Triest [cz.1] – kawałek Wiednia we Włoszech

Triest niezwykle interesujące miejsce, gdzie mieszają się wpływy Austrii, Węgier i Włoch. Obok pizzy można tu zjeść wiedeńskiego sznycla i popić go piwem.

0

Do Triestu trafiliśmy podczas naszej letniej podróży przez osiem krajów Europy. Do miasta przyjechaliśmy od wschodniej strony, prosto z Zagrzebia. Nie ukrywam, że pomysł na Triest podsunął mi pan Makłowicz. Wiele lat temu oglądałem jego odcinek o Trieście, podczas którego pokazywał typową knajpę, gdzie popijając piwo można zajadać się sznyclem wiedeńskim. Pomyślałem sobie wtedy, że musi to być niezwykle interesujące miejsce, gdzie mieszają się wpływy Austrii, Węgier i Włoch. Zresztą Triest był niegdyś głównym portem wielkiego Cesarstwa Austro-węgierskiego. Stąd obok restauracji serwujących spaghetti i pizzę, można tutaj zajadać się właśnie wiedeńskim sznyclem.

Bezsprzecznie poprzez historię Triest jest zupełnie innym miastem od pozostałych, włoskich miast, a jego eleganckie centrum bardziej przypomina zakątki Wiednia, niż Rzymu. W dodatku uwielbiam nadmorskie miasta, więc Triest, jako kolejny przystanek na naszej trasie, wydawał mi się idealny.

Wiedeńskie mieszkanie

Wjeżdżając od strony Słowenii, bardzo wąską drogą, nagle ukazało nam się, daleko w dole, morze. Przedmieścia miasta są położone na dość stromych wzgórzach, co zapewnia niesamowite widoki. Zjeżdżając serpentynami w dół, w końcu dotarliśmy do naszej miejscówki z Airbnb. Znajdowała się w samym centrum, w wysokiej, starej kamienicy. Jak to bywa w centrach miast, znalezienie miejsca do zaparkowania jest dość traumatycznym przeżyciem. Tak tez było w przypadku Triestu. Zanim znaleźliśmy miejsce w pobliżu naszej kamienicy, krążyliśmy chyba z 20 minut, ale w końcu się udało.

Jeszcze nigdy nie wynajmowaliśmy tak wielkiego mieszkania. Miało chyba ze sto metrów, albo i więcej i było całe do naszej dyspozycji. Do tego idealny dla mnie układ, ponieważ w starych kamienicach najbardziej uwielbiam długie, wąskie korytarze, od których odchodzą poszczególne pomieszczenia. W dodatku na podłodze był stary, trzeszczący parkiet, czyli klimat starego mieszkania w kamienicy, z wysokimi sufitami, był w stu procentach zachowany. Klimat dopełniała stara, wysłużona, typowo włoska kawiarka w kuchni. Pokaźnych rozmiarów kawowy grzybek na niej dowodził, że zrobiła już bardzo dużo kaw. Espresso z niej była boskie, ale nie jest to oczywiście czymś dziwnym we Włoszech. Wydaje mi się, że to było najlepsze mieszkanie Airbnb do tej pory, które udało nam się wyhaczyć. Można by je w całości teleportować do centrum Wiednia i pasowałoby tam idealnie. Było to też najdziwniejsze z mieszkań, ale o tym później.

Największy, nadmorski plac Europy

Tym, co ostatecznie przekonało mnie, żeby zatrzymać się w Trieście był Piazza Unitą d’Italia czyli Plac Zjednoczenia Włoch. Zdecydowanie to mój faworyt wśród wszystkich placów, jakie widziałem w swoim życiu, zaraz po placu Vendomme w Paryżu, którego proporcje i wygląd uważam za idealne i raczej już nigdy zdania nie zmienię. Tak więc zupełnie naturalnym było, że zaraz po rozpakowaniu się w naszym ogromnym mieszkaniu w wiedeńskim stylu, pierwszym celem był największy, nadmorski plac Europy.

Plac ma powierzchnię ponad dwunastu tysięcy metrów kwadratowych i otaczają go najważniejsze instytucje miasta: pierzeję na wprost morza stanowi ratusz, a po bokach placu jest prefektura Triestu i władze regionu Friulia Venezia. Oczywiście nie zawsze się tak nazywał, bo zanim Włochy się zjednoczyły nosił imię cesarza Austro-Wegier, Franciszka Józefa. W 2005 roku został całkowicie odrestaurowany i wtedy to asfaltową powierzchnię zastąpiono tradycyjnymi, kwadratowymi blokami skały trachitowej. Podobne można spotkać na placu Świętego Piotra w Watykanie i Świętego Marka w Wenecji.

