Wurzburg i najdroższe mycie okien świata.

Pijąc wino na moście w Wurzburgu można poczuć się jak na praskim Moście Karola.

0

Ordnung muss sein zwłaszcza w Wurzburgu

Jak się bardzo długo siedzi w domu to już naprawdę można na głowę dostać. I przychodzi taki dzień kiedy po prostu MUSISZ wyjść z domu i pojechać w siną dal. Choćby do Würzburga. Nie żeby ten cel był na siłę, bo już od dawna myślałem żeby odkryć to miasto. Decyzja jednak zapadła nagle i spontanicznie. O 9 rano jeszcze leniwie snuliśmy się po domu , po śniadaniu. O 10-tej mknęliśmy już pustą, niedzielną autostradą w stronę Bawarii. Bo Wurzburg, proszę Państwa, to miasto w Bawarii.

Oczywiście gdyby spytać przeciętnego mieszkańca czy jest Bawarczykiem oburzyłby się niemiłosiernie, bo przecież jest on dumnym mieszkańcem Frankonii. Nie mylcie tej nazwy z Frankfurtem, bo nie ma z nim nic wspólnego. Mimo pustych dróg droga zajęła nam prawie dwie godziny, no a jak tak się długo jedzie, a w dodatku po drodze spożywa trunek wyskokowy w postaci wina (oczywiście obowiązkowo niemieckiego) to pierwszą rzeczą jaką chce się gruntownie zwiedzić w nieznanym mieście jest… toaleta. I tak naszą pierwszą atrakcją Würzburg stała się stacja benzynowa.

Ponieważ rożne obostrzenia związane z pandemią są ustalane i potem wprowadzane osobno w każdym niemieckim landzie, może się zdarzyć , że to co obowiązuje w jednym miejscu, w innym wygląda zupełnie inaczej. Czasem można się w tym wszystkim pogubić. Mimo, że sprawdzaliśmy przed wyjazdem przepisy obowiązujące w Bawarii, a nawet w samym Wurzburgu, to już na stacji czekała niespodzianka. Mieliśmy założone zwykłe chirurgiczne maseczki, ale sprawne oko kasjerki błyskawicznie wyłapało nieprawidłowe okrycie ust i nosa i już od progu usłyszeliśmy, że mamy mieć założone maseczki FFP2. Na sczęście można je było kupić zaraz na miejscu.

Bawarski Wersal

Jak każdy rasowy turysta odwiedzający Würzburg (tak wygląda nazwa tego miasta w oryginale) nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do pałacu. Siedziba biskupa o prostej nazwie Residenz Würzburg to potężny kompleks budynków, otoczonych ogrodami i parkiem. Rezydencja w stylu późnego Baroku stawiana jest w jednym rzędzie z Wersalem i pałacem Schönbrunn we Wiedniu. Nieco mniejsza od nich, robi jednak podobne wrażenie, a jej wizerunek pojawia się na każdym banknocie o nominale 50 euro. Trzeba się nieco natrudzić żeby to zauważyć. Czterysta sal i największe na świecie malowidło sufitowe przedstawiające cztery kontynenty muszą olśniewać. Niestety z wiadomych względów nie było nam dane ich zobaczyć. Na szczęście pałacowe ogrody były ogólnodostępne i przechadzanie się po nich w pierwszych promieniach wiosennego słońca plus krótki wypoczynek na idealnie wyprofilowanych ławkach sprawiły, że pierwsze wrażenia odnośnie miasta były bardziej niż pozytywne.

Idealnie wyprofilowane ławki w pałacowych ogrodach.

Szpitalne pijaństwo

Później jednak, kiedy skierowaliśmy się do ścisłego centrum, nasz entuzjazm nieco opadł. Starsze kamienice poprzeplatane były współczesnymi budynkami wątpliwej urody, a partery zajmował stały zestaw obowiązkowych sieciówek, które znajdziesz w każdym niemieckim mieście średniej wielkości.

