No nie będę Was oszukiwał. Offenbach to nie jest miejsce, które koniecznie trzeba odwiedzić. Offenbach to również nie jest miejsce, o które trzeba zahaczyć będąc w pobliżu Frankfurtu nad Menem. Każda zmora znajdzie jednak swojego potwora (czyli mnie) i zwiedziłem dla Was to miasto, żebyście Wy już nie musieli. Są trzy kategorie miast: miejsca ukochane przez turystów, które nie mogą się od nich opędzić. Druga kategoria to miejsca, które nie robią szału, ale też nie odstraszają. Czyli można zboczyć z drogi, lub trasy kolejowej, tudzież rowerowej i bez zbędnego poczucia straconego czasu je zwiedzić, będąc na końcu dumnym, że zaliczyło się kolejne miasto na mapie, a następnego dnia o nim zapomnieć. Jest i trzecia kategoria czyli Offenbach. Z perspektywy nie-turysty miasto arcy fascynujące.
Konkurent Frankfurtu
Oczywiście nie mogę napisać, że żałuję spędzonego w tym mieście czasu, ale z czystym sercem mogę Wam zdradzić, że będąc we Frankfurcie, lub Hesji, z łatwością znajdziecie kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset miejsc, które będą znacznie ciekawsze. Ja jednak mieszkam w tych okolicach i Offenbach był jednym z ostatnich, największych miast w pobliżu, do którego mogłem się udać tego lata, w ramach biletu za dziewięć euro, nie tracąc przy tym zbyt dużo czasu. Poza tym zafascynował mnie jeden z symboli miasta czyli stylizowany na tym słynnym, ze wzgórz Hollywood, napis. W tym przypadku oczywiście był to złożony z charakterystycznych białych liter „Offenbach”. Wzgórze może i nieco mniejsze, ale dobre i to. Stwierdziłem, że to już wystarczający powód, żeby się udać do siostrzanego miasta Frankfurtu.
Offenbach jak to zwykle bywa, kiedy dwa duże miasta znajdują się tuż obok siebie, od zawsze konkurował o palmę pierwszeństwa z Frankfurtem. Raz szala przechylała się na jego stronę, raz na stronę heskiego Nowego Jorku, często nazywanego Mainhattanem. Tak więc kryzys w jednym, oznaczał prosperitę w drugim i na odwrót. Szczególnie było to widoczne w osiemnastym wieku, kiedy Frankfurt nie przystąpił do systemu wolnego handlu, gdzie każdy mieszkaniec mógł swobodnie wybrać sobie wykonywany zawód. Spowodowało to natychmiastowy odpływ kapitału do pobliskiego Offenbach i gwałtowny rozwój przemysłu. Za drugim razem Offenbach skorzystał z klęski Frankfurtu, kiedy Hesja przystąpiła do pruskiego obszaru celnego. Frankfurt pozostał neutralny, co w konsekwencji doprowadziło do przeniesienia słynnych frankfurckich targów, na kilka lat, do Offenburga.
Offenbach: miasto technologicznych nowinek
Miasta właściwie się ze sobą stykają i kiedyś nawet miały wspólną sieć tramwajową. Dziś i owszem można również dojechać tutaj z Frankfurtu tym środkiem komunikacji. Linia kończy się jednak tuż po przekroczeniu granicy Offenbach. Dalej już trzeba przesiąść się na autobus, lub miejską kolejkę. I to wszystko w mieście, które miało swego czasu czwartą, zelektryfikowaną linię tramwajową na całym świecie. Zresztą miasto szybko przejmowało różnorodne nowinki techniczne i posiadało również trzecią w Niemczech (po Berlinie i Frankfurcie) sieć telefoniczną w Niemczech. Po Drugiej Wojnie Światowej było już niestety tylko gorzej.
Miasto poprzecinały szerokie arterie i wiadukty, a starą zabudowę zastąpiły wątpliwej urody, modernistyczne, betonowe kloce. Jako jedno z pierwszych miast w Niemczech, Offenbach przeżył również kryzys z powodu likwidacji zakładów przemysłowych. W ciagu zaledwie kilku lat upadł tutaj cały przemysł skórzany i elektroniczny. Dziś miasto na pewno nie ma dobrego wizerunku w Niemczech i kojarzone jest z brzydotą i wysoką przestępczością. Czy tak jest w rzeczywistości tego nie wiem. Widzę jednak tutaj wielkie podobieństwo z Ludwigshafen. Mimo to, wciąż twierdzę, że moje miasto jest najbrzydszym miastem Niemiec i Offenbach wypada tutaj znacznie lepiej. Mało powiedziane: Ludwigshafen nie dorasta nawet do pięt Offenbach.
