Pustkowie za mostem
Czwarty dzień w Lizbonie (o pierwszym dniu przeczytasz TUTAJ) minął pod znakiem dzielnicy Expo. Nie był to nasz pierwszy raz w tym miejscu dlatego nie będę się rozwodził na ten temat. Pierwszy raz jednak przejechaliśmy się kolejką linową. Jej trasa nie jest długa, ale widoki na pewno spektakularne. Mogliśmy podziwiać z góry MEO Arenę, gdzie już następnego dnia mieliśmy wziąć udział w próbie generalnej Eurowizji. Stacja końcowa kolejki znaduje się w pobliżu hotelu Myriad (pisałem o nim TUTAJ).
Stamtąd poszliśmy w stronę mostu Vasco da Gamy. Był to bardzo długi spacer, bo zamiast dotrzeć do podnóża mostu minęliśmy go i poszliśmy dalej wzdluż rzeki. Promenada zamienia się w tym miejscu w wąską ścieżkę i robi się totalne pustkowie. Strasznie byłem ciekawy co znajduje się dalej i wiecie co? Trasa kończy się nad kanałem i właściwie nie ma tam nic ciekawego poza nielicznymi drzewami, zaroślami i dzikimi parkingami. Jednak jeśli ktoś chce uciec na chwilę od zgiełku miasta to miejsce jest do tego idealne. Gorzej, że całą długą trasę trzeba pokonać jeszcze raz, co przy braku cienia i upale jest wykańczające. Także polecam, ale tylko dla wytrwałych i na pewno nie w przypadku kiedy macie tylko kilka dni na zwiedzanie Lizbony.
Drugi półfinał
Kiedy w końcu dotarliśmy do centrum handlowego Vasco da Gamy (znajduje się naprzeciwko dworca kolejowego Oriente) postanowiliśmy coś zjeść. Przewędrowaliśmy przez wszystkie poziomy i nie znaleźliśmy tam kompletnie nic ciekawego do jedzenia, no ale kto szuka czegoś dobrego w galerii handlowej. W końcu padło na Burger Kinga, a i ten jakoś tak gorzej smakował.
Wróciliśmy wykończeni do mieszkania na siestę. Potrzebowaliśmy odpoczynku , bo wieczorem czekał na drugi półfinał Eurowizji na Praca Comercio. Tym razem kolejka do wejścia była już wielokrotnie dłuższa niż w dniu pierwszego półfinału i czekaliśmy dobre pół godziny. Podobnie było w przypadku budek z piwem, których było zdecydowanie za mało. No i tak sobie pooglądaliśmy drugi półfinał z przerwami na stanie w kolejkach po piwo i do toalet.
Sintra
Następnego dnia postaraliśmy się wstać nieco wcześniej, bo czekała nas wycieczka nieco dalej od Lizbony. Sintra oddalona jest od Lizbony o 24 kilometry i jedzie się do niej około pół godziny. Podjechalismy metrem na dworzec kolejowy Rossio. Rossio to dworzec czołowy i tu zaczyna swój bieg tzw. Linha Sintra. Praktycznie aż do samej Sintry pociąg przemyka przez ciągnące się kilometrami przedmieścia Lizbony mijając po drodze całkiem spore i gęsto zabudowane miasta sypialnie min. Amadorę, Queluz, czy Monte Abraao.
Sintra to jednak już zupełnie inna bajka. Trudno opisać to miejsce, bo jest zupełnie inne od otaczających ją miejscowości i samej Lizbony. Już sam klimat jest inny. Jest tutaj zawsze odrobinę chłodniej i bardzo wilgotno. Spowodowane jest to tym, że Sintra wciśnięta jest pomiędzy góry, gęsto porośnięte lasem. W lesie posadzono wiele drzew z klimatu podzwrotnikowego w związku z czym miejscowy klimat przypomina trochę dżunglę.
Ilość atrakcji Sintry przyprawia o ból głowy, dlatego najlepiej zaplanować sobie wcześniej co chcemy konkretnie zobaczyć, bo zobaczenie wszystkich pałaców i ogrodów w jeden dzień jest praktycznie niemożliwe. Wcześniej byłem już w pałacu i ogrodach Quinta da Regailera, dlatego postanowiliśmy, że tym razem naszym głównym celem będzie pałac Monserrate.