Pośród nich znajduje długi gmach Julius Spital. Jeśli myślicie, że druga część nazwy przypomina polskie słowo szpital to jesteście na dobrej drodze. Obok standartowego Krankenhaus w języku niemieckim pojawia się również słowo Spital na określenie szpitala. Używa się go jednak dużo rzadziej i jest nieco staromodne. Juliusspital to nie jest jednak zwykły ośrodek zdrowia. Być może widzieliście już go w jednej z podróży pana Makłowicza, a jego niezwykłość polega na tym, że w szpitalnych piwnicach znajduje się największy zbiór win w całych Niemczech. Z ich sprzedaży utrzymywany jest nie tylko sam szpital, ale znajdujący się na jego terenie dom starości. Wina można kupić w internecie lub w sklepie, który znajduje się po drugiej ulicy. Butelki o fikuśnych kształtach oznaczane są charakterystycznych szpitalnym logo. Tak więc picie w szpitalach specyfików nie zawsze musi oznaczać coś związanego z medycyną. 😉

Juliusspital

No i jak to zwykle bywa w sytuacjach typu zwiedzanie, przyszedł moment na jedzonko. Wbrew pozorom, mimo centrum miasta, nie mijaliśmy wielu knajp. Oczywiście wszystkie musiały być zamknięte, ale większość ma zorganizowaną sprzedaż okienkową. To co od razu rzuciło nam się w oczy, to brak na każdym kroku kebaba. W Wurzburgu królem gastronomii jest zdecydowanie „chińczyk”. No i też do takiego przybytku trafiliśmy. Niestety nasz wybór okazał się bardzo kiepski. Pod nóż poszła ”Ente Cross” co w niemieckim żargonie chińszczyzny oznacza pierś z kaczki z chrupiącą panierką. Jedyne co było dobre w tym daniu to gigantyczna porcja.

Kiepska chińszczyzna i dobre lody

Zwykły makaron spaghetti (co w tym przypadku jest przestępstwem, za które powinien być natychmiastowy wyrok skazujący przed chińskim sądem gastrycznym), brak warzyw i ociekający tłuszczem sos, do którego tuż przed podaniem dolewana była woda to wystarczające powody, dla których powinniśmy obchodzić to miejsce szerokim łukiem. Tak więc wystrzegajcie się”chińczyka” na roku, tuż obok Julius Spital.

Też tak macie, po zdaniu „o matko, ale jestem obżarty” 5 minut później, widząc kogoś na ulicy z lodem też macie na nie ochotę? Przechodząc obok katedry Świętego Kiliana, która jest jest największą romańską budowlą na terenie Niemiec, a jej wieże sięgają 105 metrów, nie mogliśmy już dłużej czekać. Zresztą nie tylko my, bo wszędzie dookoła ustawiały się kolejki pod lodziarniami, lub mrożonymi jogurtowniami. U stóp katedry w Wurzburgu znajduje się Bassanese Cafe am Dom (Bassanese przy katedrze). Lody, zwłaszcza cytrynowe, wyśmienite, ale z kawą już znacznie gorzej. Szybko jednak zapomnieliśmy o tej lurze, bo czekała na nas główna atrakcja Wurzburga czyli Alte Mainbrücke.

Tego miejsca nie polecamy.

Most prawie Karola w Wurzburgu

Ktoś‚ mógłby powiedzieć most jak most, ale ten przenosi nas w ciągu kilku sekund do Pragi. Dwanaście figur świętych, które go ozdabiają, od razu przywodzą na myśl praski most Karola. Zresztą nieprzypadkowo, bo właśnie od mostu w Wurzburgu zaczęła się moda w całej Europie na stawianie figur różnych bóstw, lub właśnie świętych, na mostach, czego przykładem jest również słynny most Świętego Anioła w Rzymie.

Widoki tutaj są przepyszne, zwłaszcza, że widać stąd górującą nad miastem twierdzę Marienberg (Festung Marienberg). Miał to być następny punkt naszej wyprawy, ale będąc na moście w Wurzburgu po prostu nie wypada nie kupić lampki wina i w spokoju, kontemplując okolicę, wypić ją na miejscu. Ze względu jednak na pandemię, obowiązuje zakaż spożywania czegokolwiek na moście, a wino sprzedawane jest tylko w jednorazowych kubeczkach. Nic to! Wystarczy zejść schodami z mostu nad rzekę i tam w spokoju cieszyć się prawie taką samą panoramą. Byłoby prawie idealnie gdyby nie to, że biały Weissburgunder dało się wypić tylko z wodą, tak bardzo był kwaśny. No cóż…Napewno nie zapamiętamy Wurzburga gastronomicznie.