Hollywood bez napisu
Wspomniany przeze mnie napis miał być pierwszym punktem do którego udam się po wyjściu z dworca. Chociaż dworca to za dużo powiedziane. Głównym węzłem przesiadkowym w Offenbach jest stacja miejskiej kolejki Offenbach Marktplatz, a główny dworzec kolejowy leży nieco na uboczu i jest trochę jakby zapomniany. Dokładnie tak samo jest w moim Ludwigshafen. Wszystko to za sprawą tego, że w szale budowy, w drugiej połowie dwudziestego wieku, w wielu niemieckich miastach popełniano błąd. Polegał on na tym, że stawiano nowe dworce kolejowe gdzieś w szczerym polu.
W przyszłości miały one stać się głównymi punktami nowych miejskich centrów, które jakoś nigdy nie powstały. Główne dworce są głównymi tylko z nazwy. Uwalniało to również centra miast od torów kolejowych, zyskując tym samym mnóstwo miejsca pod nowa zabudowę. W Offenbach było trochę inaczej, bo nie zbudowano tutaj całkiem nowego dworca, ale i tak efekt jest podobny. Najpierw odłączono dworzec od ruchu daledbieżnego, a póżniej zlikwidowano też kasy i jedyny kiosk z gazetami.
Wróćmy jednak do naszego hollywoodzkiego napisu. Po wyjściu ze stacji miałem do niego zaledwie kilkadziesiąt metrów. Jednak tam gdzie Google pokazywało, że powinien się znajdować, była wielka dziura w ziemi po byłym domu towarowym. Po małym wzgórzu, które tu się znajdowało wszelki ślad również zaginął. Tak więc mój główny punkt wypadł z programu. Mimo że jeszcze parę lat temu wszystkie lokalne gazety rozpisywały się o nowej, wspaniałej atrakcji turystycznej Offenbach. Niezrażony podążyłem do Büsing Palais. Pałacu, który jest jednym z nielicznych dowodów w mieście, na dawny dobrobyt i utracone w dziejowej zawierusze, piękno.
Początkowo była to wspólna rezydencja dwóch lokalnych fabrykantów, pózniej miejski ratusz, a dziś elegancki hotel, w którym często odbywają się wesela. To jeden z najbardziej reprezentacyjnych budynków w mieście, który jest częścią szlaku kultury przemysłowej regionu Rhein – Main. Zresztą nie po raz ostatni odkryję w Offenbach jak piękna może być architektura przemysłowa i jak bardzo może się niestety różnić od tej dzisiejszej.
Szalony sen architekta
Pałacowa rezydencja znajduje się niedaleko przepływającego przez miasto Menu. Tak, dokładnie tego samego od którego wzięła się pełna nazwa Frankfurtu. Nadrzeczne tereny obu miast różnią się jednak między sobą diametralnie. O ile nadrzeczna promenada Frankfurtu życiem, to w Offenbach teren starego nadrzecznego portu wygląda jak sen szalonego architekta. Jak okiem sięgnąć widać powtarzalne szklano stalowe, niby nowoczesne, identyczne kostki. Czy tak kiedyś będzie wyglądał cały świat? Czy ludzie będą mieszkać w identycznych jednostkach mieszkalnych, wydrukowanych w drukarkach 3D? Oby nie i przyjmijmy, że dawny port Offenbach jest tylko wypadkiem przy pracy.
Jedynym elementem, który przypomina o tym, że kiedyś był tutaj port jest stary dźwig, nazywany przez lokalsów „Blauer Kran”, czyli po prostu „Niebieskim dźwigiem”. Kiedy otworzono w 1899 roku port, otaczały go inne portowe dźwigi i mnóstwo statków. Dziś, jedyny który przetrwał, zamieniono na platformę widokową, chociaż widoki stąd raczej nudne. Zresztą to częsty błąd takich nowych dzielnic, który sterylność i powtarzalność powodują, że są nieprzytulne i bezosobowe.