Scenografia do horroru
Quinta da Regailera to najbliżej położony od centrum Sintry pałac. Należał do milionera, który wzbogacił się na handlu kawą. Byłem tam późną jesienią parę lat temu. W dodatku było już późne popołudnie i zarówno w samym pałacu, jak i otaczających go ogrodach nie było żywej duszy. Brunatne kolory jesieni, nadciągający nieubłaganie zmierzch, zapach wilgoci i przemykające gdzieniegdzie dzikie koty sprawiały, że z łatwością można by nagrać tutaj jakiś horror, albo dreszczowiec, nie używając do tego żadnej scenografii. Nigdy nie zapomnę tej zupełnie oderwanej od rzeczywistości atmosfery i pamiętam, że strasznie chciałem zostać tam na noc. Oczywiście nie zrobiłem tego, bo pewnie znaleźliby mnie rano zamarzniętego, albo rozszarpanego przez dzikie bestie (koty?), gdzieś pod drzewem. Nie będę dalej opisywać tego magicznego miejsca, bo nie potrafię ująć w słowa piękna tego co tam zobaczyłem. Może poniższe zdjęcia choć trochę oddadzą to co widziałem. Dodam jeszcze, że w ogrodach znajduje się tzw. Studnia Wtajemniczenia, nazywana też Odwróconą Wieżą, lub Studnią Inicjacji. To głęboka dziura w ziemi, na której dno prowadzą kręte schody. Niektórzy twierdzą, że to prawdziwe wrota do piekieł. Ponieważ właściciel rezydencji był masonem, na dnie studni odbywały się tajemnicze masońskie rytuały. Zresztą cały ogród pełen jest tajemniczych grot, ukrytych przejść, budowli, których przeznaczenia do dzisiaj nie odkryto i różnych, masońskich symboli. Polecam to miejsce zwłaszcza poza sezonem i krótko przed zamknięciem, bo tylko wtedy można przeżyć prawdziwy dreszczyk grozy.
Monserrate
Tuż przy stacji kolejowej w Sintrze znajdują się przystanki autobusowe. Są to busy, które kursują po okręgu mijając po drodze wszystkie posiadłości i parki. Kupuje się jeden bilet, który jest całodniowy. W ten sposób można wysiąść po drodze, pozwiedzać i wsiąść w nastepny autobus. Kursy odbywają się mniej więcej co pół godziny. Trasy wiją się po stromych zboczach gór, a ich szerokość jest tak mała, że często auta musiały cofać się kilkanaście metrów, żeby przepuścić busa. Dodatkowo styl jazdy kierowców powoduje, że łatwo można dostać zawału serca. Najlepiej zamiast siadać stać przy tylnej szybie autobusu. Emocje gwarantowane, ale trzeba się mocno trzymać!
Monserrate to miejsce, które trudno ubrać w słowa. Sam pałac wygląda jak wyjęty z baśni tysiąca i jednej nocy (zresztą wszystkie pałace Sintry wyglądają nieziemsko). Nie tylko z zewnątrz jest bajkowy, ale także wnętrza są absolutnie wspaniałe. Zwłaszcza długi korytarz przecinający całą posiadłość. Otacza ją zadbany, ogromny ogród, w którym rośnie mnóstwo kwiatów, kaktusów i innych egzotycznych roślin. Samo usytuowanie na szczycie wzgórza już robi wrażenie, a znajdujacy się na dole staw pełen nenufarów jest boski. Do tego liczne fontanny, groty, mostki i strumienie powodują, że na chwilę przenosimy się w cudowny, nierealny świat baśni. Znajdziemy tam nie tylko ogromne drzewa korkowe, agawy, juki, mnóstwo kolorowych azalii, rododendrony, a nawet bambusy. Jeszcze do niedawna była to kompletna ruina, ale po gruntownej renowacji w 2013 roku pałac otworzono dla publiczności. Tak jak w przypadku Quinta Regailera trudno opisać to miejsce, więc pooglądajcie zdjęcia, które i tak nijak się mają do rzeczywistości.
Będąc w położonym w pobliżu pałacu Quinta da Regailera myślałem już, że nie ma piękniejszego miejsca na świecie. Pałac w Monserrate jest mniejszy, ale równie wspaniały. Będąc w Sintrze nie można pominąć żadnego z tym miejsc, chociaż najlepiej byłoby przeznaczyć na każdy z pałaców po jednym dniu, a na całą Sintrę nawet tydzień nie byłby zbyt długi. Nic dziwnego, że jest to najbogatsza część Portugalii, gdzie swoje domy budują tylko najbogatsi, a wśród nich mieszka od paru lat Madonna. Wcale jej się nie dziwię, bo gdybym miał budować posiadłość to tylko tutaj.
Kiedy dotarliśmy busem z powrotem pod dworzec kolejowy zrobiliśmy jeszcze spacer do centrum Sintry. Prowadzi do niego kręta droga wśród wysokich wzgórz, wzdłuż niej miejscowi sprzedają obrazy, biżuterię i inne wyroby rękodzielnicze. Samo centrum Sintry jest niewielkie, a jego główny punkt stanowi charakterystyczny Pałac Narodowy. Jego dziwne, strzeliste kominy widać już z daleka i wygląda trochę jak szalony pomysł współczesnego architekta, mimo że pochodzi ze średniowiecza i jest najlepiej zachowanym tego typu obiektem w całej Portugalii. Kominy mają po 33 metry wysokości i stanowią wentylację kuchni. Była to niegdyś letnia rezydencja królewska.
Piszę tego posta na trzy tygodnie przed kolejną wyprawą do Lizbony. Tym razem zabieram tam moją mamę, żeby choć trochę podzielić się z nią pięknem tego miejsca. Opisując Sintrę już zastanawiam się, który pałac w Sintrze odwiedzę tym razem. i już naprawdę nie mogę się doczekać…
D.