Podczas dwóch dni w Trieście na placu spędziliśmy wiele godzin. Za każdym razem wszystkie drogi wciąż prowadziły nas z powrotem w to miejsce. A to jedliśmy tam obiad, a to podziwialiśmy go nocą, lub robiliśmy długie sesje zdjęciowe. Jednym z pomysłów na zdjęcie było uchwycenie mnie dokładnie w momencie skoku, ale tak żebym i ja i plac wokół nie były rozmyte. Nie było to łatwe zadanie, ale w końcu się udało, a efekt widzicie poniżej.

Plac Zjednoczenia Włoch w Trieście
Trzysta dwudziesty czwarty skoków, który w końcu udało się złapać w aparacie. 😉
Ratusz w Trieście
Okazały ratusz w Trieście

Przeprowadzki fontanny i tylko cztery kontynenty

Monumentalność placu podkreśla Fontanna Czterech Kontynentów. Pewnie zapytacie dlaczego czterech skoro tak jakby jest ich nieco więcej. Otóż w 1754 roku, kiedy budowano fontannę, znane były tylko cztery kontynenty: Europa, Azja, Ameryka i Afryka. Próbowaliśmy rozkminić który posąg symbolizuje jaki kontynent, ale nam się nie udało. Są tu również przedstawione cztery najważniejsze rzeki świata, a wśród nich Nil. Jego źródło jest jednak zasłonięte, ponieważ wciąż nie wiedziano jeszcze, gdzie dokładnie się znajduje.

Fontanna na przestrzeni dziejów przeżyła parę przeprowadzek. Kiedy w 1938 roku Benito Mussolini odwiedzał miasto postanowiono usunąć ją z palcu i postawić na innym, ponieważ przeszkadzała paradzie wojskowej. Potem powróciła na plac, ale dopiero w 1970 roku. Postawiono ją jednak nieco z boku i dopiero podczas ostatniej renowacji w 2005 roku trafiła na swoje pierwotne miejsce. Nie zakończyło to jednak jej perypetii, bo dwukrotnie ulegała aktom wandalizmu. Raz „Europa” straciła głowę, a za drugim razem anioł stracił całe ramię ze skrzydłem.

Żeby plac był jeszcze bardziej pompatyczny postawiono tutaj kolumnę Karola Habsburskiego, co znów nam przypomina o austriackiej przyszłości miasta, a od strony morza stoją dwa ogromne maszty, podarowane Triestowi przez żołnierzy po Pierwszej Wojnie Światowej. Tak wielką przestrzeń wykorzystuje się często do koncertów pod chmurką. Grał tutaj już Carlos Santana, Iron Maiden i Green Day, a rekordowy koncert zgromadził na placu ponad piętnaście tysięcy ludzi.

Fontanna Czterech Kontynentów w Trieście
Po prawej fontanna Czterech Kontynentów. Dalej ogromne maszty i morze. Po lewej Karol na kolumnie.

Bora niszczy fryzury

W dzień plac wygląda pięknie, ale nocny widok tego miejsca zapiera dech w piersiach. Wszystkie budynki są przepięknie oświetlone, a na płycie placu pojawiają dodatkowo niebieskie ledy, które mają symbolizować związek miasta z morzem. Ten związek czuć tutaj wyraźnie, bo przechadzając się po piazza zawsze wieje morski wiatr. To Bora, północno-wschodni wiatr, wiejący w kierunku Adriatyku. Ostatni rekord Bory to ponad 180km/h w 2012 roku. Porywy o prędkości 150 km/h natomiast zdarzają się prawie każdej zimy, często powodując szkody.

Tak więc warto odwiedzić Triest nawet jeśli mielibyśmy zobaczyć tylko ten jeden plac. Absolutny zachwyt gwarantowany.

Nadmorski plac w Trieście
Plac Zjednoczenia Włoch robi nocą oszałamiające wrażenie.

Naprzeciwko placu znajduje się molo Audace. Podczas Bory raczej nie zalecałbym przechadzki. Na szczęście w środku lata da się tam wytrzymać, chociaż ktoś, kto dba o swoją nienaganną fryzurę raczej będzie miał problemik.

Czasem katastrofa może przemienić się w coś pożytecznego. I tak też było w tym przypadku, bo kiedy w Zatoce Triesteńskiej zatonął statek San Carlo, na jego szczątkach postanowiono wybudować właśnie molo, które tak samo nazwano. Dzisiejsza nazwa rownież związana jest ze statkiem. Audace był pierwszym statkiem, który zacumował w miejskim porcie po zakończeniu Pierwszej Wojny. Nie jest to już centrum portu, ale wciąż molo jest niezwykle popularne wsród mieszkańców.