Fabryka śrubek jak pałac
W pobliżu portowej dzielnicy znajduje się była fabryka Heine Fabrik. Dziś zamieniono ją na biura, głównie z branży IT, modowej i pracownie artystów. Pokazuje ona dobitnie jak daleką drogę przeszła architektura przemysłowa. Od wspaniałych gmachów z cegły klinkierowej, przypominających pałace, po wielkie kloce z blachy falistej, koniecznie z ogromnym logo jakiegoś koncernu. Fabrykę śrub i tokarnię wybudowano w 1902 roku, krótko po uruchomieniu pobliskiego portu. W 1914 zatrudniała 400 ludzi i była trzecią fabryką miasta. Działała aż do 1968 roku. Stojąc przed jednym z jej wejść ma się wrażenie jak gdyby były to drzwi do jakiegoś ważnego urzędu, poczty, w najgorszym wypadku szkoły. Na pewno nie do fabryki. W sądziedztwie powstało również wiele innych fabryk, a część z nich znajduje się pod ochroną konserwatora zabytków. Zresztą nie będzie to ostatni raz kiedy zobaczę w Offenbach przykład pięknej, starej fabryki, lub jakiegoś przemysłowego zakładu, z przełomu wieków.
Jak pogoda to tylko z Offenbach
A tymczasem udajmy się do instytutu. Państwo niemieckie przyjęło po Drugiej Wojnie taką taktykę, że wszystkie ważne urzędy zostały rozlokowane po całym kraju. Czasem nawet w miastach średniej wielkości. Ma to na celu ochronę ważnych instytucji na wypadek kolejnej wojny. Gdyby wszystkie znajdowały się w stolicy i co gorsza blisko siebie, jedna lub kilka bomb, mogłoby zniszczyć cały aparat władzy państwowej. Rozmieszczając ważne urzędy po całym kraju, uniemożliwia łatwe ich zniszczenie za jednym zamachem. I w ten sposób do Offenbach trafił państwowy instytut meteorologii. Tak więc jeśli widzicie prognozę pogody dla Niemiec, to pochodzi ona właśnie z Offenbach.
Siedziba instytutu jest pokaźna i okazała. Nie mogło zabraknąć tutaj dużego ekranu. Można na nim, na bierząco, śledzić pogodę nie tylko w Niemczech, ale i na całym świecie. Co więcej, znajduje się tutaj również cały park, poświęcony meteorologii, ale o tym później. Urząd dysponuje użytecznymi informacjami nie tylko dla zwykłych ludzi, ale jest ważnym źródłem informacji pogodowych dla rolników i ruchu statków. W ramach instytutu działa również jedna z największych bibliotek świata, która w swoich zbiorach ma materiały dotyczące pogody i klimatu.
To właśnie instytut meteorologii w Offenbach, jako pierwszy na świecie, posłużył się w swoich prognozach pogody komputerowymi obliczeniami. Umożliwiły one przewidywanie pogody nawet do 14 dni do przodu. W tym celu znajduje się tutaj ogromny, wysokowydajny komputer. Wykonuje on pięć razy dziesięć do potęgi piętnastej skomplikowanych operacji obliczeniowych na sekundę. Najlepsze jest to, że wciąż mam wrażenie, że moja pogodynka w telefonie wciąż się myli. Czasem nie potrafi nawet pokazać aktualnej pogody za oknem. Też tak macie? No cóż, może Aurora, bo tak ma na imię ten hiper szybki komputer, czasem jest po prostu zmęczona tymi tryliardami operacji. A może ma swoje humory, jak to kobieta. 😉
Niestraszny Minotaur
Naprzeciwko instytutu, a właściwie Niemieckiej Służby Pogodowej (Deutsche Wetterdienst), bo tak brzmi oficjalna nazwa tego przybytku, znajduje się miejska willa. Willa jak to willa, niczym specjalnym się nie wyróżnia (znajduje się w niej muzeum). To, co stoi przed nią zwyczajnym już nie jest. To rzeźba Minotaura. Według greckiej mitologii był to potwór uwięziony w labiryncie, na Krecie. Co dziewięć lat składano mu ofiary w postaci dziewięciu młodzieńców i dziewięciu dziewic. Skończyło się to dopiero kiedy Tezeusz, przy pomocy Ariadny, zabił go.