Obowiązkowe wino na moście.

E-book w stylu Rokoko

Z tym piciem wina i podziwianiem pięknych ludzi na nadmeńskiej promenadzie tak się nam zeszło, że nie było już czasu ,żeby wspinać się na ponad stumetrowe wzgórze twierdzy. A tak a pro pos: mniej stroma droga z mostu zajmuje 40 minut, bardziej stroma 25. Postanowiliśmy wrócić już do auta, po drodze mijając jeszcze piękny ratusz, który wcale nie stoi przy rynku i sam rynek, który już tak piękny nie jest. W jego pobliżu miejska biblioteka nadrabia jednak znacznie piękno otoczenia. Mimo, że jej zabytkowy budynek w stylu rokoko w ogóle nie kojarzy się z nowoczesnością to kryje w swoim wnętrzu obok książek również zbiór płyt cd dvd, a poprzez internet można wirtualnie wypożyczyć dodatkowo 17 tysięcy różnych e-mediów. Obok bibliotek w Kolonii i Monachium była to jedna z pierwszych bibliotek w Europie, w której można było wypożyczyć wirtualnie książki.

Marienburg

Po drodze do domu zatrzymaliśmy się jeszcze w twierdzy Marienburg. Pod samą bramę można podjechać autem, a póżniej zostawić go na płatnym parkingu. Robiło się już czarno, a ponieważ wciąż jeszcze na dobre nie rozgościła się u nas tegoroczna wiosna temperatura spadała gwałtownie. Przemknęliśmy więc przez wszystkie potężne bramy, fosy i krużganki, by w końcu dotrzeć do wewnętrznego dziedzińca. Oprócz nas i małej grupki z Hiszpanii nie było już tam nikogo.

Początki tego miejsca sięgają aż 706 roku, kiedy to na wzgórzu powstał kościół, który jest najstarszą budowlą sakralną Niemiec. Póżniej powołano biskupstwo, a okoliczne budynki stały się rezydencją biskupów. Powstał zamek i baszty, a wzgórze umocniono murami obronnymi, a w 1200 wybudowano dla ochrony wieżę obserwacyjną. Ze względu na dogodne warunki założone tam również winnice, które istnieją do dzisiaj. W 1572 roku rozpoczęła się wielka przebudowa, która nadała kompleksowi renesansowy wygląd. Dlatego całość skojarzyła mi się od razu z krakowskim Wawelem. Widok na całe miasto i rzekę z pałacowych murów na długo pozostanie w mojej poleci. Polecam zdecydowanie.

Dziedziniec twierdzy Marienburg.
Widok na Wurzburg z murów twierdzy.

Najdroższe mycie okien świata w Wurzburgu

Ostatnim naszym punktem w Wurzburgu był Kulturspeicher czyli Spichlerz Kultury. Oczywiście wszystko było pozamykane , ale nawet jeśli mielibyście zobaczyć to miejsce tylko z zewnątrz warto tam zajrzeć. Powstały w 1904 roku zbożowy spichlerz został przebudowany i rozbudowany kilkadziesiąt lat póżniej. Dziś to centrum kultury w którym mieszczą się dwie stałe wystawy, teatr, warsztaty tańca, siedziba kabaretu i galeria sztuki. Do obu końców spichlerza zostały dobudowane szklane skrzydła, które pokryte się kamiennymi listwami. Idealne tło dla instagramowych zdjęć.:)

Zresztą z tymi listwami wiąże się cała historia. I to dość kosztowna historia. Wkrótce po ich zamontowaniu okazało się, że nie ma jak umyć okien. Zdemontowano więc kamienne listwy, a po operacji umycia (które kosztowało miasto 110 tysięcy euro) próbowano je z powrotem założyć. Niestety okazało się, że jest to niemożliwe. Biuro architektoniczne nie przewidziało takiej operacji. Po długich debatach zdecydowano się na ponowne zamontowanie listew za pomocą nowego systemu, już na stałe. Ze względu na koszty mycie okien odbywa się teraz tylko pomiędzy listwami. W tym celu musiano zdemontować odstraszacze gołębi. Wszystkie te przeróbki zamknęły się w kwocie 350 tysięcy euro. No cóż…architekci to mają fantazję. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *