinach klasztoru właśnie odbywa się oprowadzanie. Mieliśmy na nie iść, ale spóźniliśmy się dobrą godzinę. Wchodzimy na klasztorną wieżę, z której widać małą grupkę wyraźnie już zmęczonych zwiedzaczy, którzy przechodzą od pomieszczenia, do pomieszczenia, a właściwie od miejsca, gdzie przypuszcza się, że była jadalnia, prezbiterium, sypialnia i inne klasztorne przybytki. Już za parę godzin ma odbyć się tutaj ekumeniczne nabożeństwo w obecności skrzypiec, ale na nie też już nie dotrzemy.
Thing
To dziwne, ale z jakiegoś powodu ludzie w końcu opuścili Heiligenberg. Powoli natura zaczęła zacierać ślady ich bytności, ale nie była w stanie całkowicie zapanować nad krajobrazem. Nieco już poniżej szczytu docieramy do Thingstätte. Widać, że i tutaj przyroda chce również dokonać swojego dzieła, ale jeszcze długo jej to się nie uda. A i pewnie człowiek jej na to nie pozwoli, bo amfiteatr jest wciąż wykorzystywany regularnie, przynajmniej raz w roku, pierwszego maja, z okazji nocy Walpurii. Przez długi czas Thingstätte było miejscem wstydliwym. Każdy chciał o nim zapomnieć i tak aż do lat 80-tych ubiegłego wieku, kiedy zdecydowano, że jednak będą odbywać się tutaj różne wydarzenia, miedzy innymi koncerty i przedstawienia teatralne.
Zbudowany przez nacjonalistów w 1934 roku amfiteatr na Świętej Górze, został z wielką pompą otwarty przez samego Goebbelsa, ministra Edukacji i Propagandy w rządzie Hitlera. Tego typu obiektów miało powstać ponad 400, w całych Niemczech, jednak zbudowano tylko niespełna 50, a na tym w Heidelbergu, wzorowano pozostałe konstrukcje. Młodzieżowy ruch o nazwie Thing, który zyskiwał popularność od początku dwudziestego wieku, był wyrazem tęsknoty za rzekomo bardziej cnotliwymi czasami ostatniego niemieckiego cesarza Wilhelma. Jego idee podłapali później narodowi socjaliści, jednak szybko zorientowali się, że radio i telewizja będą bardziej skutecznymi instrumentami masowej propagandy. Amfiteatr w Heidelbergu mieścił 13 tysięcy ludzi, wyposażony był również w system wielkich reflektorów, nagłośnienie i garderoby.
Jeleń
Schodzimy na sam dół, przechodzimy przez kulisy i dalej leśnym traktem docieramy do Waldschenke, czyli „Daru Lasu”. Gospoda, która powstała tutaj w 1929 roku znajduje się w małym domku, otoczonym drewnianym płotem. Cóż jest tym darem? Mogą nim być grzyby i poziomki, ale przede wszystkim jest to dziczyzna z okolicznych lasów. We Waldschenke, w menu, pojawia się tego dnia kiełbasa z dzika i pieczeń z jelenia. Wybieramy to drugie i zasiadamy na zewnątrz, pod sędziwymi lipami. Na talerzu, oprócz potężnych trzech kawałków mięsa lądują Semmelknödel, boskie knedle, ze starych , pszennych bułek. A do tego czerwona kapusta i zimne piwo. Po tej męczącej wspinaczce, a może po tej ogromnej porcji jedzenia i szklance piwa, albo wszystkiemu razem, ogarnia nas błoga senność.
Trzeba jednak iść dalej, bo to wcale nie koniec wędrówki po Heiligenberg, a dopiero jej połowa. Rzut beretem od gospody znajdują się ruiny kolejnego klasztoru, tym razem Świętego Stefana. Był on dużo mniejszy od klasztoru na szczycie. Mnisi mogli z tego miejsca bacznie obserwować pobliska dolinę Neckaru i całą okolicę. Było to możliwe, ponieważ, aby ogrzać klasztorne budynki, wycięto w pień wszystkie drzewa dookoła. W szesnastym wieku klasztor rozwiązano, a kamienie z których był zbudowany, udostępniono mieszkańcom Heidelbergu do budowy własnych domów. 200 lat później, z tego co pozostało, wzniesiono widokową wieżę, która stoi tu do dzisiaj. Z jej szczytu wspaniale widać stare miasto, zamek i kolejkę linową, po drugiej stronie rzeki.