Minotaur z Offenbach nie ma raczej w sobie nic z przerażającego potwora, pożerającego ludzi. Bardziej jest niemym obserwatorem, który bacznie spogląda na przechodniów pobliskiego parku. Być może właśnie dzięki temu w 2011 roku padł ofiarą niewystraszonych złodziei, którzy próbowali go zdemontować i potem sprzedać w skupie złomu. Na szczęście nie udało im się to, ale rzeźba została poważnie uszkodzona. Dziś jednak znów stoi na swoim miejscu, w całej okazałości. Jest coś w niej tajemniczego i niepokojącego i kiedy nikogo nie ma dookoła można poczuć się całkiem nieswojo. W każdym bądź razie nie zabierałbym swojego małego dziecka w to miejsce, bo mogłoby mieć traumę do końca życia.
Polski Nobel dzięki Offenbach
Jest jeszcze jeden budynek w centrum Offenbach, który obok wspomnianego pałacu Büsing, wyróżnia się znacząco na tle szarych, współczesnych budynków, zwłaszcza, że jego fasada jest purpurowo-czerwona. Jest to pałac Isenburg. Jego losy często splatały się z Polską. Swego czasu mieszkał w nim Jakub Lejbowicz Frank, baron i twórca żydowskiej sekty. Zgromadził on wokół zamku cały dwór, który liczył około 800 osób, a jego członkowie nazywali go mesjaszem. Pod koniec swojego życia ogłosił się nawet następcą tronu jakiegoś fikcyjnego państwa, gdzieś nad Dunajem.
Niestety za życia nie udało mu się znaleźć swojego godnego następcy, a po jego śmierci sekta przestała istnieć. Jego postać była inspiracją dla Olgi Tokarczuk w Księgach Jakubowych i to całkiem dobrą, bo uhoronowaną nagrodą Nobla. Również dziś zamek łączy z Polską inna postać. Adam Jankowski, polski malarz był do niedawna profesorem Wyższej Szkoły Sztuki i Projektowania, która znajduje się obecnie w zamku. Tak więc w Niemczech Polaków można znaleźć nie tylko na polach ze szparagami, ale czasem zdarzają się też profesorowie malarstwa, czy przywódcy sekt.
Celebryta z zapałkami
Niestety obecnie otoczenie zamku nie prezentuje się jakoś reprezentacyjnie, a robiąc zdjęcia arkad musiałem uważać, by w kadrze nie umieścić wielkich kontenerów na śmieci. I pomimo ich dużej ilości na zamkowym dziedzińcu, wszędzie dookoła było dość brudno. Nudno i dość pustawo, co jakoś tak nie napawało mnie optymistycznie. Na szczęście nieopodal jest Plac Wilhelma, na którym odbywa się codziennie targ i znów można poczuć się się jak w ponad stutysięcznym mieście, a nie jakimś post apokaliptycznym molochu, gdzie wszyscy ludzie wyginęli w wyniku tajemniczej zarazy. Na placu znajduje się uroczy ludek. To Streichholzkarlche, czyli Zapałczany Karolek.
Nie jest to postać fikcyjna, nawet nie jest to chłopiec, a poważny mężczyzna, który zajmował się sprzedażą zapałek. Kiedy ktoś go pytał jaki ma zawód zawsze odpowiadał, że jest handlarzem drewna, no i w sumie miał rację. Karolek, a właściwie Karol, bo pomimo metra trzydziestu centymetrów, był dorosłym mężczyzną, przemierzał gospody w Offenbach i Frankfurcie, w poszukiwaniu klientów. A było to w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Do dziś jego grób pielęgnowany jest przez urząd miasta Offenbach. Ot, taki lokalny celebryta.
Rzeźnia w eleganckim stylu
Przemknąłem jednak dość szybko przez plac Wilhelma ponieważ było już dość późno i na rynku zostały już ostatnie auta, do których straganiarze ładowali swoje towary. Czekały na mnie jeszcze dwa przemysłowe pałace. Jednym z nich była dawna rzeźnia. Gdybym nie wiedział, że kiedyś tu była, ostatnią rzeczą o której bym pomyślał, że w tych budynkach szlachtowano biedne zwierzęta. Cały kompleks wygląda tak okazale, że dziś jest tu najbardziej luksusowy hotel miasta. W miejscu gdzie kiedyś jeździły na hakach zakrwawione truchła zwierząt (nie, nie jestem wegetarianinem), dziś wylegują się goście, w miękkiej, śnieżnobiałej pościeli.
