Tak, wiem. Pisałem już o tym, że uwielbiam hotele i hotelowe życie przy okazji posta o Tybindze. Tym razem chciałbym przybliżyć Wam jak wygląda takie życie w bardziej luksusowym otoczeniu. Nie przypuszczałem, że będzie mi kiedyś dane doświadczyć tego kawałka świata, który dla przeciętnego człowieka ukrywa się za obrotowymi drzwiami nad czerwonym dywanem, przyciemnionymi szybami jakiejś limuzyny, lub gdzieś tam, w niedostępnych dla przechodniów, przestronnych lobby, gdzie na pluszowych fotelach siedzą panowie w markowych garniturach. I nie, nie jest to post sponsorowany. Frankfurcki hotel Hilton nie zapłacił mi za napisanie tego posta, nie był również bezpośrednio sponsorem naszego noclegu. Dzięki jednak miłej pani manager mogliśmy zobaczyć trochę więcej niż przeciętny hotelowy gość. Należą się w jej tym miejscu podziękowania za poświęcony nam czas.
Hiltonowe kataklizmy
Na początek garstka ciekawostek. Pięciogwiazdkowy Hilton Frankfurt City Centre należy do amerykańskiej grupy Hilton Hotels & Resorts, założonej w 1919 roku w Stanach Zjednoczonych. W 1954 w hotelu Caribe Hilton miejscowy barman stworzył słynny drink Pinacoladę. Szkoda, że nie wiedzieliśmy tego wcześniej, bo zamiast Sekta, czyli niemieckiego odpowiednika szampana, zamówilibyśmy w hotelowym barze właśnie Pinacoladę. Hotele tej sieci, rozsiane po całym świecie były świadkami wielu historycznych, niekoniecznie przyjemnych, wydarzeń. Hotel w Chicago musiał zablokować wejście podczas zamieszek w 1968 roku. Jego parter został zdemolowany, a okna powybijane. Jeden dzień przed otwarciem hotelu w Bejrucie wybuchła wojna. Hotelu nigdy już nie otworzono, a jego ruiny wyburzono w 1990 roku. W Sydney zginęło troje ludzi podczas ataku terrorystycznego, a na Cyprze dokonano zamachu na znanego egipskiego dziennikarza. Hotel na Barbadosie natomiast zawalił się podczas trzęsienia ziemi.
Frankfurcki kawałek Nowego Jorku
Dziś sieć posiada prawie 600 hoteli, od Belgradu po Dakkę w Bangladeszu. Nasz hotel na szczęście nigdy nie doświadczył żadnych kataklizmów ani zamachów. Idealnie położony na skraju frankfurckiego starego miasta, tuż przy parku ,wieżowiec, posiada aż 342 pokoje, rozlokowane na 12 piętrach. To taki mikroświat, gdzie życie toczy się swoim utartym rytmem, nieco odizolowanym od reszty miasta. Przyznam, że z zewnątrz budynek nie robi jakiegoś spektakularnego wrażenia i widać, że jego architektura z 1998 roku nieco już przebrzmiała. Co innego wnętrze. W 2018 roku rozpoczęła się jego całkowita, trwająca dwa lata, renowacja.
Tak więc mieliśmy okazje podziwiać prawie nowe wnętrza inspirowane Nowym Jorkiem. Zresztą pasują one idealnie do otoczenia nazywanego niemieckim Manhattanem, lub po prostu Mainhattanem, od przepływającej przez miasto rzeki Men (po niemiecku Main). Zaprojektowało je londyńskie biuro projektowe THDP, które dostało za zadanie stworzenie miejskich loftów. Mają zwracać uwagę na podobieństwo panoramy Frankfurtu do Nowego Jorku i tego, że Men jest tutaj centralnym punktem miasta. W tym celu zastosowano pastelowe kolory, dużo pluszów, boazerii i skórzanych tkanin, które kontrastują z nowoczesnymi oprawami lamp i dziełami sztuki. Inspiracją dla nich jest lokalna kultura, moda i sztuka. Czy to się udało? Ooo, i to jeszcze jak!
Im wyżej tym bardziej luksusowo
Przed hotel dotarliśmy autem około dziewiątej rano. No i zaraz mieliśmy pierwszą rozkminę. Co zrobić z autem? Normalnie przed wejściem do hotelu znajduje się zazwyczaj parking więc parkujesz, wysiadasz i robisz check in. W tym wypadku hotel znajduje się w ścisłym centrum miasta, tuż przy ulicy i znajduje się tutaj tylko niewielka zatoczka. Wysiadamy więc lekko zdezorientowani z auta przed samym wejściem i oczywiście dywanem, chociaż w tym wypadku nie był on czerwony. W recepcji usłyszeliśmy, że nasze auto zaraz zabierze do garażu podziemnego miły pan i w tym celu musimy podpisać dokument, że wyrażamy na to zgodę. Nie można samemu tego zrobić, ponieważ dostęp do garażu mają tylko pracownicy hotelu.
Nie wiem czy to z przejęcia, czy po prostu z mojego normalnego roztargnienia, zapomniałem wziąć z auta telefon. Spostrzegawczy pracownik zauważył to i zanim porwał nasze auto w czeluść bliżej nie zidentyfikowanych lochów pod hotelem pozwolił mi wrócić jeszcze do samochodu. Po zameldowaniu się w recepcji pojechaliśmy przeszkloną windą na górę. Mimo że znajduje się ona wewnątrz to i tak widać z niej całą panoramę Frankfurtu. Jest to możliwe ponieważ jedna ściana budynku od strony centrum jest przeszklona na prawie całej wysokości. Wewnątrz windy szybko zorientowaliśmy się po tablicy z przyciskami, że kategoria pokojów zmienia się proporcjonalnie do wysokości. Kiedy okazało się, że nasz pokój, a właściwie apartament, jest na dziesiątym piętrze wiedzieliśmy już, że nie będzie to jakaś klitka w ekonomicznej klasie.
Z nosem przy szybie
Budynek jest tak skonstruowany, że jego środek jest pusty i tworzy wielkie atrium z przeszklonym dachem. Wokół niego, na planie kwadratu, rozlokowane są wszystkie hotelowe wnętrza. Od wielopiętrowego holu oddzielają je długie korytarze. Robi to niesamowite wrażenie, bo z dołu można obserwować wszystkie piętra jednocześnie i toczące się na nich hotelowe życie. Cześć najtańszych pokojów na dole ma okna wychodzące na tą wewnętrzną przestrzeń. Pozostałe mają widoki na miasto i tak tez było w naszym przypadku. Najdroższe apartamenty, a właściwie ponad stumetrowe mieszkania są na rogach hotelu, gdzie w sypialniach są wielkie okna na dwóch, a nie na jednej ścianie.
Kiedy weszliśmy do naszego pokoju z naszych ust wydobyło się mimowolne „wow!”. Nie chodziło tylko o wielką łazienkę z wanną i prysznicem, całą pokrytą marmurem, ani też o gigantyczne, amerykańskie łóżko, czy pozostałe, eleganckie pluszowe meble. Nie mieliśmy pojęcia, że praktycznie całą jedną ścianę zajmuje niczym nie podzielone okno. Rozpościerał się za nim idealny widok na finansowe centrum Frankfurtu. Okno było tak skonstruowane, że można było wygodnie usiąść tuż przy szybie, a jeśli ktoś chciałby rozłożyć się jeszcze wygodniej to obok stał długi szezlong i fotel.
Podziemny sejf
W pewnym momencie zorientowałem się, że tym razem zapomniałem wziąć z auta ładowarki do telefonu. Ponieważ nie było sensu żeby pracownik wyjeżdżał specjalnie z garażu na parę sekund zszedłem z nim do podziemi. Nie miałem pojęcia, że hotelowy parking może być tak ogromny. Labirynt długich korytarzy w końcu zaprowadził nas do dużego, otwieranego na szyfr sejfu, w którym wisiały kluczyki od wszystkich aut. I to jakich! Nigdy w życiu nie widziałem w jednym miejscu tylu luksusowych marek.
Wiedzieliśmy doskonale, że nie przyjechaliśmy do Frankfurtu żeby siedzieć w hotelowym pokoju z nosem przy szybie, ale w momencie kiedy opuszczaliśmy pokój myślałem tylko o tym, żeby jak najszybciej do niego wrócić.
Zabytkowy basen
Kiedy wróciliśmy pod wieczór do pokoju na stole czekał na nas podwieczorek: truskawki, winogrona i czekoladowe muffiny. Normalnie takie podwieczorki są organizowane w specjalnych strefach lounge na każdym piętrze. Dotyczy to oczywiście pokojów powyżej określonego poziomu, wiec najtańsze pokoje nie dostają podwieczorków. W strefach lounge można napić się kawy, lub innego napoju i przekąsić coś z samoobsługowego bufetu. Jednak ze względu na Covid podwieczorki tymczasowo były dostarczane bezpośrednio do pokojów. Po ich spałaszowaniu poszliśmy do hotelowego basenu. Nie jest on integralną częścią hotelu i znajduje się właściwie w budynku obok. Można się jednak do niego dostać nie wychodząc na zewnątrz. Podczas budowy Hiltona zadecydowano, że zamiast budować od podstaw nowy basen można wykorzystać miejską pływalnię, która stała tuż obok. Ma ona status zabytku i wciąż można w niej podziwiać stare kafelkowe mozaiki, które Hilton odnowił z niesamowitą starannością. Wybudowana w 1960 roku pływalnia o półolimpijskiej długości jest dostępna odpłatnie również dla ludzi z zewnątrz. Dominują jednak na niej goście hotelowi, którzy mogą tu wejść za darmo, podobnie jak do kompleksu saun, jacuzzi i relaksacyjnej groty.
Białe niedźwiedzie w kapciochach
Oczywiście nie omieszkaliśmy z nich skorzystać. Było już dość późno, a wszystkie atrakcje są otwarte do 21, więc mieliśmy je prawie tylko dla siebie, a na samym końcu nie było już tam nikogo poza nami. Oczywiście wcześnie wzięliśmy z pokoju ręczniki, szlafroki kapciochy i tak paradowaliśmy przez całe hotelowe lobby. Zresztą nie my jedni, bo takie obrazki zdarzają się tutaj notorycznie. A swoją drogą dość komicznie to wygląda kiedy te białe szlafrokowe niedźwiedzie człapią na basen pomiędzy ubranymi w garnitury biznesmenami. Też czuliśmy się trochę nieswojo w tych szlafrokach, zwłaszcza przechodząc obok baru, ale co tam. Sauna i jacuzzi były ważniejsze od chwilowego zażenowania.
Podczas zameldowania w recepcji dostaliśmy bon do wykorzystania w hotelowym barze. Dlatego zanim wróciliśmy do pokoju żeby podelektować się w końcu wieczornymi widokami za oknem przy lampce jabłkowego wina, które jest trunkiem numer jeden we Frankfurcie, ubraliśmy się ładnie i zeszliśmy na dół do baru, o pasującej do klimatu nazwie Hudson Yards, na sekta. Rozsiedliśmy się w fotelach i obserwowaliśmy powoli szykujący się do snu hotel, odkrywając przy tym, że meble na których siedzimy są włoskie i kosztują kilka tysięcy euro za sztukę.
Szkoda było zasypiać w miękkiej pościeli. Wiedzieliśmy, że następnego będziemy musieli opuścić ten raj na ziemi i wrócić do szarej rzeczywistości.
Apartament prezydencki
Zanim jednak to się stało czekało na nas hotelowe śniadanie. Sama przestrzeń gdzie się „śniada” jest częścią atrium. Przy dobrej pogodzie można również jeść na tarasie, wychodzącym na park. My jednak zdecydowaliśmy zjeść w środku, bo było stanowczo za zimno.
Oprócz standardowej, hotelowej jajecznicy można było zamówić u kelnera omlet, lub jajka sadzone. Oprócz tego bufet zawierał właściwie wszystko, co można by sobie wymyśleć na śniadanie, tylko w pięciokrotnie większej ilości.
Po śniadaniu byliśmy umówieni z przemiłą panią manager, która pokazała nam trochę pomieszczeń niedostępnych dla normalnych gości. Zaczęliśmy od najwyższych pięter i w związku z tym najdroższych pokojów, w tym największego apartamentu prezydenckiego. Składał się on z wielkiego salonu ze stołem jadalnym, biura, sypialni, łazienki, osobnego WC i małej kuchni. Nieco mniejszy apartament składający się z dwóch pomieszczeń tzw. Junior Suite również prezentował się wspaniale. Najmniejszy pokój narożny, z tej samej kategorii co nasz, czyli Executive powalił nas panoramicznym widokiem na miasto.
Sala balowa Liberty
Potem zobaczyliśmy jeszcze świeżo wyremontowane pokoje konferencyjne. Niektóre z nich, bardziej kameralne, sprawiały wrażenie przytulnych, prywatnych pokojów z obrazami na ścianach i różnymi wazami na półkach. Największe wrażenie zrobiła na nas sala balowa Liberty, którą każdy może wynająć, na przykład na wesele.
Niestety nasza pani manager musiała zachować dyskrecję i nie mogła nam powiedzieć jakie znane osobistości przewinęły się przez ten hotel, ale było ich całkiem sporo. Do tego zacnego grona dołączyliśmy i my i chociaż na jeden dzień przenieśliśmy się do nieco innego świata.
Nasz pokój czyli tzw. kategoria Executive z łóżkiem king size kosztuje około 320 euro za noc. Ta sama kategoria, ale z panoramicznym, narożnym oknem kosztuje 399 euro. Apartament składający się z dwóch pomieszczeń tzw. Junior Suite to koszt 509 euro, a najdroższy apartament prezydencki kosztuje około 1200 euro.
O tym, co zwiedziliśmy podczas naszego pobytu we Frankfurcie przeczytasz TUTAJ i TUTAJ, a jeśli jeszcze nie masz dosyć stolicy Hesji to TUTAJ przeczytasz o frankfurckich wieżowcach, a TUTAJ o południowej części miasta.