Siedziba szatana
Tuż przy niej znajduje się Heidenloch. Właściwie to nikt nie wie dlaczego wybudowano ten głęboki na 55 metrów szyb. Najbardziej prawdopodobne jest to, że służył on jako studnia, dla pobliskiego klasztoru, a zbudowali ją Rzymianie. Od zawsze ta głęboka dziura w ziemi była owiana tajemnicą i krążyło na jej temat wiele plotek. Przypisywano jej siedzibę szatana, lub tajemnicze przejście, którym podobno można było dotrzeć na sam dół, do rzeki. Istnieją pogłoski, że zrobiono nawet test , polegający na tym, że wpuszczono gęś do otworu. Po pewnym czasie wyszła ona na zewnątrz obok klasztoru Neuburg, oddalonego o ponad trzy kilometry. Na dnie miała też znajdować się skrzynia ze skarbami, chroniona przez dwa wielkie psy. Najbardziej tajemniczą rzeczą jest wizerunek kobiety narysowany na ścianie szybu, na głębokościowe aż 26 metrów.
O dziurze wspominał już Victor Hugo, który będąc w jej pobliżu nocą, słyszał za sobą tajemniczy głos, powtarzający w kółko „Heidenloch”. Obecnie wlot szybu został zabezpieczony. Znajduje się nad nim lekka konstrukcja z daszkiem, na której ścianach opisana jest historia badań archeologicznych nad, być może rzymską, studnią. Jest też specjalny przycisk, który zapala światło wewnątrz otworu. Pomimo tego nie widać dna tej rzekomej siedziby szatana. Może to i dobrze.
47 identycznych wież
To nie koniec wież na Trasie Końca Lata. Jeszcze niżej, w kierunku miasta, znajduje się wieża Bismarcka. A ileż to w Niemczech jest wież o takiej nazwie! Ta w Heidelbergu pochodzi z 1903 roku i rozciąga się z niej jeszcze bardziej szczegółowy widok na stare miasto, niż z wieży obok klasztoru Świętego Stefana. Wieża Bismarcka nie jest bynajmniej jakaś unikatowa. Takich identycznych wież ja ta, jest w Niemczech aż 47. To wynik konkursu rozpisanego w 1899 roku wsród studentów na projekt tzw. wieży ogniowej. Były to wysokie konstrukcje, na których szczytach były zainstalowane żeliwne misy do rozpalania ognia. Z okazji różnych uroczystości, jak na przykład urodziny Bismarcka, miały być rozpalane w całym kraju, aby upamiętnić jednego z najwiekszych bohaterów narodowych Niemiec.
Oprócz wież ogniowych budowano też zwykłe wieże Bismarcka, czasem bez funkcji wieży widokowej. Pojawiają się one nie tylko w Niemczech, ale także min. w Polsce, Francji, Czechach, czy tak egzotycznych krajach jak Kamerun, Tanzania, czy Chile. Były budowane od 1896 roku aż do 1934, a większość z nich powstała z datków ludzi. Później zastąpiły je różne momenty ku czci Hitlera. Jak widać. Niemcy od zawsze uwielbiali czcić swoich bohaterów z wielką, architektoniczną pompą. Dziś już oczywiście nie zapala się na nich ognia ku czci Bismarcka, ale są wyjątki od tej reguły. Raz do roku na wieży w Lipsku zapala się ogień w dzień przesilenia letniego, 24 czerwca.
Goethe
Nasza wędrówka kończy się przy Lisiej Rotundzie, ostatnim punkcie widokowym, z którego już dobrze słychać odgłosy wielkiego miasta. To koniec leśnej ciszy. Koniec tegorocznego lata i koniec wewnętrznej wędrówki leśnymi duktami w rytm muzyki Erika Satie. Być może dokładnie tymi samymi szlakami wędrował ponad 200 lat temu Goethe, który był zafascynowany Heidelbergiem i odwiedzał go ośmiokrotnie. Pozostaje już tylko przywołać jego wiersz pod tytułem Lato.
Następuje lato. Rośnie dzień i upał,
a z łąk bije na nas blask;
Lecz tam przy wodospadzie, na skalistym siedzisku
napój orzeźwia krew, słowo orzeźwia krew.
Grzmot się toczy, już błyskawica przechodzi,
Jaskinia wygina się w bezpieczne schronienie,
A po ryku nadchodzi grzechoczący trzask;
Lecz miłość uśmiecha się w czasie burzy i niepogody.
Johann Wolfang Goethe, 1810