Od samego początku rzeźnia była budowana z wielkim rozmachem. Kiedy otwierano ją w 1904 roku miała obsługiwać ponad stutysięczne miasto, podczas gdy Offenbach miało wtedy raptem sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Była jedną z najnowocześniejszych w Europie, dlatego zjeżdżali do niej fachowcy z całego kontynentu, by zobaczyć to cudo nowoczesnej techniki. Świnie (i inne zwierzęta) przestano tutaj zabijać w 1995 roku, na długo zanim wegetarianizm stał się modny. Dzisiaj oprócz hotelu jest tutaj również centrum kongresowe i mieszkania.
Zakładowe łaźnie w zamkowej wieży
W sumie to z tego wypadu do Offenbach zrobił się spacer szlakiem dawnych fabryk. No, ale jeśli te fabryki wyglądają jak eleganckie rezydencje to jest to całkiem uzasadnione. Kolejnym przykładem takiego miejsca jest fabryka, która niegdyś zajmowała się produkcją smoły węglowej, wykorzystywanej w maściach na przykład przeciwko łuszczycy. Same pofabryczne bydynki, wykorzystywane dziś jako miejsce różnych, kulturalnych wydarzeń są może mniej okazałe, niż poprzednie, ale za to dawna zakładowa łazienka wygląda jak wieża zamkowa. W dodatku zaopatrzona jest w zegar, służący zapewne do tego, by spieszący się kiedyś robotnicy widzieli z daleka o ile minut spóźnili się do pracy.
Kiedy już będziecie mieli dość przemysłu i fabryk można odpocząć w Pogodowym Parku (Wetterpark). To rozległy teren na południu miasta, gdzie można naprawdę odpocząć od zgiełku miasta i ludzi. Kiedy tam byłem przez cały czas nie spotkałem ani jednej osoby, pomimo całkiem ładnej aury. Kontakt z naturą można połączyć z mała lekcją na temat pogody. Przemierzając alejki parku, przy kolejno numerowanych stanowiskach, można zobaczyć na przykład jak wygląda satelita pogodowy, czy terenowa stacja meteorologiczna. Można też podpatrzeć jak wygląda drzewo trafione przez piorun, czy poczytać o całkiem ciekawych faktach na temat chmur, lub obiegu wody w przyrodzie. Nie jestem jakimś fanem takich tematów, ale kiedy się widzi naocznie, jak przebiegają różne procesy meteorologiczne na łonie przyrody, a nie w muzeum, to można naprawdę wkręcić się w pogodowy temat.
Swój wkład w rozwój parku miała również Niemiecka Służba Pogodowa, która zainstalowała tutaj pierwszą w Niemczech , całkowicie automatyczną stację meteorologiczną, która można obserwować z małego tarasu widokowego. Stacja dysponuje dwunastoma czujnikami, które na bierząco przekazują informacje pogodowe na cały świat, a jej kod to 10641. TUTAJ znajdziecie aktualne dane pochodzące z tej stacji.
Car Rosji i jajecznica
Wisienką na offenbaskim torcie był jeszcze pałac Rumpenheim. Leży on dość daleko od centrum, właściwie tuż przy granicy miasta dlatego najlepiej dotrzeć do niego autobusem, lub autem. Co w nim takiego niezwykłego? Otóż to jeden z nielicznych przykładów na świecie, gdzie w dawnym pałacu, zamiast muzeum są prywatne mieszkania. Cały kompleks pałacowy został pieczołowicie odrestaurowany i podzielony na małe mieszkania. Dawna, hrabiowska siedziba, gościła takie znakomitości jak cesarza Franciszka Józefa, czy cara Rosji Aleksandra Drugiego. Jak przystało na rezydencję z prawdziwego zdarzenia jest tutaj pałacowy ogród, spora kaplica i powozownia. Stare , pałacowe wnętrza kryją dziś super nowoczesne mieszkania, których ceny przyprawiają o zawrót głowy, pomimo swojej niewielkiej powierzchni. No ale cóż. Jak się chce robić jajecznicę we wnętrzach, w których bywał car Rosji, trzeba dobrze zapłacić.
No i co? Nie taki diabeł straszny jak go malują. Dla mnie Offenbach okazał się fascynującym miastem, ale wiadomo, mam dziwny gust. Nie jestem pewien czy Tobie by się spodobał, ale możesz dać mu szansę. Wierzę, że nie będziesz rozczarowany. A być może odkryjesz tutaj swój własny szlak, na przykład dziwnych kościołów…