Audace Triest
Molo Audace. Z brzegu zdjęcia, po prawej stronie widać w oddali dźwig Ursus. Tego dnia akurat było dość pusto na molo, ale to pewnie ze względu na dość wczesną porę dnia.

Niedokończona Wenecja

Centrum Triestu jest tak naprawdę wielkiem trójkątem, który wierzchołki stanowią plac Zjednoczenia, molo i ostatni z ważnych punktów, Canal Grande, czyli Wielki Kanał. Zbieżność nazw nie jest przypadkowa, bo w Trieście planowano sieć kanałów na wzór Wenecji. Skończyło się jednak tylko na jednym. Początkowo kanał służył kupieckim łodziom, które mogły wpływać z towarami wprost do ścisłego centrum miasta. Brzegi kanału łączyły niegdyś trzy mosty: czerwony, zielony i biały. Z czasem zielony most połączono z białym , a w 2012 roku dodano kładkę ze szklanymi barierkami.

Kanał z mostami stanowi centralny punkt dzielnicy Teresiano. I tu znów widać austriacki epizod historii maista, bo jej nazwa pochodzi od Marii Teresy, władczyni Austro-Wegier. Przy kanale znajduje się najsłynniejsza restauracja miasta Stella. Ze względu na długą siestę długo nie mogliśmy znaleźć jakiejś knajpy na obiad i w końcu trafiliśmy do Stelli, ponieważ była jedyną czynną. Nie zjedliśmy tutaj jednak sznycla, bo na naszej późniejszej trasie znajdował się również Innsbruck, gdzie planowaliśmy zjeść prawdziwego cielęcego sznycla po wiedeńsku. Tak więc poszliśmy w tradycyjną pizzę z owocami morza i makaron. Jedzenie było ok, chociaż oboje stwierdziliśmy, że niemiecka pizza w naszym Ludwigshafen, w restauracji Tialini jest lepsza. Tak na marginesie tę niewielką sieć restauracji prowadzi były szef koncernu Porsche.

Kanał w Trieście
Wielki Kanał w Trieście i jeden z trzech mostów, Czerwony.

Starożytny łuk przylepiony do współczesnej kamienicy

Po obiedzie poszliśmy pod łuk. Nie jakiś tam byle jaki łuk, ale Łuk Ryszarda z pierwszego wieku naszego wieku. To najstarszy zabytek Triestu, który był kiedyś elementem miejskich murów, wybudowanych za panowania cesarza Augusta. Co ciekawe dziś część tego łuku zatopiona jest w fasadzie całkiem współczesnego domu. W tak szacownym otoczeniu trzeba było po obiedzie napić się czegoś odpowiedniego, a że byliśmy, bądź co bądź jednak we Włoszech a nie w Austrii to wypadało napić się Prosecco. Poszliśmy do położonego nieopodal małego supermarketu i wybraliśmy najładniejszą butelkę na półce. Było to nie tylko jedno z najgorszych Prosecco jakie piliśmy w życiu, ale również win musujących w ogóle.

Kiedy przybywamy do nowego miejsca zawsze staramy się je ogarnąć najpierw z dalszej perspektywy. W tym celu szukamy dobrego punktu widokowego, z którego można zobaczyć ogólna sytuacje i najważniejsze punkty. W Trieście idealnym miejscem, które się do tego nadaje, jest wzgórze z zamkiem San Giusto. Sama twierdza może nie jest jakoś wybitnie interesująca i pomimo swoich pokaźnych rozmiarów nigdy nie odegrała jakiegoś większego znaczenia w historii. Samo wzgórze jednak, gdzie jest bardzo spokojnie i cicho, warte jest odwiedzenia właśnie ze względu na piękny widok na cały Triest i okalające go zielone wzgórza.

Riccardo Triest
Dość szokujące zderzenie teraźniejszości ze starożytnością. Łuk Riccardo powstał prawdopodobnie w pierwszym wieku naszej ery. Przylegająca do niego kamienica ma grubo ponad 1800 lat więcej.
zamek w Trieście
Średniowieczny zamek San Giusto. Tuż obok jest punkt widokowy z którego rozpościera się widok na całe miasto.

I tak zakończyliśmy nasz pierwszy dzień w najważniejszym porcie dawnych Austro-Węgier. Następnego poranka mieliśmy bliskie spotkanie z duchem w naszym przepięknym mieszkaniu w kamienicy. O tym już niebawem, w części drugiej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *